– Mam zniżkową kartę – wyjaśnił, jeszcze raz mnie zadziwiając. Kto by pomyślał?
Umyłam twarz i połknęłam tylenol, później włożyłam nocną koszulę. Od dnia, w którym zginęła babcia, nie czułam takiego smutku. Teraz zresztą mój smutek był inny. Zgon zwierzęcia domowego nie może się naturalnie równać ze śmiercią członka rodziny. Wiedziałam o tym i skarciłam się w myślach za ten żal, ale niewiele to pomogło. Przemyślałam wszystko i nie doszłam do żadnych logicznych wniosków. Pamiętałam jedynie, że karmiłam, szczotkowałam i kochałam moją Tinę przez cztery lata. Strasznie będę za nią tęsknić!
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Nazajutrz nerwy miałam jak postronki. Po przyjeździe do pracy powiedziałam Arlene, co się stało, a przyjaciółka mocno mnie przytuliła.
– Chciałabym zabić bękarta, który zamordował biedną Tinę! – powiedziała. Dzięki tym słowom poczułam się dużo lepiej.
Charlsie także okazała mi współczucie, chociaż bardziej litowała się chyba nade mną, niż była przerażona uduszeniem mojego kota. Sam posłał mi tylko srogie spojrzenie. Uważał, że powinnam zadzwonić do szeryfa albo do Andy’ego Bellefleura i poinformować któregoś z nich o zabiciu Tiny. W końcu zatem zatelefonowałam do Buda Dearborna.
– Zwykle nie są to przypadki odosobnione – zagrzmiał szeryf. – Nikt jednak jeszcze nie zgłosił zaginięcia ani zabicia zwierzęcia domowego. Obawiam się, że tym razem może to być sprawa osobista, Sookie. Ten twój przyjaciel wampir… czy on lubi koty?
Zamknęłam oczy i głęboko wciągnęłam powietrze. Korzystałam z telefonu w biurze Sama, a mój szef siedział za biurkiem i pisał kolejne zamówienie na trunki.
– Bill przebywał w swoim domu, gdy ktoś zabił Tinę i podrzucił ją na mój próg – wyjaśniłam najspokojniej, jak potrafiłam. – Zadzwoniłam do niego właśnie wtedy, a on odebrał telefon. – Sam popatrzył na mnie zagadkowo, ja natomiast potoczyłam oczyma, przekazując mu w ten sposób moją opinię na temat podejrzeń Buda Dearborna.
– I powiedział ci, że kotkę uduszono – wtrącił szeryf powoli.
– Tak.
– Znalazłaś więzy?
– Nie. Nie widziałam nawet, czym została związana.
– Co z nią zrobiłaś?
– Zakopaliśmy ją.
– To był twój pomysł czy pana Comptona?
– Mój.
„Cóż innego mieliśmy zrobić z Tiną?” – zastanowiłam się.
– Możemy pojechać i wykopać twoją kotkę. Mając więzy i kota, moglibyśmy sprawdzić, czy zwierzę uduszono podobną metodą, co zamordowane kobiety, Dawn i Maudette – tłumaczył nieudolnie Dearborn.
– Przepraszam, ale nie myślałam o tym.
– Dobrze, nie ma to teraz zbytniego znaczenia. Skoro nie masz więzów.
– No cóż, do widzenia. – Odłożyłam słuchawkę, prawdopodobnie rzucając ją nieco zbyt mocno, niż było trzeba. Mój szef uniósł brwi. – Bud to palant – oświadczyłam.
– To niezły policjant – odparł Sam spokojnie. – Po prostu nikt z nas nie jest przyzwyczajony do tak straszliwych morderstw w naszej okolicy.
– Masz rację – przyznałam po chwili. – Zdenerwowałam się trochę, bo Bud ciągle mówił o więzach, jakby dopiero co nauczył się nowego słowa. Wybacz mi, że tak się na niego wściekłam.
– Nikt nie jest doskonały, Sookie.
– Chcesz powiedzieć, że mogę się od czasu do czasu powściekać i dać sobie spokój z wyrozumiałością i tolerancją? Dzięki, szefie. – Uśmiechnęłam się do niego z lekko drwiącą miną i podniosłam się z krawędzi jego biurka, o które podpierałam się podczas rozmowy telefonicznej. Przeciągnęłam się, po chwili jednak dostrzegłam, że Sam dosłownie wpija się wzrokiem w moją pierś, co mnie na powrót speszyło. – Wracam do pracy! – rzuciłam szybko i długimi krokami opuściłam pokój, starając się ani trochę nie kręcić biodrami.
– Popilnujesz dziś wieczorem dzieci przez kilka godzin? – spytała nieco nieśmiało Arlene. Przypomniałam sobie naszą ostatnią rozmowę na ten temat. Pamiętałam, jak niechętnie odniosła się do wizyty Billa. Nie byłam matką i nie potrafiłam się postawić na jej miejscu. Teraz przyjaciółka próbowała mnie przepraszać.
