– Cóż – odrzekł Bill. – Pokonać go pewnie nie zdołam… – Nagle popatrzył na mnie w zadumie. – Chociaż istnieje coś, co mogę zrobić. Wolałbym nie… bo to wbrew mojej naturze… ale bylibyśmy wtedy bardziej bezpieczni. – Nie naciskałam na niego, czekając, aż sam wyjaśni. – Tak – podsumował własne myśli. Niczego mi wprawdzie nie wytłumaczył, a ja nie spytałam. – Kocham cię – oświadczył. Pomyślałam, że to dziwna puenta, niezależnie od kwestii, które rozważał. Jego twarz zamajaczyła nade mną. W półmroku wydawała się wyjątkowo połyskująca i piękna.
– Czuję do ciebie to samo – odparłam i położyła obie dłonie na jego piersi, bojąc się, że zacznie mnie kusić. – Niestety w tej chwili zbyt wiele jest przeciwko Nieźle byłoby na początek pozbyć się Erica… I druga sprawa. Trzeba porzucić to prywatne śledztwo w sprawie morderstwa. Możemy ściągnąć na siebie nieszczęście. Ten morderca ma na sumieniu prawdopodobnie śmierć twoich spalonych przyjaciół, zabił też Maudette i Dawn. Przerwałam i wzięłam głęboki oddech. – Oraz moją babcię. – Zamrugałam, walcząc ze łzami.
Przyzwyczaiłam się powoli do tego, że po powrocie nie zastaję babci w domu. Nie brakowało mi już tak bardzo rozmów z nią i opowieści o moich przeżyciach, a jednak co jakiś czas dopadał mnie tak ostry atak żalu, że aż traciłam oddech.
– Dlaczego uważasz, że ów zabójca jest także odpowiedzialny za spalenie wampirów z Monroe?
– Myślę, że właśnie morderca podsunął pomysł klientom w barze tamtego wieczoru i namówił ich do działania. Pewnie chodził od grupki do grupki, podjudzając facetów. Mieszkam tu przez całe moje życie i nigdy nie widziałam, żeby nasi ludzie tak się zachowywali. Musieli dokonać ataku z jakiegoś powodu.
– Podżegał ich? Podburzył ich do podpalenia?
– Tak.
– Nie usłyszałaś imienia w niczyich myślach?
– Nie – przyznałam się posępnie. – Może jutro czegoś się dowiem.
– Jesteś optymistką, Sookie.
– Zgadza się, jestem. Muszę nią być. – Poklepałam go po policzku. Odkąd Bill wszedł w moje życie, mój optymizm był całkowicie usprawiedliwiony.
– Ciągle podsłuchujesz, ponieważ żywisz nadzieję, że zdobędziesz ważne informacje – podsumował. – Mam teraz coś do roboty. Zobaczymy się jutro wieczorem w twoim barze, dobrze? Mogę… Nie, nie, pozwól, że wytłumaczę ci wszystko dopiero wtedy.
– W porządku. – Byłam ogromnie ciekawa, o co chodzi, ale mój wampir wyraźnie nie był gotów do wyjaśnień.
Do domu jechałam za tylnymi światłami samochodu Billa. Tak dotarłam aż do mojego podjazdu. Po drodze myślałam, że ubiegłe tygodnie byłyby dla mnie jeszcze bardziej przerażające, gdybym nie miała wsparcia w osobie wampira. Idąc podjazdem ku domowi, martwiłam się, że Bill pojechał do siebie, prawdopodobnie zamierzając odbyć kilka koniecznych rozmów telefonicznych. W te nieliczne noce, które spędzaliśmy osobno, niby nie skręcałam się ze strachu, byłam jednak mocno podenerwowana i niespokojna. Wielokrotnie sprawdzałam, czy zamknęłam drzwi i okna. W dodatku nie byłam przyzwyczajona do życia w lęku, toteż teraz myśl o kolejnej takiej nocy przygnębiła mnie.
Zanim wysiadłam z samochodu, uważnie rozejrzałam się po podwórku. Cieszyłam się, że przed wyjazdem do baru zostawiłam włączone zewnętrzne światło. Nie dostrzegłam żadnego ruchu. Zwykle, gdy wychodziłam, moja kotka Tina szła sobie pobiegać, gdyż nie lubiła samotności, dziś wieczorem jednak chyba polowała gdzieś w lesie.
Oddzieliłam klucz do domu od pozostałych na kółku, wypadłam z auta, popędziłam do frontowych drzwi, wsunęłam w zamek klucz, który w rekordowym czasie przekręciłam, po czym zatrzasnęłam za sobą drzwi i przekręciłam zasuwę. Przemknęło mi przez myśl, że nie powinnam tak żyć. Potrząsałam z konsternacją głową i rozważałam tę kwestię, kiedy zupełnie nieoczekiwanie coś z głuchym odgłosem uderzyło we frontowe drzwi. Wrzasnęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Pobiegłam do przenośnego telefonu przy kanapie. Wystukałam numer Billa, chodząc po pokoju i rozglądając się. Co zrobię, jeśli telefon będzie zajęty? Przecież mój wampir prawdopodobnie szedł do domu dzwonić!
