Выбрать главу

– Naprawdę uważasz, że to konieczne? – spytałam bezradnie. – Nie przypominam sobie, żebyś mnie o to pytał.

Bill westchnął ciężko. Człowiek w takiej sytuacji pewnie brałby głęboki oddech.

– Kochana – zaczął przesadnie cierpliwym głosem – bardzo mocno staram się przyzwyczaić do tego, jak kobiety chcą być teraz traktowane. Nie jest to wszakże dla mnie naturalne, szczególnie gdy się obawiam o twoje bezpieczeństwo. Obecność Bubby tutaj pozwoli mi się spokojnie oddalić. Chciałbym nie wyjeżdżać, ale wierz mi, muszę to zrobić. Robię to zresztą dla nas.

Przypatrzyłam się mu.

– Rozumiem – odrzekłam w końcu. – Nie cieszę się z tego, ale nocami się boję, więc przypuszczam, że… no cóż, dobrze. – Szczerze mówiąc, nie sądzę, by Biła interesowało moje przyzwolenie. Jak w sumie mogłabym przegonić Bubbę, gdyby nie chciał odejść? Nawet przedstawiciele prawa w naszym mieście nie posiadali odpowiedniego wyposażenia przeciwko wampirom, a na widok tego akurat wampira pootwieraliby tylko gęby i stali bez ruchu, aż by ich rozszarpał. Doceniałam troskę Billa, pomyślałam zatem, że lepiej przestanę narzekać i po prostu mu podziękuję. Lekko go przytuliłam. – Wiesz, skoro musisz wyjechać, postaraj się zachować ostrożność – oznajmiłam, usiłując nie dopuścić do głosu żałosnego tonu. – Masz miejsce, w którym się zatrzymasz?

– Tak. Będę w Nowym Orleanie. Zarezerwowałem pokój w „Krwi” w dzielnicy French Quarter.

Czytałam artykuł o tym hotelu, pierwszym na świecie, który obsługiwał wyłącznie wampiry. Zapewniał im całkowite bezpieczeństwo i – jak dotąd – żadnego nie zawiódł. W dodatku mieścił się w samym środku cudownej French Quarter. O zmierzchu podobno otaczały go prawdziwe tłumy miłośników kłów i turystów, czekających na nocne wyjście wampirów.

Zaczęłam odczuwać zazdrość. Usiłując nie przypominać z wyglądu smutnego szczeniaka, którego zaganiają do domu wychodzący właściciele, ponownie się uśmiechnęłam.

– No cóż, baw się dobrze – rzuciłam pogodnie. – Skończyłeś się pakować? Jazda zajmie ci kilka godzin, a jest już ciemno.

– Samochód przygotowany. – Po raz pierwszy zrozumiałam, że Bill opóźnił wyjazd, by spędzić nieco czasu ze mną i dziećmi Arlene. – Lepiej już pojadę. – Zawahał się, wyraźnie szukając właściwych słów. Potem wyciągnął do mnie ręce. Ujęłam je i choć pociągnął ku sobie tylko trochę, zaledwie kilka centymetrów, wpadłam w objęcia Billa i otarłam twarz o jego koszulę. Objęłam ciało mojego wampira i przycisnęłam do piersi. – Będę za tobą tęsknił – oświadczył. Jego głos był niemal równie cichy jak podmuch wiatru, tym niemniej go usłyszałam. Bill pocałował mnie w czubek głowy, po czym odwrócił się i wyszedł drzwiami frontowymi. Z ganku dotarł do mnie jego głos, gdy mój wampir udzielał Bubbie ostatnich wskazówek. Skrzypnęła huśtawka; Bubba wstał.

Za okno wyjrzałam dopiero, gdy ucichł odgłos zjeżdżającego podjazdem samochodu Billa. Zobaczyłam Bubbę. Szedł do lasu. Podczas prysznica powiedziałam sobie, że skoro Bill zostawił Bubbę jako mojego ochroniarza, prawdopodobnie całkowicie mu ufa. Nadal jednak nie byłam pewna, kogo bardziej się boję: mordercy, przed którym Bubba mnie strzegł czy też samego Bubby.

* * *

Nazajutrz w pracy Arlene spytała mnie, po co tamten wampir znalazł się w moim domu. Nie zaskoczyło mnie, że podniosła tę kwestię.

– No cóż, Bill musiał wyjechać z miasta i martwił się, wiesz…

Miałam nadzieję, że to wystarczy.

Później jednak przyszła do mnie Charlsie. Nie byłyśmy szczególnie zajęte: przedstawiciele Izby Handlowej jedli dziś uroczysty lunch w Fins and Hooves, a Stowarzyszenie Gospodyń Wiejskich piekło ziemniaki w wielkim domu starej pani Bellefleur.

– Chcesz powiedzieć – zapytała Charlsie z roziskrzonymi oczyma – że twój facet przysłał ci osobistego ochroniarza? – Niechętnie kiwnęłam głową. Można tak to było ująć. – Jakżeż romantycznie – westchnęła.

Można tak było na to spojrzeć.

