Przypatrzyli mu się w zadumie.
– Tak naprawdę Sookie nie jest naszą ciocią – odrzekł Coby z powagą w głosie. – Ale jest bliską przyjaciółką naszej mamy.
– To dobrze?
– Tak, chociaż ciocia twierdzi, że nie przysyłasz jej kwiatów – palnęła Lisa głośno i wyraźnie. Poczułam ogromne zadowolenie, że dziewczynka przezwyciężyła swój mały problem z wymową litery „r”. Naprawdę!
Bill zerknął na mnie z ukosa. Wzruszyłam ramionami.
– No cóż, dzieci mnie spytały – odparłam bezradnie.
– Hmm… – powiedział zamyślonym tonem. – Liso, będę się musiał poprawić. Dzięki, że mi to wytknęłaś. Wiesz może, kiedy ciocia Sookie ma urodziny?
Poczułam, że się czerwienię.
– Billu – zawołałam ostro. – Przestań.
– Ty wiesz, Coby? – wampir spytał chłopca.
Malec ze smutkiem potrząsnął głową.
– Wiem jednak, że przypadają latem, ponieważ ostatnim razem mama zabrała ciocię na lunch w Shreveport w jej urodziny i było bardzo gorąco. My zostaliśmy z Rene.
– Jesteś inteligentny, że to zapamiętałeś, Coby – ocenił Bill.
– Jestem nawet bardziej inteligentny! Zgadnij, czego się nauczyłem w szkole pewnego dnia. – Coby zerwał się z miejsca i zaczął biegać.
Gdy Coby mówił, Lisa przez cały czas bacznie przyglądała się Billowi. Nagle oświadczyła:
– Jesteś niesamowicie biały, Bill.
– Tak – przyznał wampir. – To normalny odcień mojej cery.
Dzieci wymieniły spojrzenia. Wydało mi się, że uznały określenie „normalny odcień cery” za chorobę. Prawdopodobnie doszły do wniosku, że zadawanie dalszych pytań nie byłoby grzeczne. Co jakiś czas dzieciaki potrafią się wykazać taktem.
Początkowo nieco sztywny, w miarę upływu wieczoru Bill zaczął się rozkręcać. Około dwudziestej pierwszej poczułam zmęczenie, on jednak zajmował się dziećmi aż do dwudziestej trzeciej, kiedy przyjechali po nie Arlene i Rene.
Przedstawiłam moich przyjaciół Billowi, który uściskał im ręce w całkowicie zwyczajny sposób.
Nieco później zjawił się następny gość.
Przystojny wampir o gęstych czarnych włosach uczesanych w nieprawdopodobne fale. Wyszedł z lasu, gdy Arlene pakowała dzieci do ciężarówki, a Rene i Bill gawędzili. Mój wampir zamachał niedbale przybyszowi, ten zaś w odpowiedzi podniósł dłoń, po czym dołączył do Billa i Rene. Wyraźnie czuł, że go oczekujemy.
Z huśtawki na frontowym ganku przyglądałam się Billowi przedstawiającemu parę nowo przybyłemu. Wampir i Rene podali sobie ręce. Rene gapił się na nowego i dałabym głowę, że go rozpoznał. Bill spojrzał znacząco na Rene i potrząsnął głową, więc mężczyzna zamknął usta, choć jawnie miał zamiar skomentować sytuację.
Przybysz był krzepki, wyższy do Billa. Nosił stare dżinsy i podkoszulek z napisem: „Odwiedziłem Graceland”. Jego ciężkie buty miały znoszone obcasy. W ręku trzymał plastikową butelkę z syntetyczną krwią i od czasu do czasu brał łyk. Pan Kulturalny.
Może zasugerowałam się reakcją Rene, lecz im dłużej patrzyłam na nowo przybyłego wampira, tym bardziej znajomy mi się zdawał. Spróbowałam wyobrazić go sobie z nieco ciemniejszą karnacją, dodać mu w myślach kilka zmarszczek, kazać mu się trochę wyprostować i wlać w jego twarz jakieś życie.
O mój Boże!
To był ten facet z Memphis!
Rene odwrócił się, by odejść, Bill natomiast zaczął kierować przybysza w moją stronę. Z odległości trzech metrów wampir o wyglądzie Elvisa zawołał:
– Hej. Bill twierdzi, że ktoś zabił twojego kota! – Mówił z ciężkim południowym akcentem. Bill zamknął na sekundę oczy, ja zaś – kompletnie oniemiała – skinęłam jedynie głową. – No cóż, przykro mi z tego powodu. Lubię koty – ciągnął, a mnie od razu przeniknęła przez głowę myśl, że na pewno nie chodzi mu o gładzenie ich futra. Miałam nadzieję, że dzieci tego nie usłyszały, zobaczyłam jednak przerażoną twarz Arlene w oknie pikapa. Dobre wrażenie, które zrobił Bill, całkowicie się już zapewne zatarło.
