– Pamiętam Jonasa Stackhouse’a – odpowiedział Bill ku zachwytowi babci. – Moi, rodzice zamieszkali w swoim domu, kiedy Bon Temps było jeszcze małą przygraniczną mieściną. Miałem jakieś szesnaście lat, kiedy przeprowadził się tutaj Jonas Stackhouse wraz z żoną i czwórką dzieci. Czy nie on zbudował ten dom, przynajmniej po części?
Zauważyłam, że Bill wspominając przeszłość, używał innego słownictwa i innej intonacji. Zastanowiłam się, jak często jego język zmieniał się w ciągu dwudziestego wieku.
Moja babcia była bez wątpienia w genealogicznym siódmym niebie. Chciała natychmiast poznać wszystkie możliwe fakty związane z Jonasem, przodkiem jej męża.
– Czy posiadał niewolników? – spytała.
– Droga pani, o ile dobrze pamiętam, miał dwoje: niewolnicę w średnim wieku, która zajmowała się domem oraz Minasa, wielkiego, młodego, bardzo silnego mężczyznę do prac pozadomowych. Jednak Stackhouse’owie głównie sami obrabiali własne pola, podobnie jak moi rodzice.
– Och, takich opowieści członkowie mojego małego klubu wysłuchają z radością! Czy Sookie ci powiedziała…?
Babcia i Bill, po wymianie licznych uwag grzecznościowych, przeszli do sedna, czyli omówienia wizyty i przemowy wampira na specjalnym nocnym spotkaniu Potomków.
– A teraz – zakończył Bill – jeśli nam pani wybaczy, pójdziemy z Sookie na spacer. Jest taka śliczna noc. – Podszedł do mnie, powoli wysunął dłoń, chwycił moją rękę i pociągnął ją, skłaniając mnie do wstania. Jego ręka była zimna, twarda i gładka. Wampir właściwie nie pytał babci o zgodę, choć też nie narzucał jej swojej decyzji.
– Och tak, idźcie, idźcie – powiedziała babcia, machając wesoło rękoma. – Mam tyle rzeczy do zrobienia. Musisz mi wymienić wszystkie miejscowe nazwiska, które pamiętasz, od kiedy zostałeś… – W tym momencie babcia przerwała, nie chcąc użyć słowa, które zraniłoby naszego gościa.
– Mieszkańcem Bon Temps – dodałam pomocnie.
– Oczywiście – odparł Bill. Widząc, jak zaciska wargi, wiedziałam, że usilnie powstrzymuje uśmiech.
Nagle znaleźliśmy się przy drzwiach. Uświadomiłam sobie, że wampir nieoczekiwanie mnie podniósł i szybko przeniósł. Szczerze się roześmiałam. Uwielbiam niespodzianki.
– Wrócimy za chwilę – rzuciłam w stronę babci. Nie sądziłam, by zauważyła mój niesamowity przeskok, ponieważ akurat zbierała nasze szklanki po herbacie.
– Och, nie spieszcie się ze względu na mnie – odrzekła. – Nic mi nie będzie.
Na zewnątrz żaby, ropuchy i owady wyśpiewały swą nocną wiejską operę. Szliśmy przez podwórko pełne zapachów świeżo skoszonej trawy i pączkujących roślin. Bill trzymał mnie za rękę. Z cienia wyszła moja kotka, Tina, i zaczęła się łasić, domagając się pogłaskania, pochyliłam się więc i podrapałam ją po głowie. Ku mojemu zaskoczeniu, otarła się też o nogi Billa, a on nijak jej do tego nie zniechęcił.
– Lubisz to zwierzę? – spytał obojętnie.
– To moja kotka – wyjaśniłam. – Wabi się Tina i rzeczywiście bardzo ją lubię. – Nie skomentował. Stał nieruchomo i czekał, aż kotka oddali się od oświetlonego ganku i zniknie w ciemnościach. – Chcesz posiedzieć na huśtawce albo na leżakach, czy wolisz się przejść? – spytałam, ponieważ czułam się gospodynią.
– Och, przejdźmy się trochę. Muszę rozprostować nogi. – Z niewiadomych względów stwierdzenie to nieco mnie zaniepokoiło, niemniej jednak zaczęłam schodzić długim podjazdem ku dwupasmowej drodze, która łączyła nasze domy. – Czy widok przyczepy cię zdenerwował? – spytał wampir.
Zastanowiłam się, jak najlepiej wyjaśnić swoje emocje.
– Czuję się bardzo… hmm… krucha. Na myśl o przyczepie.
– Wiedziałaś, że jestem silny.
W zadumie pokiwałam powoli głową.
– Niby tak, chociaż nie zdawałam sobie sprawy z pełni twojej siły – odparłam w końcu. – Ani z potęgi twojej wyobraźni.
– Wraz z upływem lat coraz lepiej ukrywamy swoje czyny.
– Tak. Domyślam się, że zabiłeś grupkę ludzi.