Na szczęście złapałam go. Akurat wszedł do domu. W słuchawce usłyszałam jego zadyszany głos.
– Tak? – spytał jak zwykle podejrzliwym tonem.
– Billu – wysapałam – ktoś jest przed domem!
Rzucił słuchawkę.
Iście wampirza szybkość działania!
Był przy mnie w dwie minuty później. Wyjrzałam na podwórko przez nieznacznie podniesioną żaluzję i zobaczyłam Billa wychodzącego z lasu. Poruszał się niezwykle prędko i cicho. Żaden człowiek nie mógłby mu dorównać. Na jego widok zalała mnie potężna ulga. Przez sekundę wstydziłam się, że zadzwoniłam do niego po ratunek; powinnam była sama zapanować nad sytuacją.
Potem jednak pomyślałam sobie: „A niby dlaczego nie? Dlaczego nie mam zadzwonić po ratunek do znajomej, praktycznie niezwyciężonej istoty, która twierdzi, że mnie ubóstwia? Trudno go zabić, jest to niemal niemożliwe, gdyż posiada on nieludzką, prawie nadprzyrodzoną siłę. Tak, z pewnością do takiej osoby dzwoni się w razie niebezpieczeństwa”.
Bill zbadał podwórko i las, kręcąc się przed domem milcząco, z subtelnym wdziękiem. W końcu wszedł lekko po schodach. Pochylił się nad czymś na frontowym ganku. Z powodu ostrego kąta nie potrafiłam powiedzieć, co tam zobaczył. Gdy się wyprostował, trzymał coś w rękach i patrzył całkowicie… bez wyrazu.
Wiedziałam, że taka mina rokuje bardzo źle.
Niechętnie powlokłam się do frontowych drzwi, otworzyłam zasuwkę i pchnęłam drzwi siatkowe.
Bill niósł ciało mojej kotki.
– Tina? – spytałam. Głos mi drżał, ale zupełnie o to nie dbałam. – Nie żyje?
Wampir kiwnął głową, raz tylko ostro nią szarpnąwszy.
– Co… Jak?
– Uduszona, zdaje mi się.
Twarz wykrzywiła mi się z bólu i smutku. Bill stał nieruchomo z kocimi zwłokami na rękach, ja natomiast wypłakiwałam oczy.
– Nigdy nie kupiłam sadzonki dębu – powiedziałam, gdy się trochę uspokoiłam. Mój głos był słaby i niepewny. – Możemy pochować ją więc w tej dziurze. – Poszliśmy na przydomowe podwórko.
Biedny wampir trzymał Tinę i usiłował czuć się swobodnie, ja zaś starałam się znów nie rozpłakać. Bill klęknął i położył mały kłębek czarnego futra na dnie mojego wykopu. Przyniosłam łopatę i zaczęłam zasypywać otwór, jednak widok pierwszej grudy ziemi spadającej na kocie futerko Tiny sparaliżował mnie. Wampir bez słowa wziął z moich rąk łopatę. Odwróciłam się plecami, a on dokończył straszną pracę.
– Chodź do środka – poprosił łagodnie, kiedy skończył.
Obeszliśmy dom i weszliśmy od frontu, ponieważ nie zdążyłam jeszcze otworzyć kluczem tylnych drzwi.
Bill poklepywał mnie i pocieszał, chociaż wiedziałam, że nigdy nie przepadał za Tiną.
– Niech cię Bóg błogosławi, Billu – szepnęłam. Mocno zacisnęłam ramiona wokół jego szyi, nagle konwulsyjnie drżąc ze strachu, że jego także ktoś mi odbierze. Wreszcie przestałam szlochać, czasem tylko czkając spazmatycznie. Podniosłam wzrok z nadzieją, że moje emocje nie zażenowały wampira.
Bill był jednak wyraźnie wściekły. Pałającymi oczyma gapił się na ścianę nad moim ramieniem. Wydał mi się najbardziej przerażającą istotą, jaką spotkałam w całym moim życiu.
– Odkryłeś coś na podwórku? – spytałam.
– Nie. Znalazłem tylko ślady obecności zabójcy. Odciski stóp, resztki zapachu. Jednak nic, co można by przedstawić w sądzie jako dowód – dodał, czytając mi w myślach.
– Mógłbyś zostać tutaj do czasu, aż będziesz musiał odejść do… uciec przed słońcem?
– Oczywiście. – Przypatrywał mi się. Uświadomiłam sobie, że naprawdę chce zostać i prawdopodobnie zdecydował tak sam – wcześniej, zanim poprosiłam.
– Jeśli nadal musisz gdzieś zadzwonić, skorzystaj z mojego telefonu. Nic nie stoi na przeszkodzie. – Chciałam powiedzieć, że bez problemów mogę zapłacić za jego rozmowy.