– Nikt nie będzie zadzierał z przyjaciółką Arlene – odparował poważnie. – „Merlotte” to miły lokalik i wszyscy chcemy, by taki pozostał. – W dodatku… czasem przypominasz mi Cindy, wiesz o tym?
Cindy była siostrą Rene. Przeprowadziła się rok czy dwa lata temu do Baton Rouge. Tak jak ja była niebieskooką blondynką, poza tym jednak nie dostrzegałam między nami żadnego podobieństwa. Wytykanie tego faktu nie wydało mi się wszakże grzeczne, więc nie skomentowałam.
– Często ją widujesz? – spytałam tylko. Hoyt i siedzący z nim przy stole mężczyzna wymieniali się wynikami meczów drużyny Shreveport Captains.
– Od czasu do czasu – odparł Rene, potrząsając głową, jakby sugerował, że pragnąłby widywać siostrę częściej. – Pracuje w szpitalnym bufecie.
Poklepałam go po ramieniu.
– Muszę wracać do pracy.
Kiedy dotarłam do lady odebrać zamówione napoje, Sam spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami. Otworzyłam szeroko oczy, by mu pokazać, jak bardzo zdumiała mnie interwencja Rene, a mój szef wzruszył na to nieznacznie ramionami, dając do zrozumienia, że czasem trudno wyjaśnić ludzkie zachowanie.
Ale gdy weszłam za kontuar po dodatkowe serwetki, odkryłam, że Sam wyjął kij bejsbolowy, który na wszelki wypadek trzymał pod kasą.
Przez cały następny dzień babcia zmuszała mnie do porządków. Sama trzepała, odkurzała i wycierała, ja zaś szorowałam łazienki… Czy wampiry w ogóle muszą korzystać z łazienki? Zastanawiałam się nad tą kwestią, czyszcząc szczotką muszlę toaletową. Później babcia kazała mi usunąć odkurzaczem kocie włosy z kanapy. Opróżniłam też wszystkie śmietniczki, wypolerowałam wszystkie stoły oraz – na litość Boską! – wytarłam pralkę i suszarkę.
Kiedy babcia ponaglała mnie do wzięcia prysznica i zmiany ubrania, zrozumiałam, że uważa wampira Billa za mojego kawalera. Na tę myśl poczułam się trochę dziwnie. Z czterech powodów. Po pierwsze, babcia tak bardzo pragnęła, żebym spotykała się z ludźmi, że nawet wampir wydawał jej się odpowiednim kandydatem na narzeczonego. Po drugie, mój entuzjazm wobec tego pomysłu dorównywał jej entuzjazmowi. Po trzecie, obawiałam się, że Bill wszystkiego się domyśli. Po czwarte, nie miałam pojęcia, czy wampiry mogą współżyć… tak jak ludzie?
Tak czy owak, wzięłam prysznic, umalowałam się i założyłam sukienkę, ponieważ wiedziałam, że babcia wścieknie się, widząc mnie w spodniach. Sukienka ta – z niebieskiej bawełny, ozdobionej setkami małych stokrotek – była bardziej obcisła, niż babcia lubiła i znacznie krótsza, niż Jason uważał za stosowną dla swojej siostry. Usłyszałam te opinie, gdy włożyłam ją po raz pierwszy. Dodałam małe, żółte, okrągłe kolczyki, a włosy podniosłam w kok, który spięłam luźno żółtą spinką.
Babcia posłała mi zastanawiające spojrzenie, którego nie potrafiłam zinterpretować. Oczywiście dzięki umiejętnościom telepatycznym mogłabym łatwo sprawdzić, co pomyślała, jednak okropnie jest robić coś takiego osobie, z którą się mieszka, natychmiast więc tę możliwość odrzuciłam. Babcia włożyła spódnicę i bluzkę, które często zakładała na spotkania Potomków Wybitnych Poległych. Był to komplet niewystarczająco elegancki, by iść w nim do kościoła, a równocześnie nie dość prosty na co dzień.
Zamiatałam właśnie przedni ganek, o którym wcześniej zapomniałyśmy, kiedy zjawił się Bill. Wykonał iście wampirze wejście. W jednej minucie go tam nie było, a w następnej stał już na dole schodów i przyglądał mi się z zadartą głową.
Uśmiechnęłam się.
– Nie strasz mnie – poprosiłam.
Popatrzył na mnie lekko zakłopotany.
– Przyzwyczaiłem się tak pojawiać – wyjaśnił. – W ten sposób nie robię hałasu.
Otworzyłam drzwi.
– Wejdź – zaprosiłam go do środka. Bill wszedł po schodach i rozejrzał się.
– Pamiętam go – oświadczył. – Chociaż nie był taki duży.
– Pamiętasz ten dom? Och, babci się to strasznie spodoba. – Wyprzedziłam go w drodze do salonu, wołając babcię.