– Małą grupkę. – Jego ton sugerował, że Bill jakoś sobie radził.
Splotłam palce za plecami.
– Byłeś bardziej głodny na początku, gdy zostałeś wampirem? Jak to się właściwie stało?
Nie spodziewał się tego pytania. Patrzył na mnie przez moment. Czułam na sobie jego wzrok, choć znajdowaliśmy się teraz w kompletnych ciemnościach. Las był blisko nas. Nasze stopy chrzęściły na żwirze.
– Moja historia jest zbyt długa, by ją w tej chwili opowiedzieć – odparł. – Ale tak, w młodości… kilka razy… zabiłem… przypadkiem. Nigdy nie miałem pewności, kiedy znowu będę mógł zjeść, rozumiesz? Naturalnie zawsze na nas polowano, a dopiero niedawno pojawiło się coś takiego, jak sztuczna krew. Poza tym w dawnych czasach żyło znacznie mniej ludzi niż teraz. Zapewniam cię jednak, że byłem dobrym człowiekiem za życia, to znaczy… zanim złapałem wirusa. Z tego też powodu jako wampir starałem się pozostać osobą cywilizowaną, czyli na swoje ofiary wybierałem złych ludzi i nigdy nie żywiłem się dziećmi. Nie potrafiłem w każdym razie zabić dziecka, nigdy, przenigdy! Obecnie moja sytuacja jest zupełnie odmienna. Mogę pójść do całodobowej kliniki w pierwszym lepszym mieście i dostać tam syntetyczną krew… chociaż jest paskudna w smaku. Mogę także zapłacić dziwce i dostać od niej tyle krwi, że wystarczy mi na kilka dni życia. Albo mogę oczarować kogoś, by bezinteresownie pozwolił mi się ugryźć, a później wszystko zapomniał… Zresztą, teraz nie potrzebuję tak bardzo krwi.
– Możesz też spotkać dziewczynę ranną w głowę – dorzuciłam.
– Och nie, ty byłaś deserem. Mój posiłek stanowili Rattrayowie.
Rzeczywiście sobie radził!
– Przestań – poprosiłam, czując, że tracę oddech. – Daj mi minutkę.
I dał. Może jeden mężczyzna na milion dałby mi tyle spokoju. Panowała cisza, gdyż wampir się nie odzywał, a ja nie słyszałam jego myśli. Otworzyłam umysł, porzuciłam wszelkie własne „zabezpieczenia” i odprężyłam się. Jego milczenie obmywało mnie i koiło. Stałam bez ruchu, z zamkniętymi oczyma i oddychałam z tak głęboką, że aż niewyrażalną słowami ulgą.
– Jesteś teraz szczęśliwa? – spytał, gdy tylko pozwoliłam mu mówić.
– Tak – sapnęłam. W tym momencie uprzytomniłam sobie, że niezależnie od tego, co ta istota wcześniej zrobiła, zawdzięczam jej spokój – bezcenny po całym życiu słuchania w swojej głowie mamrotania innych umysłów.
– Ty również dobrze na mnie działasz – powiedział, zadziwiając mnie.
– Jak to? – spytałam sennie i powoli.
– Przy tobie nie czuję żadnego strachu, żadnego pośpiechu, żadnego potępienia z twojej strony… Nie muszę używać mojego uroku, by cię przy sobie zatrzymać i móc z tobą rozmawiać.
– Uroku?
– To coś w rodzaju hipnozy – wyjaśnił. – W takim czy innym stopniu wszystkie wampiry się nim posługują. Zanim pojawiła się syntetyczna krew, jeśli chcieliśmy jeść, musieliśmy przekonywać ludzi, że jesteśmy nieszkodliwi… bądź też zapewniać ich, że wcale nas nie widzieli… lub ich łudzić, że widzieli coś innego.
– Czy twój urok zadziała na mnie?
– Oczywiście – odrzekł zaszokowany.
– W porządku, więc mnie oczaruj.
– Popatrz na mnie.
– Jest ciemno.
– Nieważne. Popatrz na moją twarz.
Stanął tuż przede mną, lekko położył ręce na moich ramionach i spojrzał na mnie z góry. Kątem oka dostrzegałam słaby blask jego skóry i oczu. Podnosząc na niego wzrok, zastanawiałam się, czy zacznę gdakać jak kura, czy może zrzucę nagle ubranie.
Jednak nie zdarzyło się nic. Czułam jedynie to – wywołane obecnością Billa – niemal narkotyczne odprężenie.
– Czujesz mój wpływ? – zapytał. Wydawał mi się trochę zadyszany.
– Wcale nie, przepraszam – odparłam pokornie. – Chociaż widzę, że się jarzysz.
– Widzisz to?! – Znów go zaskoczyłam.
– Pewnie. Nie każdy może dostrzec twój blask?
– Nie. To dziwne, Sookie.
– Skoro tak twierdzisz. Mogę popatrzeć, jak lewitujesz?
– Tutaj? – W głosie wampira zadźwięczała nuta rozbawienia.