Nie miało dla mnie znaczenia, że nadal pada.
Miałam na sobie dżinsową sukienkę bez rękawów i sandały – rzeczy, które włożyłam rano, po telefonie Jasona.
Stałam w ulewnym, ciepłym deszczu, włosy lepiły mi się do czaszki, wilgotna sukienka obcisłe przylegała do skóry. Skręciłam w lewo do lasu i ruszyłam między drzewa. Początkowo szłam powoli i ostrożnie, lecz uspokajający wpływ Sama stopniowo znikał, toteż po pewnym czasie ruszyłam biegiem. Gałęzie szarpały moje policzki, cierniste krzewy drapały mi nogi. Wypadłam z lasu i zaczęłam pędzić przez cmentarz; snop światła z latarki huśtał się przede mną. Wcześniej kierowałam się do domu po drugiej stronie cmentarza, czyli domu Comptonów. Później jednak pomyślałam, że Bill prawdopodobnie ukrywa się gdzieś tutaj, na tych sześciu akrach ziemi skrywającej wypełnione kośćmi trumny. Stanęłam w centrum najstarszej części cmentarza. Otaczały mnie pomniki i skromne nagrobki, towarzyszyli mi zmarli.
– Billu Compton! – krzyknęłam. – Wyjdź natychmiast!
Odwracałam się to w prawo, to w lewo, usiłując coś dojrzeć w prawie całkowitych ciemnościach. Wiedziałam, że nawet jeśli nie zdołam dojrzeć mojego wampira, on na pewno zobaczy mnie…
O ile oczywiście mógł jeszcze widzieć, o ile jego ciało nie było jednym z tych sczerniałych, rozpadających się okropności, na które patrzyłam przed domem pod Monroe…
Nie dotarł do mnie żaden dźwięk. Nic się nie ruszało, słyszałam jedynie odgłosy ulewnego deszczu.
– Bill! Bill! Wychodź! – Po prawej stronie raczej wyczułam, niż usłyszałam jakiś ruch. Zwróciłam w tym kierunku snop latarki. Obok mnie poruszyła się czerwonawa ziemia i na moich oczach wystrzeliła z niej biała ręka. Zwały ziemi podnosiły się i osypywały na boki. W końcu powstała jakaś postać. – To ty, Bill?
Postać obróciła się w moją stronę. Wampir, pokryty czerwonawymi smugami i z włosami pełnymi grudek ziemi, zrobił niezdecydowany krok w moim kierunku.
Nie potrafiłam do niego podejść.
– Sookie – odezwał się. Był już dość blisko mnie. – Dlaczego tu jesteś? – Po raz pierwszy chyba przemawiał głosem zdezorientowanym i niepewnym. Musiałam mu powiedzieć, ale nie mogłam otworzyć ust. – Kochana? – Kolana znowu się pode mną ugięły i po chwili zupełnie niespodziewanie klęknęłam w rozmokłą trawę.
– Co się stało, kiedy spałem? – Opadł obok mnie. Jego nagie ciało ociekało deszczem.
– Nie masz ubrania – mruknęłam.
– Tylko by się pobrudziło. – Odpowiedź była absolutnie logiczna. – Kiedy idę spać w ziemi, zdejmuję je.
– Och. Jasne.
– Teraz musisz mi wszystko opowiedzieć.
– Znienawidzisz mnie.
– Co zrobiłaś?!
– O mój Boże, to nie ja! Ale mogłam cię lepiej ostrzec, mogłam złapać cię za rękę i zmusić do wysłuchania… Próbowałam się do ciebie dodzwonić, Bill!
– Co się zdarzyło?
Przyłożyłam dłonie do jego policzków. Dotykając jego skóry, uświadomiłam sobie, jak wiele bym straciła i jak dużo ciągłe jeszcze mogłam utracić.
– Oni nie żyją, Bill. Wampiry z Monroe. Zginęła z nimi dziewczyna. Ludzka dziewczyna.
– I Harlen – odparł pozbawionym emocji głosem. – Harlen został tam ostatniej nocy. On i Diane bardzo się sobie spodobali.
Przypatrywał mi się, czekając na resztę opowieści.
– Ktoś ich spalił.
– Z premedytacją.
– Tak.
Bill kucnął obok mnie w deszczu. W mroku nie widziałam jego twarzy. Zaciskałam w dłoni latarkę, lecz opuściła mnie cała siła. Czułam gniew mojego towarzysza.
Czułam jego okrucieństwo.
Czułam jego głód.
Nigdy nie był bardziej wampirem. Obecnie nie dostrzegałam w nim żadnych ludzkich cech.
Zwrócił twarz do nieba i zawył.
Był wściekły. Zaczęłam się obawiać, że za moment kogoś zabije. A najbliżej niego znajdowałam się ja.
