Выбрать главу

W obecnej chwili musiałam przetrawić falę pożądania, którą poczułam od Sama. Nie zrobił mi przecież żadnej ustnej propozycji ani nie rzucił mnie na podłogę magazynu. Czułam tylko jego emocje i jeśli chciałam, mogłam je zignorować. Zdałam sobie sprawę z delikatności jego kroku i zadałam sobie pytanie, czy mój szef dotknąłby mnie celowo, gdyby wiedział o moich zdolnościach.

Później starałam się nie zostawać z nim sam na sam, musiałam jednak przyznać, że przez całą zmianę byłam nieco wstrząśnięta.

* * *

Następne dwie noce były lepsze. Ja i Sam Merlotte wróciliśmy do naszej przyjemnej, przyjacielskiej relacji. Odczułam ulgę. Choć równocześnie byłam trochę rozczarowana. Z drugiej strony nieźle się w tym czasie napracowałam, gdyż wiadomość o morderstwie Maudette ściągnęła do „Merlotte’a” dodatkowych klientów. Po Bon Temps krążyły najrozmaitsze plotki, a ekipa wiadomości ze Shreveport nakręciła krótki reportaż na temat przerażającej śmierci Maudette Picken. Nie wzięłam udziału w jej pogrzebie, moja babcia natomiast poszła i powiedziała mi później, że w kościele panował straszliwy tłok. Biedna kluskowata Maudette o pokąsanych udach… Dziewczyna okazała się bardziej interesująca po śmierci niż za życia.

Miałam wziąć dwa dni wolnego i martwiłam się, że przeoczę kolejną wizytę wampira Billa w barze. A musiałam mu przecież przekazać prośbę babci. Na razie Bill nie zjawił się w „Merlotcie” i zaczęłam się zastanawiać, czy kiedykolwiek wróci.

Mack i Denise też przestali przychodzić do lokalu Sama, natomiast Rene Lenier i Hoyt Fortenberry poinformowali mnie, że Szczurza Parka poprzysięgła mi okropną zemstę. Nie powiem, żeby mnie ta informacja szczególnie przestraszyła. Pełno takich kryminalnych śmieci kręci się po autostradach i parkingach Ameryki. Ludzie ci nie mają dość inteligencji i moralności, by się osiedlić w jednym miejscu i zacząć produktywne życie. Takie osoby jak Rattrayowie nigdy nie zrobili niczego dobrego dla świata i nijak nie wybili się ponad przeciętność. Z tej też przyczyny zbyłam ostrzeżenia Rene wzruszeniem ramion.

On jednak zapewne z przyjemnością mi je przekazywał. Lenier jest podobnie niski jak Sam, tyle że Sam to rumiany blondyn, Rene zaś jest śniady i ma na głowie rozczochraną szopę mocnych, czarnych, upstrzonych siwizną włosów. Często wpada do baru wypić piwo i odwiedzić Arlene, ponieważ (co lubi podkreślać w rozmowach ze wszystkimi gośćmi „Merlotte’a”) jest jego ulubioną eksżoną. Miał ich trzy. Hoyt Fortenberry jest znacznie mniej wyrazisty niż Rene. Ani ciemny, ani jasny, ani duży, ani mały. Zawsze wydawał mi się wesoły i zawsze dawał przyzwoite napiwki. Podziwiał mojego brata Jasona znacznie bardziej – przynajmniej w mojej opinii – niż Jason sobie na to zasłużył.

Cieszyłam się, że Rene i Hoyta nie było w barze tej nocy, gdy powrócił wampir Bill.

Usiadł przy tym samym stoliku co przedtem. Teraz, kiedy znajdował się praktycznie przede mną, poczułam się trochę onieśmielona. Stwierdziłam, że w myślach zapomniałam o prawie niedostrzegalnej łunie, jaka biła od jego skóry. Wyolbrzymiłam natomiast jego wzrost i wyraźną linię ust.

– Czym mogę służyć? – spytałam.

Popatrzył na mnie, a ja uprzytomniłam sobie, że nie pamiętałam także o głębi jego oczu. Nie uśmiechał się ani nie mrugał; po prostu siedział zupełnie nieruchomo. Powtórnie ucieszył mnie fakt, że nie słyszę jego myśli. Przestałam się bronić przed siłą jego umysłu i moje rysy natychmiast się odprężyły. Poczułam się tak dobrze jak po masażu (tak przypuszczam).

– Kim jesteś? – spytał mnie. Drugi raz chciał wiedzieć to samo.

– Kelnerką – odparłam, znów udając, że go nie rozumiem. Odkryłam, że mój uprzejmy uśmiech wrócił na swoje miejsce, ja zaś powróciłam do rzeczywistości.

– Czerwone wino – zamówił wampir. Jeśli był rozczarowany, nie dosłyszałam tego w jego głosie.