– Z przyjemnością. – Czekałam, czy znów wspomni o Billu, ale nie wspomniała. – Od której do której?
– No cóż, Rene i ja zamierzamy pojechać do Monroe, do kina – wyjaśniła. – Powiedzmy, od osiemnastej trzydzieści?
– Jasne. Będą po kolacji?
– Och, tak, nakarmię je. Nie mogą się doczekać, kiedy zobaczą ciocię Sookie.
– Ja również chętnie je zobaczę.
– Dzięki – odparła Arlene. Zawahała się, chyba chciała coś dodać, ale zastanowiła się. – Widzimy się o osiemnastej trzydzieści – bąknęła tylko.
Do domu dotarłam około siedemnastej. Większą część drogi przejechałam pod słońce, które świeciło mi prosto w oczy, jakby się na mnie gapiło. Przebrałam się w błękitno-zielony kostiumik z dzianiny, wyszczotkowałam włosy i spięłam je spinką. Zjadłam kanapkę. Czułam się nieswojo, siedząc samotnie przy kuchennym stole. Dom wydawał mi się duży i pusty, toteż naprawdę się ucieszyłam na widok Rene nadjeżdżającego z Cobym i Lisą.
– Arlene odlepił się jeden ze sztucznych paznokci – zagaił. Wyglądał na zakłopotanego, jak to mężczyzna zmuszony przekazywać kobiecy problem. – A Coby i Lisa naciskały, by je do ciebie natychmiast przywieźć.
Zauważyłam, że Rene nadal jest w swoim stroju roboczym, łącznie z ciężkimi buciorami i czapką. Arlene nie pojedzie z nim do kina, póki mężczyzna nie weźmie prysznica i nie przebierze się w inny strój.
Coby miał osiem lat, a Lisa pięć. Natychmiast zawiśli na mnie niczym wielkie kolczyki. Rene ucałował je na do widzenia. Dzięki swemu uczuciu dla dzieci zyskał u mnie kilka punktów, toteż uśmiechnęłam się do niego z aprobatą. Wzięłam dzieci za ręce i ruszyłam z nimi do kuchni, gdzie miałam dla nich lody.
– Zobaczymy się około wpół do jedenastej, jedenastej – powiedział Rene. – O ile ci to odpowiada. – Położył rękę na gałce.
– Jasne – zgodziłam się. Otworzyłam usta, by zaoferować, że mogę przenocować dzieci, tak jak to robiłam przy poprzednich okazjach, nagle jednak pomyślałam o bezwładnym ciałku Tiny. Zdecydowałam, że dziś dzieci nie zostaną u mnie na noc. Tak będzie dla nich bezpieczniej.
Zagoniłam parkę do kuchni, a po minucie czy dwóch usłyszałam cichnące odgłosy starego pikapa Rene, znikającego na podjeździe.
Podniosłam Lisę.
– Ledwie mogę cię unieść, malutka. Strasznie szybko rośniesz! A ty, Coby, zacząłeś się już golić?
Siedzieliśmy przy stole przez dobre dwa kwadranse. Dzieci jadły lody i przekrzykiwały się, opowiadając mi o swoich osiągnięciach i wszystkich sprawach, które zdarzyły się od naszego ostatniego spotkania.
Potem Lisa chciała mi poczytać, wyjęłam więc książeczkę do kolorowania z krótkimi podpisami, które mała czytała z dumą. Coby musiał mi oczywiście udowodnić, że potrafi czytać lepiej, później zaś chcieli oglądać ulubiony program w telewizji. Zanim się obejrzałam, zrobiło się ciemno.
– Późnym wieczorem przychodzi mój przyjaciel – powiadomiłam oboje. – Ma na imię Bill.
– Mama mówiła nam, że masz szczególnego przyjaciela – zauważył Coby. – Może go polubię. Mam nadzieję, że jest dla ciebie miły.
– Och, jest bardzo miły – zapewniłam chłopca, który wyprostował się i wypchnął do przodu pierś, gotów mnie bronić, gdyby mój szczególny przyjaciel okazał się w odczuciu dzieciaka nie dość miły.
– Przysyła ci kwiaty? – spytała Lisa romantycznym tonem.
– Nie, jeszcze nie przysłał. Może dasz mu jakoś do zrozumienia, że lubię kwiaty?
– Ooo. Tak, mogę to zrobić.
– Poprosił cię o rękę?
– No cóż, nie. Ale ja również go nie prosiłam. – Bill zapukał do drzwi dokładnie w tym momencie. – Mam towarzystwo – powiedziałam mu, gdy z uśmiechem otworzyłam drzwi.
– Słyszę – odparł.
Wzięłam go za rękę i wprowadziłam do kuchni.
– Billu, to jest Coby, a ta pannica to Lisa – przedstawiłam ich uroczyście.
– Wspaniale, właśnie chciałem was poznać – odparł ku mojemu zaskoczeniu wampir. – Liso, Coby, nie będzie wam przeszkadzać, że dotrzymam towarzystwa waszej cioci Sookie?