– Przyszłaś tu mnie uratować. Postąpiłaś bardzo odważnie – oświadczył głosem tak uwodzicielskim, że DeeAnne na moim miejscu wyskoczyłaby chyba ze swoich czerwonych nylonowych majtek.
– Przestań – mruknęłam zgryźliwym tonem. Odniosłam wrażenie, że z łomotem runęłam na ziemię z chmur.
Przez kilka sekund spoglądał na mnie ze zdumieniem, później jego blada twarz ponownie zobojętniała.
– Nie boisz się przebywać sam na sam z głodnym wampirem?
Wychwyciłam jakąś groźną nutę pod tym pozornie żartobliwym pytaniem.
– Wcale nie.
– Wychodzisz z założenia, że skoro przybyłaś mi z pomocą, jesteś bezpieczna? Sądzisz, że po tych wszystkich latach żywię jeszcze choćby uncję sentymentalnych uczuć? Wampiry często zwracają się przeciw osobom, które im ufają. Wiesz przecież, że nie ma w nas cech ludzkich.
– Wielu ludzi również obraca się przeciwko tym, którzy im ufają – stwierdziłam. Czasem potrafię myśleć praktycznie. – Nie jestem kompletną idiotką – dodałam. Podniosłam rękę i pokręciłam głową. W czasie kiedy wampir dochodził do siebie, zdążyłam owinąć sobie wokół szyi i ramion srebrne łańcuchy Szczurów.
Na ten widok wampir wyraźnie zadrżał.
– Ależ masz rozkoszną arterię w pachwinie – oznajmił, gdy się nieco uspokoił. Jego głos znów był kuszący, a gładkością przywodził mi na myśl aksamit.
– Nie mów takich wstrętnych rzeczy – zdenerwowałam się. – Nie będę tego słuchać.
Jeszcze raz popatrzyliśmy po sobie w milczeniu. Bałam się, że już nigdy więcej go nie zobaczę. Ostatecznie, swej pierwszej wizyty w „Merlotcie” z pewnością nie mógł nazwać udaną. Starałam się więc chłonąć wszystkie szczegóły tego spotkania. Wiedziałam, że zachowam je w pamięci i będę wspominać przez długi, długi czas. Będzie dla mnie czymś wspaniałym, skarbem… Miałam ochotę jeszcze raz dotknąć skóry wampira. Nie mogłam sobie przypomnieć, jaka jest w dotyku. Nie dotknęłam go jednak, nie pozwoliły mi dobre maniery. Poza tym bałam się, że nawet muśnięciem mogłabym skłonić wampira do kolejnych uwodzicielskich kłamstewek.
– Chciałabyś wypić krew, którą ze mnie ściągnęli? – spytał nieoczekiwanie. – W ten sposób okazałbym ci swoją wdzięczność. – Wskazał na asfalt, gdzie leżały zatkane fiolki. – Moja krew wzbogaci twoje życie erotyczne i poprawi ci zdrowie.
– Jestem zdrowa jak koń – odparłam zgodnie z prawdą. – A życia erotycznego w ogóle nie mam. Zrób ze swoją krwią, co chcesz.
– Mogłabyś ją sprzedać – zasugerował. Pomyślałam, że mnie sprawdza.
– Nie tknę jej – odcięłam się obrażona.
– Jesteś inna – zauważył. – Kim jesteś? – Sądząc ze sposobu, w jaki na mnie patrzył, przeglądał chyba w głowie listę możliwości. Ku własnej przyjemności nadal nie słyszałam jego myśli.
– No cóż. Nazywam się Sookie Stackhouse i jestem kelnerką – odrzekłam. – A jak ty masz na imię? – Pytanie wydało mi się niewinne. Miałam nadzieję, iż wampir nie uzna, że się narzucam.
– Bill – powiedział.
Zanim zdołałam się powstrzymać, roześmiałam się tak gwałtownie, że aż usiadłam ponownie na pośladkach.
– Wampir Bill! – zarechotałam. – Sądziłam, że masz na imię Antoine, Basil albo Langford! Bill! – Od dawna tak się nie śmiałam. – No to na razie, Bill. Muszę wracać do pracy.
Na myśl o lokalu Sama Merlotte’a poczułam ponownie rozciągający moje usta zawodowy uśmiech. Położyłam dłoń na ramieniu Billa i podniosłam się. Ramię wampira okazało się twarde niczym skała, stanęłam więc na nogach tak szybko, że o mało nie upadłam do przodu. Sprawdziłam, czy mam równo podciągnięte skarpetki, później obejrzałam resztę swojego stroju, szukając plam i dziur po walce ze Szczurami. Otrzepałam pośladki, gdyż siedziałam przecież na brudnym chodniku, po czym pomachałam Billowi i dziarsko ruszyłam przez parking.
