– Mam nadzieję, że szeryf nie będzie cię chciał przesłuchać – mruknęła babcia, potrząsając głową, jakby sugerowała, że prawdopodobnie niestety jednak do tego dojdzie.
– Co takiego?! – Jason zarumienił się, patrząc spode łba.
– No wiesz, widujesz Maudette w sklepie podczas każdego tankowania, potem… że tak powiem… umawiasz się z nią, a w końcu dziewczynę znajdują martwą w jej mieszkaniu, które znasz – podsumowałam.
Fakty nie były szczególnie obciążające, ale łączyły się w logiczną całość, a ponieważ w Bon Temps dokonywano naprawdę niewielu zbrodni, sądziłam, że podczas śledztwa policja obróci każdy kamień i przepyta każdego podejrzanego.
– Nie ja jeden się z nią spotykałem. Wielu facetów kupuje tam benzynę i wszyscy znają Maudette.
– Tak, lecz w jakim sensie? – spytała babcia otwarcie. – Chyba nie była prostytutką, co? Policja na pewno dokładnie sprawdzi, z kim się widywała.
– Nie była prostytutką, po prostu lubiła się zabawić. – Miło ze strony Jasona, iż bronił tej dziewczyny, szczególnie że znałam jego samolubny charakterek. Zaczęłam myśleć nieco cieplej o swoim starszym bracie. – Przypuszczam, że była trochę samotna – dodał. – W tym momencie spojrzał na nas obie i odkrył, że jesteśmy zaskoczone i wzruszone. – Skoro mowa o prostytutkach – dorzucił pospiesznie – jest w Monroe taka jedna, która specjalizuje się w wampirach. Ma ochroniarza, na wypadek gdyby któryś posunął się za daleko. Dziewczyna pija syntetyczną krew, by się nie nabawić anemii.
Zgrabnie i jawnie zmienił temat, toteż babcia i ja zadumałyśmy się nad pytaniem, które mogłybyśmy zadać bez posądzenia o nieprzyzwoitość.
– Zastanawiam się, ile bierze? – zaryzykowałam, a kiedy Jason wypowiedział zasłyszaną sumę, obie przez chwilę łapałyśmy oddech.
Odkąd porzuciłyśmy kwestię morderstwa Maudette, lunch potoczył się jak zwykle. Jason popatrywał na zegarek, aż w końcu oświadczył, że musi już jechać – dokładnie wtedy, gdy trzeba się było zabrać za zmywanie.
Później okazało się, że moja babcia nadal myśli o wampirach. Weszła do mojego pokoju, kiedy malowałam się przed pójściem do pracy.
– Ile lat miał twoim zdaniem wampir, którego poznałaś?
– Nie mam najmniejszego pojęcia, babciu. – Malowałam rzęsy tuszem, wytrzeszczałam więc oczy i usiłowałam siedzieć nieruchomo, żeby nie wbić sobie w oko spiralki. Z tego też względu mój głos zabrzmiał zabawnie, jakbym brała udział w zdjęciach próbnych do horroru.
– Sądzisz… że mógłby pamiętać wojnę?
Nie musiałam pytać, o którą wojnę jej chodziło. Ostatecznie, babcia była członkinią klubu o nazwie Potomkowie Wybitnych Poległych.
– Możliwe – odparłam, odwracając twarz z boku na bok i porównując w lustrze oba uróżowane policzki.
– Myślisz, że mógłby przyjść i porozmawiać z nami o niej? Zorganizowalibyśmy specjalne zebranie.
– W nocy – przypomniałam jej.
– Och, tak, musiałoby się odbyć w nocy. – Potomkowie zwykle zbierali się w południe w bibliotece. Na spotkania przynosili torebki z lunchem.
Zastanowiłam się. Niegrzecznie byłoby sugerować wprost wampirowi, że powinien porozmawiać z klubem babci, ponieważ uratowałam jego skórę przed osuszaczami, może jednak zaproponuje mi to sam, jeśli mu o tym wzmiankuję? Pomysł nie bardzo mi się podobał, ale postanowiłam zrobić babci przyjemność.
– Spytam go, gdy się następnym razem pojawi – obiecałam.
– Mógłby przynajmniej porozmawiać ze mną. Może nagram na taśmę jego wspomnienia? – Babcia się zamyśliła, podniecona tym śmiałym posunięciem. – Taki wywiad byłby interesujący dla pozostałych członków klubu – powiedziała poważnie.
Musiałam mocno nad sobą panować, aby się nie roześmiać.
– Podsunę mu tę myśl – obiecałam. – Zobaczymy.
Wyszłam, zostawiając babcię w stanie kompletnego rozmarzenia.