Rene potrząsnął głową za plecami wampira, wsiadł za kierownicę, krzyknął: „Do zobaczenia”, po czym włączył silnik. Wystawił jeszcze głowę z okna i po raz ostatni obrzucił przybysza spojrzeniem. Musiał coś powiedzieć do Arlene, ponieważ ukazała się ponownie w oknie i zagapiła się na istotę stojącą obok mojego wampira. Gdy obejrzała sobie obcego dokładniej, z szoku rozdziawiła usta. Sekundę później schowała głowę w pikapie, a ja usłyszałam pisk opon odjeżdżającego auta.
– Sookie – odezwał się Bill ostrzegawczym tonem – to jest Bubba.
– Bubba – powtórzyłam, nie całkiem ufając swoim uszom.
– Tak, Bubba – dodał radośnie wampir. Z jego przerażającego uśmiechu promieniowała życzliwość. – To właśnie ja. Miło cię poznać.
Uściskaliśmy sobie dłonie. Również się uśmiechnęłam. Boże Wszechmogący, nigdy nie sądziłam, że uścisnę mu rękę! Tyle że on po śmierci chyba się zmienił na gorsze.
– Bubbo, nie przeszkadza ci, że poczekasz tutaj na ganku? W tym czasie wyjaśnię Sookie naszą umowę.
– Może być – rzucił niedbale wampir. Usadowił się na huśtawce, równie beztroski i głupi jak ameba.
Weszliśmy do salonu, wcześniej wszakże uprzytomniłam sobie, że od pojawienia się Bubby nocne stworzenia – takie jak owady i żaby – milczały niczym zaklęte.
– Chciałem ci wszystko wytłumaczyć, zanim Bubba się tu zjawi – szepnął Bill. – Niestety nie zdążyłem.
– Czy to jest ta osoba – spytałam cicho – o której myślę?
– Tak. Wiesz teraz przynajmniej, że prawdziwe są niektóre z opowieści osób, które go jakoby widziały. Nie nazywaj go jednak po imieniu ani po nazwisku. Nazywaj go Bubbą! Coś poszło źle, gdy zmieniał się… z człowieka w wampira… może z powodu ogromnej ilości substancji chemicznych, które miał we krwi…
– Ale tak naprawdę to on przecież nie żyje, zgadza się?
– Hmm… nie całkiem. Jeden z naszych był pomocnikiem w kostnicy i jego dużym fanem. Dostrzegł podobno maleńką iskierkę życia tlącą się w nim, toteż pospiesznie go przemienił.
– Przemienił?
– Zmienił w wampira – wyjaśnił Bill. – To był niestety błąd. Piosenkarz nie jest już taki sam jak przedtem, tak w każdym razie twierdzą moi przyjaciele. Zrobił się równie mądry jak pień drzewa, toteż by zarobić na życie, wykonuje dla nas drobne prace dorywcze. Nie możemy zabierać go między ludzi, sama rozumiesz.
Kiwnęłam głową, choć nadal z rozdziawionymi ustami. Oczywiście, że nie mogli.
– Jezu – mruknęłam, ciągle ogłuszona obecnością tak słynnej postaci na moim podwórku.
– Pamiętaj, że jest głupi i impulsywny. Nie spędzaj z nim czasu sam na sam i zawsze nazywaj go Bubbą. Cóż, tak jak ci powiedział, lubi przede wszystkim zwierzęta domowe. Ich krew jednakże nie wychodzi mu na dobre. Hmm… teraz przejdźmy do powodów, dla których go tutaj ściągnąłem… – Stałam się z rękami założonymi na piersi i z pewnym zainteresowaniem czekałam na wytłumaczenie Billa. – Widzisz, kochanie, muszę wyjechać z miasta na parę dni – dodał.
Poczułam się niespodziewanie zakłopotana.
– Co… dlaczego? Nie, zaczekaj. Nie muszę wiedzieć. – Zamachałam rękoma przed sobą, nie chcąc się wtrącać i usiłując zasugerować, że mój wampir nie ma obowiązku informować mnie o swoich sprawach.
– Powiem ci, gdy wrócę – oświadczył stanowczo.
– Gdzie więc twój przyjaciel… Bubba… zostanie? – spytałam, choć miałam paskudne uczucie, że już wiem.
– Bubba będzie cię pilnował podczas mojej nieobecności – odparł Bill sztywno. Uniosłam brwi. – No cóż, nie jest zbyt… – Bill rozejrzał się -…rozgarnięty – przyznał w końcu – lecz jest silny i zrobi, co mu każę. Dzięki niemu nikt nie włamie się do twojego domu.
– Zostanie poza domem, w lesie?
– Och, tak – odparł mój wampir z naciskiem. – Nie będzie przychodził, by z tobą porozmawiać. Po prostu o zmroku zjawi się na podwórzu, znajdzie sobie dogodny punkt obserwacyjny i całą noc będzie patrzeć na dom.
„Muszę pamiętać, by opuszczać rolety” – powiedziałam sobie. Myśl o bladym Bubbie zaglądającym mi w okna nie wydawała się budująca.