– Idziesz na jakieś wyjątkowe spotkanie? – spytał prawie z niechęcią.
– Mam randkę – odparłam, siląc się na obojętny ton.
– Cudownie wyglądasz – ocenił cicho. Dostrzegłam, że nerwowo przełyka ślinę. Oczy mu płonęły.
– Dziękuję. Hmm… Sam, mogę już wziąć czek?
– Pewnie.
Podał mi, a ja wrzuciłam go do torebki.
– Do widzenia, zatem.
– Do zobaczenia. – Zamiast jednak zasugerować, że powinnam wyjść, Sam podszedł i… obwąchał mnie niczym pies. Przysunął twarz blisko mojej szyi i wciągnął mój zapach. Jego wspaniałe niebieskie oczy zamknęły się na krótko, jakby mężczyzna pragnął go oszacować. Po chwili powoli wypuścił powietrze, a jego gorący oddech owiał moją nagą skórę.
Wyszłam z pomieszczenia i opuściłam bar, zaintrygowana i zainteresowana zachowaniem Sama Merlotte’a.
Przed moim domem stał zaparkowany nieznany mi samochód – czarny cadillac, błyszczący, jakby był ze szkła. Auto Billa! Skąd wampiry mają pieniądze na takie samochody? Potrząsając głową, wspięłam się po schodach na ganek i weszłam do środka. Bill wyczekująco odwrócił się do drzwi; siedział na kanapie i gawędził z babcią, która przysiadła na oparciu starego fotela.
Kiedy mój wampir na mnie spojrzał, byłam pewna, że przedobrzyłam i że jest naprawdę rozgniewany moim strojem. Jego rysy osobliwie zastygły, oczy płonęły, palce zagięły się, jakby Bill coś nimi nabierał.
– Wszystko w porządku? – spytałam z niepokojem. Czułam, że do policzków napływa mi krew.
– Tak – przyznał w końcu, lecz ta pauza wystarczyła, by rozgniewać moją babcię.
– Każdy, kto ma choć trochę rozumu w głowie, powinien przyznać, że Sookie jest jedną z najładniejszych dziewczyn w okolicy – obwieściła staruszka głosem z pozoru przyjaznym, ale pod spodem lodowatym niczym stal.
– Och, tak – zgodził się, jednak z osobliwym brakiem przekonania.
Hmm… pieprzyć go! Chociaż tak bardzo się starałam. Wyprostowałam się dumnie i rzuciłam:
– A więc jedziemy?
– Tak – powtórzył i wstał; – Do widzenia, pani Stackhouse. Cieszę się, że mogłem znów panią spotkać.
– No cóż, bawcie się dobrze – odparła udobruchana. – Jedź ostrożnie, Billu, i nie pij zbyt dużo.
Zmarszczył czoło.
– Dobrze, proszę pani.
Widziałam, że ta odpowiedź babcię zadowoliła. Kobieta całkowicie darowała wampirowi wszystkie wcześniejsze potknięcia.
Kiedy usiadłam na siedzeniu samochodu, Bill przytrzymał na moment otwarte drzwiczki od mojej strony. Mierzył mnie wzrokiem i zapewne na nowo oceniał sukienkę. W końcu zamknął drzwi i zajął miejsce za kierownicą. Zastanowiłam się, kto go nauczył prowadzić samochód. Może Henry Ford?
– Przepraszam, że nie ubrałam się odpowiednio – mruknęłam, patrząc prosto przed siebie.
Jechaliśmy powoli wyboistym podjazdem. Wampir zatrzymał nagle auto.
– Kto ci to powiedział? – spytał bardzo cicho.
– W twoich oczach widzę, że zrobiłam coś źle – odwarknęłam.
– Wątpię po prostu, czy potrafię wprowadzić cię do baru i z niego wyprowadzić w takim stroju bez konieczności… zabicia kogoś, kto cię zapragnie.
– Jesteś sarkastyczny. – Nadal na niego nie patrzyłam.
Chwycił mnie dłonią za szyję. Musiałam obrócić ku niemu głowę.
– Czy wyglądam na takiego? – spytał. Otworzył szeroko ciemne oczy i utkwił we mnie nieruchome spojrzenie.
– Nooo… nie – przyznałam.
– W takim razie uwierz w to, co mówię.
Drogę do Shreveport przebyliśmy przeważnie w milczeniu, cisza ta nie była wszakże nieprzyjemna. Bill co jakiś czas włączał kasety. Miał słabość do Kenny’ego G.
„Fangtasia”, bar wampirzy, mieścił się w podmiejskim centrum handlowym Shreveport, blisko sklepów Sam’s i Toys’R’Us. O tej porze pasaż handlowy – z wyjątkiem baru – był zamknięty na cztery spusty. Nazwę lokalu wypisano na krzykliwym, czerwonym neonie nad drzwiami, również czerwonymi, które wyróżniały się na tle stalowoszarej fasady. Właściciel baru najwyraźniej uważał, że kolor szary jest mniej oczywisty niż czarny, ponieważ wnętrze pomalowano na tę samą barwę.
