Tak. Nie?
Zmęczona i niewiarygodnie zmieszana usiadłam na stopniach prowadzących na ganek mojego domu i otoczywszy rękoma kolana, trwałam nieruchomo w ciemnościach. Świerszcze śpiewały w wysokiej trawie. Bill zjawił się tak cicho i nieoczekiwanie, że w ogóle go nie usłyszałam. W jednej minucie byłam sama z nocą, a w następnej mój wampir siedział na schodach obok mnie.
– Co chcesz robić dziś wieczorem, Sookie?
Otoczył mnie ramieniem.
– Och, Billu – mój głos był ciężki od rozpaczy. Ręka wampira opadła. Nie spojrzałam mu w twarz, tak czy owak nie zobaczyłabym jej w mroku. – Nie powinieneś był tego robić. – Najwyraźniej nie zamierzał zaprzeczać. – Cieszę się, że on nie żyje, Bill. Ale nie mogę…
– Sądzisz, że zraniłbym cię kiedykolwiek, Sookie? – spytał spokojnie tonem osobliwie szeleszczącym. Skojarzyło mi się to z odgłosem człowieka idącego przez suchą trawę.
– Nie. Może to dziwne, uważam jednak, że nie zraniłbyś mnie, nawet gdybyś naprawdę się na mnie wściekł.
– Zatem…?
– Mam wrażenie, Billu, że chodzę z Ojcem Chrzestnym… z szefem mafii. Będę się teraz bała cokolwiek ci powiedzieć. Nie jestem przyzwyczajona, by ktoś rozwiązywał w ten sposób moje problemy.
– Kocham cię.
Wyznanie to padło z jego ust po raz pierwszy. Wypowiedział je głosem cichym, niemal szeptem.
– Naprawdę, Billu? – Nadal nie podnosiłam głowy, czoło przyciskałam ciągle do kolan.
– Tak, naprawdę kocham cię.
– Musisz mi więc pozwolić przeżyć moje życie po swojemu, Billu. Nie możesz go dla mnie zmieniać.
– Chciałaś, żebym cię obronił, kiedy Rattrayowie cię bili.
– Punkt dla ciebie. Tyle że wtedy mieliśmy do czynienia z jawną napaścią, a ja mówię o moim codziennym życiu. Czasem będę się wściekać na różnych ludzi, ludzie zaś będą się złościć na mnie. To normalne. Nie mogę za każdym razem martwić się, że kogoś zabijesz. Nie potrafię żyć w ten sposób, kochanie. Rozumiesz, co mówię?
– Kochanie? – powtórzył.
– Ja także cię kocham – odparłam. – Nie wiem dlaczego, ale cię kocham. Mam ochotę nazywać cię wszystkimi miłosnymi, pieszczotliwymi słowami, nawet jeśli brzmią głupio, gdy określa się nimi wampira. Chcę ci mówić, że jesteś moim maleństwem, że będę cię kochać, aż się razem zestarzejemy i osiwiejemy… chociaż to się wcale nie zdarzy. Wiem, że nie jesteś człowiekiem, Billu. Wciąż napotykam na jakiś mur, kiedy próbuję ci wyznać, że cię kocham… – Zamilkłam. Wszystko już wykrzyczałam.
– Kryzys pojawił się szybciej, niż sądziłem – oświadczył wampir. Świerszcze wznowiły śpiew. Słuchałam ich przez długi moment.
– Tak.
– Co teraz, Sookie?
– Muszę mieć trochę czasu.
– Aby…?
– Aby zdecydować, czy miłość warta jest cierpienia.
– Sookie, gdybyś wiedziała, jak odmiennie smakujesz i jak bardzo pragnę cię chronić…
Wnosząc z tonu Billa, chodziło mu o jakieś niezwykłe miłe i czułe doznania.
– Dziwnym trafem – oznajmiłam – podobnie myślę o tobie. Muszę jednak żyć tutaj i muszę pozostać sobą. Powinniśmy ustalić pewne zasady i reguły, których nie wolno nam będzie łamać.
– Co zatem zrobimy teraz?
– Ja będę myśleć, ty zaś żyj, tak jak żyłeś, zanim mnie spotkałeś.
– Zastanawiam się, czy potrafię egzystować wśród ludzi. Pewnie czasem skorzystam z czyjejś krwi, zamiast tej przeklętej syntetycznej.
– Wiem, że będziesz pić krew innych osób… nie tylko moją. – Bardzo się starałam mówić spokojnym głosem.
– Proszę jednak, nie wiąż się z nikim stąd, z nikim, kogo muszę spotykać. Nie zniosłabym tego. Wiem, że nie powinnam cię o to prosić, ale proszę.
– Jeśli ty nie będziesz się umawiać z innymi, ja nie pójdę z nikim do łóżka.
– Nie będę się umawiać. – Złożenie tej obietnicy wydało mi się niezwykle łatwe.
– Będziesz miała coś przeciwko temu, że przyjdę czasem do baru?
– Ależ nie. Nie powiem nikomu, że się rozstaliśmy. Zresztą wcale się nie rozstajemy.