Weszła do salonu absolutnie dostojnym krokiem i pierwszy raz pojęłam, ile wysiłku włożyła w przygotowania. Gęste białe włosy zaczesała, gładko i starannie zawinęła wokół głowy w skomplikowany zwój pukli. Usta pociągnęła szminką.
Bill okazał się tak samo biegły w taktyce towarzyskiej jak moja babcia. Przywitali się kurtuazyjnie, podziękowali uprzejmie, przez chwilę prawili sobie komplementy, aż w końcu Bill usadowił się na kanapie, a moja babcia – po przyniesieniu tacy z trzema szklankami herbaty brzoskwiniowej – w fotelu, mnie dając do zrozumienia, że powinnam usiąść obok wampira. Nie umiałam się z tego kulturalnie wykręcić, toteż usiadłam obok niego, ale na samej krawędzi kanapy, jakbym zamierzała zerwać się w każdej chwili i ponownie napełnić szklankę mrożoną herbatą.
Bill grzecznie dotknął wargami brzegu szklanki, po czym ją odstawił. Babcia i ja wypiłyśmy po kilka dużych, nerwowych łyków.
Na początek babcia wybrała niezbyt szczęśliwy temat.
– Domyślam się, że słyszałeś o tym dziwnym tornadzie – zagaiła.
– Proszę mi o nim opowiedzieć – odparował wampir typowym dla siebie chłodnym i gładkim, niczym jedwab, głosem. Nie ośmieliłam się na niego spojrzeć, siedziałam więc ze złożonymi rękoma, całkowicie koncentrując na nich wzrok.
Babcia streściła zatem wampirowi historię dziwacznego tornada i śmierci Szczurzej Parki. Oświadczyła mu, że choć zdarzenie wydaje się dość straszne, na pewno zawiniła jedynie natura. Odniosłam wrażenie, że po jej opowieści Bill minimalnie się odprężył.
– Minęłam wczoraj to miejsce w drodze do pracy – wtrąciłam, nie podnosząc wzroku. – Zatrzymałam się obok przyczepy.
– Wszystko wyglądało tak, jak się spodziewałaś? – spytał wampir z niezbyt wielkim zainteresowaniem.
– Nie – odparłam. – Nic nie wyglądało w sposób, jakiego mogłabym oczekiwać. Byłam naprawdę… zaskoczona.
– Sookie, już wcześniej widywałaś poczynione przez tornado szkody – przypomniała mi ze zdziwieniem babcia.
Postanowiłam natychmiast zmienić temat.
– Powiedz, Bill, skąd masz tę koszulkę? Jest bardzo ładna.
Wampir nosił sportowe spodnie w kolorze khaki, koszulkę polo w zielono-brązowe pasy, błyszczące mokasyny i cienkie brązowe skarpety.
– Od Dillarda – odparł, a ja spróbowałam go sobie wyobrazić w centrum handlowym, na przykład w Monroe. Ludzie na pewno obracali się i patrzyli na tę egzotyczną istotę o rozjarzonej skórze i pięknych oczach. Skąd Bill miał pieniądze na zakupy? Gdzie prał swoje ubrania? Czy wchodził do swojej trumny nagi? Czy miał samochód? A może po prostu leciał, jeśli postanowił się dokądś udać?
Babcię wyraźnie ucieszyły normalne zakupowe zwyczaje wampira. Znów ogarnęły mnie ambiwalentne uczucia, gdy obserwowałam jej zadowolenie z wizyty mojego domniemanego zalotnika w naszym salonie, nawet jeżeli ów zalotnik był (według literatury popularnej) ofiarą wirusa, z powodu którego wydawał się martwy.
Babcia zarzucała Billa pytaniami. Mój wampir odpowiadał jej grzecznie i z wielką dozą dobrej woli. No cóż, był po prostu niezwykle uprzejmym, martwym facetem.
– Twoja rodzina mieszkała tutaj? – pytała babcia.
– Rodzice mojego ojca nazywali się Compton, rodzice mojej matki Loudermilk – wyjaśnił chętnie Bill. Wyglądał już na całkiem zrelaksowanego.
– Zostało tu jeszcze sporo Loudermilków – odparła wesoło babcia. – Niestety – dorzuciła mniej pogodnym tonem – stary pan Jessie Compton umarł w ubiegłym roku.
– Wiem – odrzekł lekkim tonem Bill. – Właśnie dlatego wróciłem. Ta ziemia ponownie należy teraz do mnie, a ponieważ stosunek tutejszych ludzi do osób takich jak ja zmienił się ostatnio, zdecydowałem się oficjalnie wystąpić o jej zwrot.
– Znałeś Stackhouse’ów? Sookie twierdzi, że żyjesz już wiele dziesięcioleci.
Pomyślałam, że babcia używa ładnych określeń. Patrząc na swoje dłonie, uśmiechnęłam się.