– Tyle że powinnaś go zobaczyć – wtrąciła Arlene. Nie potrafiła już dłużej utrzymać języka za zębami. – Facet wygląda dokładnie jak…

– Och, nie, nie kiedy z nim rozmawiasz – przerwałam jej. – Wtedy wcale tamtego nie przypomina. – To była szczera prawda. – I podobno wprost nie cierpi dźwięku swojego imienia.

– Och – jęknęła Arlene cicho, jakby Bubba mógł ją usłyszeć nawet tu i w biały dzień.

– Czuję się bezpieczniejsza, kiedy obserwuje mnie z lasu – mruknęłam, mniej więcej zgodnie z prawdą.

– Och, nie zatrzymał się w domu? – spytała Charlsie, wyraźnie rozczarowana.

– Mój Boże, jasne, że nie! – odparłam, w myślach przepraszając Boga za wypowiedzenie jego imienia nadaremno. Ostatnio musiałam często grzeszyć przeciwko temu przykazaniu. – Nie, Bubba noce spędza w lesie. Stamtąd patrzy na dom.

– Czy to była prawda z tymi kotami? – Arlene spojrzała podejrzliwie.

– Nie, tylko żartował. Niezbyt ciekawe poczucie humoru, co? – Kłamałam jak z nut. W duszy przecież wierzyłam, że Bubba lubi się napić kociej krwi.

Nieprzekonana Arlene potrząsnęła głową. Uznałam, że pora zmienić temat.

– Dobrze się bawiliście z Rene ubiegłego wieczoru? – spytałam.

– Rene był bardzo miły wczoraj w nocy, nieprawdaż? – spytała z zaróżowionymi policzkami.

Kobieta zamężna (niejednokrotnie zamężna), która się rumieni!

– Ty mi to powiedz.

Arlene lubiła sobie czasem nieco sprośnie pożartować.

– Och, ty! Chciałam tylko powiedzieć, że był naprawdę grzeczny dla Billa, a nawet dla Bubby.

– Dlaczego nie miałby być grzeczny?

– Wiesz, Sookie, on szczerze nie znosi wampirów. – Arlene potrząsnęła głową. – Cóż, ja również za nimi nie przepadam – wyznała, gdy spojrzałam na nią z uniesionymi brwiami. – Jednak Rene naprawdę żywi jakieś uprzedzenia. Jego siostra, Cindy, spotykała się przez pewien czas z wampirem, czym straszliwie zdenerwowała Rene.

– Cindy miewa się dobrze? – Bardzo interesowało mnie zdrowie osoby, która „spotykała się przez pewien czas z wampirem”.

– Nie widziałam jej – przyznała przyjaciółka. – Ale Rene odwiedza ją mniej więcej co drugi tydzień. Podobno dziewczyna dobrze siebie radzi. Zaczęła zarabiać. Znalazła pracę w szpitalnym bufecie.

– Może Cindy chciałaby wrócić do domu? – spytał Sam zza baru, gdzie napełniał lodówkę butelkami z krwią. – Lindsey Krause odchodzi z drugiej zmiany, ponieważ przenosi się do Little Rock.

Stwierdzenie szefa przyciągnęło naszą uwagę. Lokal „Merlotte” zaczynał poważnie cierpieć z powodu niedoborów kadrowych. Z jakiegoś powodu zawód kelnerki stracił w ostatnich dwóch miesiącach na popularności.

– Rozmawiałeś już z kimś? – zapytała Arlene.

– Będę musiał przejrzeć zgłoszenia – odparł zmęczonym tonem. Arlene i ja byłyśmy jedynymi spośród barmanek i kelnerek, które nie opuściły Sama od ponad dwóch lat. Nie, nie, była jeszcze jedna. Na drugiej zmianie od lat pracowała też Susanne Mitchell. Mój szef spędzał sporo czasu na zatrudnianiu i (czasem) zwalnianiu.

– Hmm… Sookie, mogłabyś przerzucić dla mnie akta? Sprawdź, która z kandydatek przeprowadziła się gdzieś od czasu zgłoszenia albo dostała inną pracę. Może znajdziesz wśród dziewczyn taką, którą naprawdę polecasz? Oszczędziłabyś mi trochę roboty.

– Jasne – odrzekłam. Pamiętałam, że Arlene robiła to samo dwa lata temu, kiedy przyjmowaliśmy Dawn. Miałyśmy więcej więzi ze społecznością miasteczka niż Sam, który niemal z nikim się nie spotykał. Przebywał w Bon Temps od sześciu lat, ale nie znam nikogo, kto wiedziałby cokolwiek o jego życiu, zanim Sam kupił tu bar.

Usiadłam za jego biurkiem z grubym plikiem podań. Po kilku minutach odkryłam, że sporo zrobiłam. Podzieliłam akta na trzy grupy: przeprowadzki, osoby zatrudnione gdzie indziej i „dobry materiał”. Dodałam jeszcze czwarty i piąty stosik: dla osób, z którymi nie potrafiłabym pracować, gdyż ich nie cierpię oraz stos dla zmarłych. Pierwszy formularz z tej ostatniej grupki wypełniła dziewczyna, która zginęła w wypadku samochodowym w ostatnie Boże Narodzenie. Gdy dostrzegłam to nazwisko na górze formularza, znowu współczułam jej rodzicom. Drugie podanie należało do Maudette Pickens!