Maudette złożyła je na trzy miesiące przed śmiercią. Domyślam się, że nie zadowalała jej praca w Grabbit Kwik. Popatrzyłam na odręczne pismo nieszczęsnej ofiary oraz jej ortografię i na nowo poczułam litość. Usiłowałam sobie wyobrazić mojego brata, który pragnie się kochać z tą kobietą i filmować to. Że też nie szkoda mu było czasu na kogoś takiego! Po raz kolejny zdumiała mnie dziwna mentalność Jasona. Nie widziałam go, odkąd odjechał z Desiree. Miałam nadzieję, że dotarł do domu cały i zdrów. Dziewczyna wyglądała na niezłe ziółko. Szkoda, że mój brat nie chce się ustatkować z, na przykład, Liz Barrett, która chyba potrafiłaby zapanować nad jego wyskokami.
Ilekroć ostatnio myślałam o Jasonie, martwiłam się. Gdybyż tylko mój brat nie znał tak dobrze Maudette i Dawn! Chociaż… wielu mężczyzn znało je przecież obie, zarówno z widzenia, jak i hmm… cieleśnie. Obie miały też na ciele ugryzienia wampirzych zębów. Dawn lubiła ostry seks, skłonności Maudette w tym względzie nie znałam… Sporo facetów kupowało benzynę i kawę w Grabbit Kwik, sporo ich przychodziło również tutaj na drinka. Lecz tylko mój głupi brat zarejestrował na filmach figle z Dawn i Maudette.
Gapiłam się na duży plastikowy kubek z mrożoną herbatą, który stał na biurku Sama.
Z boku zielonego kubka widniał odblaskowy, pomarańczowy napis: „Duży Łyk z Grabbit Kwik”. Mój szef także znał je obie. Dawn pracowała dla niego, a Maudette złożyła podanie o pracę w „Merlotcie”.
Sam na pewno nie był zachwycony, że spotykam się z wampirem. Może nie chciał, by jakakolwiek kobieta widywała się z wampirem…?
Właśnie wtedy wszedł mój szef, ja zaś podskoczyłam, jakbym zrobiła coś złego. I zrobiłam, w mojej opinii. Nie powinno się źle myśleć o przyjacielu.
– Który stos jest dobry? – spytał, jednocześnie posyłając mi zaintrygowane spojrzenie.
Wręczyłam mu niski stosik, może z dziesięć podań.
– Ta dziewczyna, Amy Burley – odparłam, wskazując akta na szczycie – ma doświadczenie, chociaż obecnie zastępuje tylko stałe kelnerki w barze Good Times. Charlsie z nią tam pracowała, możesz więc najpierw pogadać z Tooten.
– Dzięki, Sookie. Zaoszczędziłaś mi kłopotu. – Na potwierdzenie szorstko skinęłam głową. – Wszystko w porządku? – spytał. – Wydajesz się dziś jakaś… daleka.
Przyjrzałam mu się dokładnie. Wyglądał tak samo jak zawsze. Jego umysł jednak pozostawał dla mnie zamknięty. Jak Sam potrafił mnie blokować? Nie potrafiłam odczytywać myśli jeszcze jednej tylko innej osoby – Billa, ale przecież Bill był wampirem. Sam zaś na pewno nie.
– Po prostu tęsknię za Billem – odparłam z premedytacją. Czy zrobi mi wykład o zgubnych skutkach spotykania się z wampirem?
– Jest dzień – odparł mój szef. – Twój wampir nie może być tutaj.
– Oczywiście że nie – odparowałam sztywno. – Wyjechał za miasto – dodałam, a potem zastanowiłam się, czy mądrze jest się zwierzać komuś, kogo zaczęłam podejrzewać o najgorsze. Ruszyłam do drzwi tak nagle, że Sam zagapił się na mnie ze zdumieniem.
Gdy później zobaczyłam Arlene i Sama odbywających długą rozmowę, jednoznacznie wywnioskowałam z ich porozumiewawczych spojrzeń, że mówią o mnie. Szef wrócił do swojego biura bardziej zmartwiony niż kiedykolwiek. Aż do końca mojej zmiany nie odezwaliśmy się do siebie.
Tego wieczoru droga do domu była dla mnie wyjątkowo trudna, ponieważ wiedziałam, że do rana zostanę sama. Wcześniej lepiej się czułam w samotne noce, gdyż w każdej chwili mogłam zadzwonić do Billa. Dziś nie. Próbowałam się pocieszyć myślą, że mam „anioła stróża”… że gdy zapadną kompletne ciemności, Bubba wypełznie z dziury, w której spał. Niestety myśl ta bynajmniej mnie nie uspokoiła.
Zadzwoniłam do Jasona, lecz nie było go w domu. Sprawdziłam w „Merlotcie”, jednak Terry Bellefleur, który odebrał telefon, zapewnił mnie, że mój brat nie pojawił się dziś w barze.
Zastanowiłam się, co robi teraz Sam. Chyba nigdy nie słyszałam o żadnych jego randkach. Na pewno nie z braku propozycji, gdyż niejednokrotnie zauważyłam, że interesują się nim kobiety…
Szczególnie zalotna, wręcz napastliwa była Dawn.