Bill pochylił się, przyciskając swoje ciało do mojego.
– Pocałuj mnie – szepnął.
Zadarłam głowę i nasze wargi się spotkały. Miałam wrażenie, że ogarnia mnie niebieski ogień, nie gorące pomarańczowoczerwone płomienie, lecz właśnie zimny niebieski ogień. Sekundę później wampir zaczął mnie dotykać, a po minucie ja zaczęłam dotykać jego ciała. Czułam, jak moje ciało staje się bezkostne i bezwładne. Oderwałam się z westchnieniem.
– Och, nie możemy, Bill.
Usłyszałam, że głośno wciąga powietrze.
– Oczywiście, że nie możemy, skoro się rozdzielamy – potwierdził cicho, lecz chyba nie wierzył, że mówię poważnie. – Jasne, że nie powinniśmy się całować. Co najwyżej powinienem rzucić cię na ganek i pieprzyć, aż zemdlejesz.
Kolana naprawdę mi się trzęsły. Jego umyślnie szorstkie słownictwo kontrastujące z lodowatym, a równocześnie słodkim głosem, straszliwie spotęgowało moją tęsknotę. Powstanie z miejsca i jazda do domu wymagały ode mnie całego mojego opanowania.
Udało mi się. Odjechałam.
W następnym tygodniu zaczęłam żyć bez babci i bez Billa. Ciężko pracowałam nocami. Po raz pierwszy w moim życiu zachowywałam dodatkową ostrożność i dokładnie przekręcałam wszystkie zamki. Gdzieś czaił się morderca, a ja nie miałam już swojego potężnego obrońcy. Rozważałam zakup psa, nie potrafiłam jednak wybrać rasy. Chroniła mnie tylko moja kotka Tina – w tym sensie, że zawsze reagowała, kiedy ktoś przechodził bardzo blisko domu.
Od czasu do czasu dzwonił do mnie prawnik babci, informując o postępach w likwidacji jej majątku. Zadzwonił do mnie też prawnik Bartletta. Wuj zostawił mi dwadzieścia tysięcy dolarów; jak na niego była to wielka suma. O mało nie odrzuciłam spadku. Ale zastanowiłam się, przyjęłam pieniądze i przekazałam je miejscowemu ośrodkowi zdrowia psychicznego; miały zostać użyte na medyczną i psychologiczną pomoc dzieciom, które padły ofiarą molestowania i gwałtu.
W centrum ucieszyli się z dotacji.
Brałam witaminy, całe ich stosy, gdyż cierpiałam na lekką anemię. Piłam też mnóstwo płynów i jadłam sporo białka.
Jadłam też tyle, ile chciałam, czosnku, którego Bill nie tolerował. Twierdził wcześniej, że czosnek wydziela się przez pory mojej skóry i narzekał nawet wtedy, gdy jadłam chleb czosnkowy do spaghetti z sosem mięsnym.
Spałam, spałam i spałam. Póki pracowałam do późna, a później spędzałam czas z wampirem, stale byłam niedospana.
Po trzech dniach Czułam się znacznie lepiej, szczególnie fizycznie. Wydawało mi się, że jestem nieco silniejsza.
Zaczęłam się interesować tym, co się działo wokół mnie.
Od razu zauważyłam, że mieszkańcy gminy naprawdę wściekają się na wampiry, które zagnieździły się w Monroe. Diane, Liam i Malcolm objeżdżali bary w tym rejonie, najwidoczniej próbując uniemożliwić innym wampirom przystosowanie się do życia wśród ludzi. Zachowywały się skandalicznie, a często bywały wręcz agresywne. Przy wyczynach tej trójki eskapady studentów Louisiana Tech wyglądają na dziecinną zabawę.
Wampiry wyraźnie nie miały pojęcia, na co się narażają. Uderzyła im do głów wolność uzyskana dzięki opuszczeniu trumien. Prawo do legalnej egzystencji zniosło ich liczne ograniczenia, lecz odebrało im najprawdopodobniej także rozwagę i ostrożność. Malcolm podgryzał jakiegoś barmana w Bogaloosas, Dianę tańczyła nago w Farmerville, Liam omamił nieletnią z Shongaloo; spotykał się również z jej matką. Ssał krew obu i żadnej nie skasował wspomnień.
Pewnej czwartkowej nocy w „Merlotcie” zauważyłam, że Rene rozmawia z Mike’em Spencerem, przedsiębiorcą pogrzebowym. Zamilkli, gdy się zbliżyłam, co naturalnie przyciągnęło moją uwagę. Weszłam więc w umysł Mike’a i odkryłam, że grupa okolicznych mężczyzn zamierza spalić wampiry z Monroe.
Nie wiedziałam, co zrobić. Tych troje może nie było przyjaciółmi Billa, ale coś ich z nim przecież łączyło. Z drugiej strony brzydziłam się Malcolmem, Diane i Liamem tak samo, jak wszyscy mieszkańcy gminy. Poza tym… rany, julek!… skoro już wiedziałam, nie mogłam po prostu zapomnieć o planowanym morderstwie i spokojnie sobie żyć dalej.