Prawdopodobnie chciał, żebym spojrzała mu w oczy.
– Bill, nie zdołasz mnie oczarować, omamić czy jak to nazywasz. Nie zdołasz sprawić, żebym zdjęła dla ciebie koszulkę, a ty wtedy mnie ugryziesz… I tak nie zapomnę, że cię dziś spotkałam, nie próbuj więc ze mną żadnych swoich sztuczek. Graj ze mną uczciwie lub użyj siły.
– Nie – odparł, niemal dotykając wargami moich ust. – Do niczego nie będę cię zmuszał.
Zwalczyłam pragnienie pocałowania go. Ale przynajmniej wiedziałam, że to moje własne pragnienie, a nie coś mi narzuconego.
– Skoro nie ty je pogryzłeś – kontynuowałam, starając się opanować – pewnie Maudette i Dawn poznały innego wampira. Maudette chadzała do baru wampirzego w Shreveport. Może Dawn również tam bywała. Zabierzesz mnie tam?
– Po co? – spytał. Z jego głosu biło prawie wyłącznie zaciekawienie.
Nie potrafiłam wyjaśnić kwestii niebezpieczeństwa komuś, komu niezbyt często ono groziło. Przynajmniej w nocy.
– Nie jestem pewna, czy Andy Bellefleur zada sobie trudu i tam pojedzie – skłamałam.
– Nadal więc w okolicy mieszkają Bellefleurowie – zauważył nieco innym tonem. Trzymał mnie tak mocno, że aż poczułam ból.
– Tak – przyznałam. – To liczna rodzina. Andy jest policyjnym detektywem, jego siostra, Portia, prawniczką, kuzyn Terry – weteranem i barmanem. Zastępuje czasem Sama. Jest też wielu innych.
– Bellefleurowie…
Mój wampir zaczynał mnie wręcz miażdżyć!
– Bill – zapiszczałam w panice.
Natychmiast rozluźnił uścisk.
– Przepraszam – powiedział sztywno.
– Muszę się położyć do łóżka – odparłam. – Jestem naprawdę zmęczona, Bill. – Bardzo lekko ułożył mnie na żwirze i popatrzył na mnie z góry. – Oświadczyłeś tamtej trójce wampirów, że do ciebie należę – zauważyłam.
– Tak.
– Co właściwie miałeś na myśli?
– Że jeśli oni spróbują ssać twoją krew, pozabijam ich – odrzekł. – Znaczy to, że jesteś moją istotą ludzką.
– Muszę ci się zwierzyć, że ucieszyłam się, gdy to powiedziałeś, choć nie jestem pewna konsekwencji, jakie niesie z sobą taka przynależność do ciebie – stwierdziłam ostrożnie. – I nie przypominam sobie, żebyś mnie pytał o zgodę.
– Wszystko jest prawdopodobnie lepsze niż zabawa z Malcolmem, Liamem i Diane.
Nie zamierzał odpowiedzieć mi wprost.
– Zabierzesz mnie do tego baru?
– Kiedy masz następną wolną noc?
– Za dwa dni.
– W takim razie wtedy. Przyjadę o zachodzie słońca.
– Masz samochód?
– A jak twoim zdaniem przemieszczam się z miejsca na miejsce? – Prawdopodobnie jego lśniącą twarz rozjaśniał uśmiech. Bill obrócił się i zaczaj znikać w ciemnym lesie. Przez ramię rzucił: – Sookie, spraw, żebym poczuł się dumny.
Zostałam z otwartymi ustami.
Ja mam sprawić, żeby on poczuł się dumny! Też coś.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Połowa gości baru „U Merlotte’a” uważała, że Bill Compton miał swój udział w śladach znalezionych na ciałach obu zamordowanych kobiet. Drugie pięćdziesiąt procent sądziło, że to obce wampiry z większych miasteczek lub miast pogryzły Maudette i Dawn, gdy dziewczyny włóczyły się po barach. W dodatku ludzie twierdzili, że obie zasłużyły sobie na taki koniec, skoro sypiały z wampirami. Jedni myśleli, że dziewczyny udusił wampir, inni uznawali ich śmierć po prostu za konsekwencję rozwiązłego życia.