Akurat kiedy pojęłam, w jakim jestem niebezpieczeństwie, Bill złapał mnie za ramiona i przyciągnął ku sobie. Powoli. Nie było sensu walczyć z nim, podejrzewałam, że moja szarpanina podnieciłaby go jeszcze bardziej. Trzymał mnie o centymetry od siebie, niemal dotykałam jego skóry, czułam jego emocje i mogłam smakować jego wściekłość.
Pomyślałam, że mogę się uratować, kierując jego straszliwą energię w inną stronę. Przybliżyłam się o te dzielące nas kilka centymetrów i przytknęłam wargi do jego piersi. Zlizałam deszcz, otarłam się policzkiem o sutek Billa, po czym do niego przylgnęłam.
W następnej sekundzie wampir musnął zębami moje ramię, a później natarł na mnie – twardym, sztywnym i gotowym ciałem pchnął mnie tak mocno, że znalazłam się nagłe na pośladkach. Wszedł we mnie gwałtownie; wystraszyłam się, że próbuje przebić mnie na wylot. Wrzasnęłam, a on warknął w odpowiedzi – niczym dzikus albo pierwotny jaskiniowiec. Objęłam rękoma jego plecy. Po dłoniach spływał mi deszcz, wiedziałam, że pod paznokciami mam krew Billa. Mój wampir nie przestawał się poruszać. Odniosłam wrażenie, że wbije mnie w to błoto, które stanie się moim grobem. W końcu zatopił mi kły w szyi.
Nagle doszłam. Bill zawył, również doświadczając orgazmu, po czym opadł ciężko na moje ciało. Jego kły się cofnęły i przez chwilę oblizywał ślady ukłuć na mojej szyi.
Przemknęło mi przez głowę, że mimo woli mógłby mnie zabić…
Mięśnie nie posłuchałyby mnie, nawet gdybym wiedziała, co chcę zrobić. Wampir podniósł mnie i zaniósł do swojego domu. Pchnął drzwi i wszedł ze mną prosto do dużej łazienki. Położył mnie delikatnie na dywaniku, który natychmiast pobrudził się od błota, deszczówki i małego strumyka krwi. Następnie Bill odkręcił kurek z ciepłą wodą, a gdy wanna się napełniła, włożył mnie do wody, po czym sam do niej wszedł. Usiedliśmy na siedziskach i wyciągnęliśmy nogi w ciepłej, spienionej wodzie, która szybko zmieniła kolor.
Wampir zapatrzył się przed siebie.
– Wszyscy nie żyją? – spytał tak cicho, że niemal niesłyszalnie.
– Wszyscy… Dziewczyna także – odparłam cicho.
– Co robiłaś przez cały dzień?
– Sprzątałam. Sam kazał mi sprzątać dom.
– Sam – powtórzył zamyślonym tonem Bill. – Powiedz mi coś, Sookie. Potrafisz czytać Samowi w myślach?
– Nie – wyznałam, nagle wyczerpana. Zanurzyłam głowę, podniósłszy zaś ją, dostrzegłam, że Bill trzyma w dłoni butelkę z szamponem. Namydlił mi włosy, spłukał je, a później uczesał – tak jak wtedy, gdy pierwszy raz uprawialiśmy miłość. – Billu, przykro mi z powodu twoich przyjaciół – oświadczyłam. Byłam tak zmęczona, że ledwie mogłam mówić. – I tak bardzo się cieszę, że ty żyjesz! – Otoczyłam ramionami jego szyję i położyłam mu głowę na ramieniu. Było twarde jak skała.
Pamiętam z tego wieczoru jeszcze tylko trzy rzeczy: najpierw mój wampir wytarł mnie dużym, białym ręcznikiem, potem pomyślałam, że poduszka jest bardzo miękka, w końcu Bill wślizgnął się do łóżka, położył obok mnie i otoczył ramieniem. Później zasnęłam.
W nocy obudziłam się i usłyszałam, że ktoś kreci się po pokoju. Chyba śnił mi się jakiś koszmar, gdyż strasznie biło mi serce.
– Bill? – spytałam. Usłyszałam we własnym głosie strach.
– Co się stało? – spytał. Usiadł na krawędzi i łóżko lekko się ugięło.
– Dobrze się czujesz?
– Tak, byłem tylko na przechadzce.
– Nie ma tam nikogo?
– Nie, kochana. – Usłyszałam odgłos materiału przesuwanego na skórze, po czym wampir znalazł się przy mnie pod kołdrą.
– Och, Billu; mogłeś przecież leżeć w jednej z tych trumien – zauważyłam. Nadal pamiętałam swój strach i niepokój.
– Sookie, pomyślałaś choć przez chwilę, że twoje zwłoki mogły się znajdować w tej torbie na ciała? Gdyby przyszli tutaj i spalili ten dom… o świcie?
– A więc ty musisz odwiedzać mnie! Mojego domu nie spalą! Ze mną będziesz bezpieczny – zapewniłam go żarliwie.
– Sookie, posłuchaj… Z mojego powodu mogłabyś umrzeć.