Przemknęło mi przez myśl, że spędziłam bardzo interesujący wieczór. Byłam niemal tak wesoła jak uśmiech, który towarzyszył tym rozważaniom.
Tyle że… Jason strasznie się na mnie rozgniewa za utratę łańcucha.
Tej nocy, po skończonej pracy pojechałam do domu odległego od baru zaledwie nieco ponad sześć kilometrów na południe. Wcześniej, po powrocie z parkingu, nie zastałam już w barze Jasona (ani DeeAnne), co mnie dodatkowo ucieszyło. Zastanowiłam się nad zdarzeniami tego wieczoru podczas jazdy do domu mojej babci, gdzie mieszkam. Stoi on tuż przed cmentarzem Tall Pines, przy którym skręca się w wąską dwupasmową drogę gminną. Dom ten zaczął budować mój praprapradziadek, który cenił sobie prywatność, toteż aby dotrzeć do samego budynku, trzeba zjechać z gminnej drogi na dojazdową, przejechać niewielki lasek i dopiero za nim znajduje się polana, na której stoi dom.
Dom nie jest szczególnie zabytkowy, ponieważ większość najstarszych elementów usunięto w którymś momencie i zastąpiono nowymi, poza tym został oczywiście wyposażony w elektryczność, hydraulikę, izolację… i wszystkie inne nowoczesne rozwiązania. Budynek ma wszakże nadal cynowy dach, który w słoneczne dni oślepiająco błyszczy. Gdy dach trzeba było odnowić, chciałam położyć regularne dachówki, moja babcia jednak się nie zgodziła. Chociaż ja płaciłam za naprawy, dom należy do niej, więc naturalnie znów zadaszono go warstwami cyny. Historyczny czy niehistoryczny, zamieszkałam w tym budynku jako mniej więcej siedmiolatka, a wcześniej często go odwiedzałam, dlatego też bardzo kocham ten dom. Jest duży, w zamyśle miał być bowiem rodzinny, toteż wydaje mi się zbyt wielki tylko dla babci i dla mnie. Ma obszerny front z pokrytym siatką gankiem i jest otynkowany na biało, gdyż babcia jest absolutną tradycjonalistką.
Tej nocy przemierzyłam duży salon zastawiony podniszczonymi meblami ustawionymi w wygodny dla nas sposób, później przeszłam korytarz i wkroczyłam do pierwszej sypialni po lewej, tej największej.
Moja babcia, Adele Hale Stackhouse, na wpół leżała na wysokim łóżku, szczupłe ramiona wspierając na licznych poduszkach. Mimo ciepłej wiosennej nocy nosiła bawełnianą koszulę nocną z długimi rękawami. Lampka nocna wciąż była włączona, a babcia miała na kolanach książkę.
– Witaj – zagaiłam.
– Witaj, kochanie.
Moja babcia jest malutka i bardzo stara, lecz nadal ma gęste włosy; są tak białe, że wydają się nieco zielonkawe. W dzień babcia nosi je zwinięte w kok, na noc jednakże rozpuszcza je lub splata w warkocze.
Zerknęłam na okładkę książki.
– Znów czytasz Danielle Steele?
– Och, ta kobieta naprawdę potrafi opowiadać historie. – Mojej babci ogromną przyjemność sprawiało czytanie powieści tej autorki, oglądanie mydlanych oper nakręconych według tych powieści (które babcia nazywała „historiami”) oraz uczestnictwo w spotkaniach dziesiątków klubów, do których należała – jak mi się zdawało – przez całe swoje dorosłe życie. Ulubionymi klubami babci byli Potomkowie Wybitnych Poległych i Towarzystwo Ogrodnicze Bon Temps.
– Zgadnij, co mi się zdarzyło dziś wieczorem – powiedziałam.
– Co? Umówiłaś się z kimś na randkę?
– Nie – odparłam, starając się zachować na twarzy uśmiech. – Do mojego baru wszedł wampir.
– Ojej, miał kły?
Wprawdzie widziałam, jak błyskały w światłach parkingu, kiedy biedaka osuszały Szczury, tej scenki nie zamierzałam wszakże babci opisywać.
– Och, na pewno, tyle że je schował.
– No, no, no, wampir tutaj, w Bon Temps. – Babcia radośnie wyszczerzyła zęby. – Pogryzł kogoś w barze?
– Nie, oczywiście, że nie! Po prostu usiadł i zamówił kieliszek czerwonego wina. Właściwie… zamówił wino, ale go nie wypił. Myślę, że po prostu potrzebował towarzystwa.
– Zastanawiam się, gdzie się zatrzymał.
– Prawdopodobnie nikomu nie zdradzi miejsca swojego pobytu.
– Prawdopodobnie – przyznała babcia i na moment się zadumała. – Przypuszczam, że nie. Spodobał ci się?