Dosłownie wszystkie osoby wchodzące do „Merlotte’a” martwiły się, że niedługo zginie kolejna kobieta. Nie zliczę, ile razy zalecano mi ostrożność. Miałam nie ufać mojemu przyjacielowi, wampirowi Billowi, dobrze zamykać za sobą drzwi frontowe i nie wpuszczać nikogo do domu… Jakbym normalnie nie robiła tego wszystkiego…
Jason stał się przedmiotem współczucia, ale i podejrzeń – spotykał się w końcu z obiema kobietami. Przyszedł do naszego domu pewnego dnia i przez dobrą godzinę narzekał na swoją sytuację. Babcia i ja usiłowałyśmy go przekonać, że powinien żyć i pracować jak dotąd. Tak przecież postąpiłby każdy niewinny człowiek. Po raz pierwszy, odkąd pamiętam, mój przystojny brat naprawdę się martwił. Nie cieszyłam się oczywiście z jego kłopotów, lecz nie potrafiłam mu także współczuć. Wiem, że to z mojej strony małostkowe i paskudne…
Nie jestem jednak idealna.
W dodatku jestem tak niedoskonała, że chociaż słyszałam o dwóch zabitych kobietach, spędziłam mnóstwo czasu na próbie odgadnięcia, jak mam uczynić Billa… dumnym. Nie wiedziałam, jaki strój jest odpowiedni na wizytę w wampirzym barze. Nie chciałam wkładać głupich kostiumów, które podobno noszą w barach niektóre dziewczyny.
Byłam pewna, że nie znam nikogo, kogo mogłabym spytać.
Nie byłam wystarczająco wysoka ani tak szczupła, by ubrać obcisły strój ze spandeksu, jaki widziałam na Diane.
Ostatecznie wyciągnęłam z tyłu szafy kieckę, w której chodziłam bardzo rzadko, gdyż była to ładna sukienka „randkowa”, a ja przecież niemal nigdy się nie umawiałam. Wyglądałam w niej atrakcyjnie i podniecająco. Dość przylegająca, bez rękawów, ze sporym dekoltem. Biała, zdobiona nielicznymi jaanoczerwonymi kwiatami na długich zielonych łodyżkach. Świetnie podkreślała moją opaleniznę. Przebijały spod niej sutki. Dodałam pokryte czerwoną emalią kolczyki, czerwone buty na wysokich obcasach i małą czerwoną słomkową torebkę. Nałożyłam też makijaż i rozpuściłam moje kręcone, sięgające łopatek włosy.
Gdy wyszłam ze swojego pokoju, babcia otworzyła szeroko oczy.
– Pięknie wyglądasz, kochanie – powiedziała. – Nie będzie ci trochę zimno w tej sukience?
Uśmiechnęłam się.
– Nie, babciu, myślę, że nie. Na dworze jest dość ciepło.
– Może zarzuciłabyś na nią miły, biały sweterek?
– Nie, chyba nie. – Roześmiałam się. Starałam się nie myśleć o innych paskudnych wampirach, więc seksowny wygląd nie wydawał mi się niczym zdrożnym. Ekscytowała mnie perspektywa randki, chociaż z pozoru traktowałam tę wyprawę bardziej jak misję rozpoznawczą. O tym fakcie również próbowałam zapomnieć. Chciałam się tylko dobrze bawić.
Zadzwonił Sam i przypomniał mi, że mam do odebrania pensję w postaci comiesięcznego czeku. Spytał, czy po niego przyjadę. Tak zwykle postępowałam, jeśli nazajutrz miałam dzień wolny.
Pojechałam do „Merlotte’a”, choć nieco niepokoiła mnie ewentualna reakcja ludzi na mój szykowny wygląd.
Kiedy weszłam, w barze dosłownie zapadła pełna zdumienia cisza. Wprawdzie Sam stał odwrócony do mnie plecami, ale Lafayette wyglądał przez okienko do wydawania posiłków. Przy stolikach siedzieli Rene i JB. Niestety, przy stoliku siedział też mój brat, Jason, który chciał sprawdzić, na co się gapi Rene i… na mój widok wybałuszył oczy.
– Świetnie wyglądasz, dziewczyno! – zawołał entuzjastycznym tonem Lafayette. – Skąd wzięłaś taką sukienkę?
– Och, mam tę staroć od zawsze – odparowałam drwiąco, a kucharz się roześmiał.
Mój szef obrócił się, pragnąc zobaczyć, o czym mówi Lafayette i również wytrzeszczył oczy.
– Boże wszechmogący – sapnął. Onieśmielona podeszłam, by spytać o czek. – Wejdź do biura, Sookie – poprosił.
Poszłam za Samem do jego małego pokoiku przy magazynie. Rene, gdy go mijałam, ścisnął moje ramię, JB zaś pocałował mnie w policzek.
Mój szef przeszukał stosy papierów na biurku i w końcu znalazł czek dla mnie. Nie podał mi go jednak.