Nie przyszło mi do głowy, że Rene Lenier pójdzie do Sama i opowie mu o mojej ubiegłonocnej potyczce na parkingu. A przecież wiedziałam, że straszny z niego plotkarz. Gdy tego popołudnia weszłam do baru, uznałam, że niepokój, który wyczułam w powietrzu, wiąże się z zabójstwem Maudette. Okazało się jednak, że przyczyna jest inna.
Kiedy mój szef mnie zobaczył, natychmiast zaciągnął mnie do magazynu. Niemal podskakiwał z gniewu. Zmierzył mnie ostrym spojrzeniem od stóp do głów.
Sam Merlotte nigdy przedtem nie wściekał się na mnie i wkrótce byłam o krok od łez.
– A jeśli uważasz, że jakiś klient jest w niebezpieczeństwie – dodał – powiedz to mnie. Takimi sprawami zajmuję się ja, nie ty – powtórzył po raz szósty, ja zaś wreszcie zrozumiałam, że Sam boi się o mnie. Z całych sił powstrzymywałam się przed „podsłuchaniem” go. Wsłuchiwanie się w myśli własnego szefa zwykle prowadzi do katastrofy. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, by poprosić Sama… czy kogokolwiek innego… o pomoc. – A jeżeli masz pewność, że ktoś kogoś krzywdzi na naszym parkingu, niech twoim następnym ruchem będzie telefon na policję, a nie samotne wychodzenie i stawianie czoła napastnikom… niczym jakiś samozwańczy obrońca uciśnionych! – Irytował się. Jego ładna cera, zawsze lekko rumiana, była teraz czerwieńsza niż kiedykolwiek, a sztywne, złote włosy sterczały osobliwie rozczochrane.
– W porządku – oznajmiłam, panując nad głosem. Oczy maksymalnie wytrzeszczyłam, powstrzymując w ten sposób napływające łzy. – Wyrzucisz mnie?
– Och nie! Nie! – krzyknął, najwidoczniej jeszcze bardziej rozgniewany. – Nie chcę cię stracić! – Chwycił mnie za ramiona i lekko mną potrząsnął. Potem stał, patrząc na mnie szeroko otwartymi niebieskimi oczyma. Czułam buchającą od niego falę gorąca. Dotyk przez drugą osobę zwiększa moje „upośledzenie”, trudniej mi wtedy walczyć z napływem myśli dotykającego. Przez długą chwilę patrzyłam szefowi prosto w oczy, po czym przypomniałam sobie, kim jest i odskoczyłam w tył. Jego ręce opadły.
Odwróciłam się i wystraszona wyszłam z magazynu.
Dowiedziałam się kilku niepokojących rzeczy. Na przykład, że Sam mnie pragnie! A poza tym nie słyszałam jego myśli tak wyraźnie jak myśli innych ludzi. Przez moją głowę przepływały fale jego wrażeń i emocji, jednak żadne konkretne słowa. Bardziej podejrzewałam jego myśli, niż je słyszałam.
Jak wykorzystałam nowo zdobyte informacje na jego temat?
Absolutnie nijak.
Nigdy wcześniej nie spojrzałam na Sama jak na mężczyznę, z którym można pójść do łóżka… albo przynajmniej na takiego, z którym ja mogłabym pójść do łóżka. Stało się tak z wielu powodów, z których najprostszy był taki, że nigdy na żadnego mężczyznę nie popatrzyłam w taki sposób, ponieważ… hmm… nie mam hormonów… Nie, rany, jak każda kobieta mam w sobie hormony, tyle że nie dopuszczam ich do głosu, jako że seks wydaje mi się prawdziwą katastrofą: Możecie sobie wyobrazić, że słyszycie wszystko, co myśli wasz partner?
Na przykład: „Ależ ona ma ciekawy pieprzyk… Jej tyłek jest trochę za wielki… Szkoda, że przesuwa się trochę za bardzo na prawo… Dlaczego ta dziewucha nie pojmuje moich aluzji…?”.
Macie pojęcie?! Wierzcie mi, takie „teksty” osłabiłyby libido każdego. A podczas uprawiania seksu po prostu nie sposób się pilnować i blokować napływ cudzych myśli.
Poza tym istniały inne przyczyny. Lubię Sama jako szefa i lubię swoją pracę, dzięki której wychodzę z domu, ruszam się, zarabiam i spotykam z ludźmi. W przeciwnym razie – tak jak się obawia moja babcia – zmieniłabym się w samotnicę. Praca w biurze byłaby dla mnie trudna, a college musiałam rzucić z powodu stałej wymuszonej i nieubłaganej koncentracji. Zajęcia po prostu mnie wykańczały.