Przy drzwiach jakaś wampirzyca poprosiła mnie o dowód tożsamości. Billa rozpoznała oczywiście jako przedstawiciela swojego rodzaju i chłodno kiwnęła mu głową, mnie natomiast przyjrzała się badawczo. Cerę miała kredowobiałą, jak wszystkie wampiry rasy białej i wyglądała porażająco w długiej czarnej sukni z szerokimi rękawami. Zastanowiłam się, czy przesadnie „wampirzy” wygląd jest jej pomysłem, czy też przyjęła go, gdyż uważali go za odpowiedni „ludzcy” goście.
– Od lat nikt mnie nie legitymował – odparłam, przetrząsając czerwoną torebkę w poszukiwaniu prawa jazdy. Staliśmy w małym prostokątnym korytarzu.
– Już nie potrafię szacować wieku ludzi, a musimy tu zachowywać wielką ostrożność, ponieważ nie wolno nam obsługiwać małoletnich. W żadnym razie – dodała z miną, która prawdopodobnie miała oznaczać przyjazny uśmiech.
Spojrzała na Billa z ukosa, po czym zmierzyła go zaczepnie pełnym zainteresowania spojrzeniem z góry na dół. Przynajmniej według mnie jej spojrzenie było zaczepne. – Nie widziałam cię od kilku miesięcy – powiedziała do niego typowym dla wampirów chłodnym i słodkim głosem.
– Usiłuję się zaadaptować – wyjaśnił, a ona kiwnęła głową.
– Co jej powiedziałeś? – szepnęłam, gdy przemierzyliśmy krótki korytarz i przez czerwone, dwuskrzydłowe drzwi weszliśmy do głównej sali.
– Że staram się żyć między ludźmi.
Chciałam usłyszeć więcej szczegółów, umilkłam jednak, gdyż pragnęłam także rozejrzeć się po wnętrzu „Fangtasii”. Cały wystrój był w szarości, czerni i czerwieni. Ściany obwieszono oprawionymi w ramy zdjęciami ze wszystkich chyba filmów, w których grający wampira aktor pokazał kły – od Beli Lugosiego przez George’a Hamiltona po Gary’ego Oldmana, od sławnych do mało znanych. Oświetlenie było oczywiście przyćmione. Nie ono jednak było niezwykłe, lecz klientela. I różne symbole.
W barze panował tłok. Ludzie dzielili się na wampirzych fanów i zwyczajnych turystów. Fani (zwani też miłośnikami kłów) mieli na sobie najwytworniejsze ubrania: aż po tradycyjne peleryny i smokingi u mężczyzn oraz czarne suknie w stylu Morticii Adams w przypadku kobiet. Dostrzegłam kopie kostiumów, które nosili Brad Pitt i Tom Cruise w Wywiadzie z wampirem, a także stroje nowocześniejsze, inspirowane moim zdaniem Zagadką nieśmiertelności. Niektórzy fani namalowali sobie pod dolną wargą fałszywe kły, inni strużki krwi przy kącikach ust lub znaki ukłuć na szyi. Prezentowali się nadzwyczajnie i nadzwyczaj żałośnie.
Turyści wyglądali tak, jak zawsze i wszędzie wyglądają turyści, może tylko ci wydawali się odważniejsi. Poza tym dawali się ponieść nastrojowi i – tak jak miłośnicy kłów – niemal wszyscy ubrali się na czarno. Może bar stanowił przystanek podróży jakiejś wycieczki?
„Wnieście nieco czerni w swoją ekscytującą wizytę w prawdziwym barze wampirzym! Przestrzegajcie reguł, wtedy nic wam się nie stanie, a obejrzycie sobie ów egzotyczny, mroczny światek”.
Wśród grupek ludzi – niczym prawdziwe klejnoty w koszyku z górskimi kryształami – tkwiły wampiry; było ich może z piętnaścioro. Większość z nich również nosiła ciemne stroje.
Stałam pośrodku lokalu, rozglądając się wokół z ciekawością, zdumieniem i lekką niechęcią.
– Wyglądasz jak biała świeca w kopalni węgla – szepnął Bill.
Roześmiałam się, po czym między rozproszonymi stolikami przeszliśmy do baru. Pierwszy raz znalazłam się w barze wyposażonym w gablotkę zastawioną butelkami z podgrzaną krwią. Bill naturalnie zamówił taką, ja natomiast zaczerpnęłam głęboki oddech i zamówiłam dżin z tonikiem. Barman uśmiechnął się do mnie, wysuwając nieco kły i sugerując, że obsługuje mnie z przyjemnością. Usiłowałam odpowiedzieć uśmiechem, a równocześnie wyglądać skromnie. Barman był szczupłym Indianinem o długich, czarnych jak węgiel, prostych włosach, orlim nosie i prostej linii ust.