Nie potrafiłam sobie wymyślić niczego przyjemnego do roboty. Zaczęłam rozważać pomysł, że Bubba jest zabójcą do wynajęcia… wampirem do wynajęcia. Czy to do niego zadzwonił Bill, kiedy postanowił sprzątnąć wujka Bartletta? Zadałam sobie pytanie, dlaczego Bill wybrał na mojego obrońcę takie tępe umysłowo stworzenie.
Każda książka, którą brałam z półki, wydawała mi się dziś nieodpowiednia. Każdy program w telewizji, który zaczynałam oglądać, uznawałam po chwili za kompletnie pozbawiony sensu. Przeglądałam „Time’a”, szybko wszakże rozdrażniła mnie determinacja, z jaką wiele narodów usiłowało dać się unicestwić, rzuciłam więc czasopismo przez pokój.
Mój umysł po omacku szukał jakiegoś punktu zaczepienia – niczym wiewiórka usiłująca się wydostać z klatki. Nic mi nie pasowało.
Na odgłos dzwonka telefonu aż podskoczyłam.
– Halo? – warknęłam szorstko.
– Jason jest tu teraz – powiedział krótko Terry Bellefleur. – Chce ci postawić drinka.
Wystraszyła mnie myśl, że w mroku musiałabym przejść do samochodu, a później wrócić do pustego domu (przynajmniej miałam nadzieję, że będzie nadal pusty). Po chwili zbeształam się w myślach, gdyż – ostatecznie – ktoś przecież doglądał budynku, ktoś bardzo silny, nawet jeśli bardzo głupi.
– W porządku, będę za minutę – zapewniłam. Terry po prostu odłożył słuchawkę. Pan Gadulski. Włożyłam dżinsową spódnicę i żółty podkoszulek, po czym – rozglądając się uważnie na prawo i lewo – prędko przecięłam oświetlone podwórko i dopadłam auta. Otworzyłam drzwiczki i w mgnieniu oka wsunęłam się na siedzenie. Gdy znalazłam się wewnątrz, natychmiast zamknęłam drzwiczki.
Pomyślałam, że nie mogę bez końca żyć w strachu.
Przed „Merlotte’em” z przyzwyczajenia zaparkowałam na parkingu dla pracowników. Przy śmietniku dostrzegłam drapiącego ziemię psa. Przechodząc, pogłaskałam go po łbie. Raz na tydzień dzwoniliśmy do schroniska, by przyjechali zabrać zabłąkane lub porzucone psy. Było wśród nich tak wiele ciężarnych suk, że aż krajało mi się serce.
Terry stał za barem,
– Hej – zagaiłam, popatrując po gościach. – Gdzie Jason?
– Nie ma go tutaj – odparł Terry. – Nie widziałem go dzisiejszego wieczoru. Mówiłem ci to przez telefon.
Zagapiłam się na niego z otwartymi ustami.
– Ale później zadzwoniłeś i powiedziałeś, że przyszedł.
– Nie, nie dzwoniłem.
Gapiliśmy się na siebie bez słowa. Widziałam, że Terry ma jedną ze swoich złych nocy. Co rusz bezradnie kręcił głową, walcząc z koszmarnymi myślami dręczącymi go od czasów wojska lub związanymi z prywatnymi bitwami, które toczył z alkoholem i narkotykami. Mimo klimatyzacji twarz miał zarumienioną i spoconą, poruszał się niezdarnie i nierytmicznie. Biedny Terry.
– Naprawdę nie dzwoniłeś? – spytałam najbardziej neutralnym tonem, na jaki potrafiłam się zdobyć.
– Mówię ci przecież, zgadza się? – odwarknął agresywnie.
Miałam nadzieję, że żaden z klientów baru nie przysporzy mu tego wieczoru kłopotów.
Wycofałam się z pojednawczym uśmiechem.
Pies nadal stał przy tylnych drzwiach. Na mój widok zaskowyczał.
– Jesteś głodny, mały? – spytałam.
Podszedł do mnie odważnie; nie kulił się, czego mogłabym się spodziewać po bezpańskim zwierzęciu. Kiedy oświetliła go latarnia, odkryłam, że sierść ma zdrową i połyskującą, zapewne porzucono go zatem całkiem niedawno. Wyglądał na owczarka szkockiego. Miałam zamiar wrócić do kuchni i spytać kucharza, czy nie zostały mu jakieś odpadki dla psa, później jednak wpadłam na lepszy pomysł.
– Wiem, że zły, stary Bubba kręci się koło domu, ale chyba zabiorę cię do siebie – zagruchałam dziecinnym głosem, którym zwracam się do zwierząt, ilekroć sądzę, że nikt mnie nie słucha. – Umiesz siusiać na dworze, żebyśmy nie nabrudzili w domciu? Co… mały? – Collie, jakby mnie zrozumiał, oznaczył kąt śmietnika. – Dobry piesek! Jedziesz ze mną? – Otworzyłam drzwiczki samochodu z nadzieją, że pies nie zanieczyści mi siedzeń. Owczarek zawahał się. – Wsiadaj, kochany, jak dojedziemy, dam ci coś dobrego do jedzenia, dobrze? – Przekupstwo nie zawsze jest złe.