– Oczywiście – odparłam. – Syntetyczną krew przywiozą prawdopodobnie jutro. Słuchaj, mogę z tobą porozmawiać po pracy? Chciałabym cię poprosić o przysługę.

– Jasne. Mam u ciebie dług. – Wyraźnie nie był z tego powodu szczęśliwy.

– Nie, nie, nie proszę o przysługę dla mnie! – Zdenerwowałam się. – Chodzi o moją babcię. Jeśli będziesz na nogach… a pewnie będziesz… gdy skończę pracę o pierwszej trzydzieści, może poczekasz na mnie przy drzwiach dla personelu? Tych z tyłu baru. – Kiwnęłam głową, wskazując miejsce. Koński ogon podskoczył mi na ramionach. Bill przesunął wzrokiem za ruchem moich włosów.

– Będę zachwycony.

Nie wiedziałam, czy przemawia przez niego kurtuazja, która zdaniem babci charakteryzowała ludzi w dawnych czasach, czy też otwarcie sobie ze mnie kpi.

Oparłam się pokusie pokazania mu języka bądź prychnięcia. Bez słowa odwróciłam się na pięcie i pomaszerowałam ku kontuarowi. Kiedy przyniosłam wino, wampir dał mi dwudziestoprocentowy napiwek. Nieco później zerknęłam na jego stolik i odkryłam, że Billa już nie ma. Zastanawiałam się, czy dotrzyma słowa i zjawi się pod drzwiami.

Arlene i Dawn zniknęły, zanim zdążyłam się przygotować do wyjścia. Ociągałam się z kilku powodów; głównie dlatego że wszystkie serwetniki w obsługiwanym przeze mnie sektorze okazały się w połowie puste. W końcu wyjęłam torebkę z zamkniętej szafki w biurze Sama, gdzie zostawiam swoje rzeczy na czas pracy, po czym powiedziałam mojemu szefowi „do widzenia”. Nie widziałam go zresztą, słyszałam tylko brzęczenie w męskiej toalecie, domyśliłam się więc, że Sam próbuje prawdopodobnie naprawić nieszczelną ubikację. Na sekundę weszłam do damskiej, by poprawić włosy i makijaż.

Gdy wyszłam na zewnątrz, zauważyłam, że Sam wyłączył już światła na parkingu dla gości. Parking dla pracowników z kolei oświetlało jedynie światełko na słupie elektrycznym przed przyczepą mojego szefa.

Ku uciesze Arlene i Dawn, nasz szef otoczył przyczepę siatką i posadził bukszpan. Obie kelnerki stale się naśmiewały z równej linii jego żywopłotu.

Ja uważałam go za ładny.

Samochód Sama stał jak zwykle zaparkowany przed jego przyczepą, na parkingu zostało więc jedynie moje auto.

Przeciągnęłam się i rozejrzałam. Nigdzie nie dostrzegłam wampira Billa. Zaskoczyło mnie, że poczułam tak wielkie rozczarowanie. Oczekiwałam, że zachowa się uprzejmie, mimo iż nie miał do mojej prośby serca… Ale czy Bill w ogóle miał serce?

„Może – pomyślałam z uśmiechem – wyskoczy zza któregoś drzewa albo pojawi się nagle przede mną znikąd w czarnej pelerynie z czerwonymi pasami po bokach”.

Nic takiego się wszakże nie zdarzyło, powlokłam się więc do swojego auta.

Liczyłam na niespodziankę, lecz nie na taką!

Zza mojego auta wyskoczył na mnie ni mniej, ni więcej tylko Mack Rattray i trzasnął mnie w szczękę. Cios był silny, toteż padłam na żwir niczym worek cementu. Upadając, krzyknęłam, niestety kontakt z podłożem nie tylko spowodował otarcia na skórze, lecz także utratę oddechu. Dosłownie uszło ze mnie całe powietrze, leżałam więc przez moment kompletnie milcząca i bezradna. Później dostrzegłam Denise, która akurat zamachnęła się ciężkim butem. Zdążyłam się zwinąć w pozycję płodową, gdy Rattrayowie zaczęli mnie kopać.

Ból był nieunikniony, natychmiastowy i intensywny. A ponieważ instynktownie zakryłam rękoma twarz, uderzenia spadały na moje przedramiona, nogi i pośladki.

Podczas przyjmowania pierwszych ciosów miałam chyba pewność, że napastnicy szybko przerwą atak, wysyczą kilka ostrzegawczych słów i przekleństw pod moim adresem, po czym odejdą. Pamiętam jednak chwilę, w której zrozumiałam, że Szczury postanowiły mnie zabić.

Mogłam leżeć biernie i inkasować ciosy, na pewno jednak nie zamierzałam dać się zatłuc!