Выбрать главу

Po kolejnych kilku spojrzeniach i gruntownym obwąchaniu moich rąk pies wskoczył na siedzeniu obok kierowcy, zasiadł i wpatrzył się w przednią szybę. Wyraźnie nastawiał się na przygodę.

Oświadczyłam mu, że doceniam jego dobrą wolę i połaskotałam go za uszami. Ruszyliśmy w drogę. Collie dał mi do zrozumienia, że jest przyzwyczajony do jazdy autem.

– Wiesz, piesku, natychmiast gdy dotrzemy pod dom – pouczyłam stanowczo owczarka – pędzimy od razu do frontowych drzwi. W porządku? W lesie jest olbrzym, który chętnie cię pożre. – Pies wydał nerwowe szczekniecie.

– No cóż, nie damy mu okazji – uspokoiłam go. Bez wątpienia miło mieć stworzenie do pogaduszek. Nawet bardzo miło… chociaż owczarek nie potrafił odpowiedzieć, w każdym razie w składny, ludzki sposób. A ponieważ nie był człowiekiem, nie musiałam blokować dopływu jego myśli. Odprężyłam się. – Trzeba się będzie spieszyć – dorzuciłam.

– Hau – zgodził się mój towarzysz.

– Muszę cię jakoś nazywać – ciągnęłam. – Może… Buffy? – Warknął. – Okej. A Rover? – Zaskowyczał. – Też mi się niezbyt podoba. Hmm… – Skręciliśmy w mój podjazd. – A może masz już imię? – spytałam. – Poczekaj, obmacam ci szyję. – Wyłączyłam silnik i przesunęłam palcami przez gęstą sierść. Nie miał nawet obroży przeciwpchelnej. – Ktoś źle o ciebie dbał, maleńki – jęknęłam. – To się jednak teraz zmieni. Będę dobrą mamą.

Po tej skrajnie głupkowatej odzywce wyjęłam klucz i otworzyłam drzwiczki od swojej strony.

Pies natychmiast przepchnął się obok mnie, wyskoczył na podwórko i czujnie się rozejrzał. Poniuchał w powietrzu, a w jego gardle narastał warkot.

– To jest naprawdę dobry wampir, kochany piesku, wampir, który chroni dom. Chodźmy do środka. – Chwilę namawiałam owczarka do wejścia. Kiedy znaleźliśmy się w środku, od razu zamknęłam za nami drzwi.

Pies obiegł salon, obwąchując wszystko i popatrując na boki. Dobrą minutę obserwowałam go, w końcu nabrałam pewności, że niczego nie pogryzie ani nie obsika, poszłam więc do kuchni poszukać mu czegoś do zjedzenia.

Napełniłam dużą miskę wodą, po czym wzięłam drugą, plastikową, w której babcia trzymała sałatę i nasypałam tam resztki kociego żarcia Tiny oraz mięso z meksykańskiego taco. Uznałam, że jeśli pies naprawdę głodował, zadowoli się tym posiłkiem. Owczarek wpadł do kuchni chwilę później i skierował się do misek. Obwąchał jedzenie, po czym podniósł głowę i posłał mi długie spojrzenie.

– Przykro mi. Nie mam psiego jedzenia. Te odpadki to najlepsze, co udało mi się znaleźć. Jeżeli ze mną zostaniesz, kupię ci trochę Kibbles ‘N Bits. – Collie gapił się na mnie jeszcze kilka sekund, potem pochylił głowę nad miską. Zjadł nieco mięsa, popił wodą i popatrzył na mnie wyczekująco. – Mogę cię nazywać Rex? – Krótko warknął. – Może Dean? – spytałam. – Dean to miłe imię. – Miał tak na imię pewien uprzejmy mężczyzna, który pomagał mi w księgarni w Shreveport. Facet miał oczy podobne do psich, usłużne i inteligentne. Wydało mi się, że nieco się różnił od innych ludzi. Nigdy nie spotkałam psa o tym imieniu. – Założę się, że ty jesteś bystrzejszy od Bubby – mruknęłam w zadumie, a pies wydał krótkie, ostre szczeknięcie. – Więc chodź, Dean, przygotujmy ci posłanie – oznajmiłam ot tak, z czystej radości, że mam do kogo otworzyć usta. Owczarek powędrował za mną do sypialni, bardzo dokładnie sprawdzając po drodze wszystkie meble.

Zdjęłam koszulę i podkoszulek, odłożyłam je, po czym zsunęłam majtki i rozpięłam biustonosz. Pies przyglądał mi się z wielką uwagą, kiedy wyjmowałam czystą koszulę nocną i szłam do łazienki wziąć prysznic.

Wyszłam czystsza i znacznie spokojniejsza.

Dean siedział w progu, zadarłszy głowę na bok.

– Aby się umyć, ludzie z przyjemnością wchodzą pod prysznic – wyjaśniłam mu. – Wiem, że psy tego nie robią. Jest to chyba wyłącznie ludzka rzecz. – Wyczyściłam zęby i włożyłam koszulę nocną. – Przygotowałeś się do snu, Dean? – W odpowiedzi pies wskoczył na łóżko, zakręcił się w kółko i umościł. – Hej! Zaczekaj chwilę! – Nie mogłam na to pozwolić. Babcia dostałaby szału, gdyby wiedziała, że w jej łóżku leży pies. Uważała, że świetnie mieć zwierzęta, o ile spędzają one noce na dworze. Ludzie wewnątrz, zwierzęta na zewnątrz – tak brzmiała jej zasada. No cóż, teraz miałam wampira na zewnątrz i owczarka szkockiego w swoim łóżku. – Schodzisz! – krzyknęłam i wskazałam przygotowany pled. Owczarek powoli, niechętnie, zeskoczył z łóżka. Usiadł na pledzie i przypatrzył mi się z wyrzutem. – Zostajesz tam – oświadczyłam surowo i położyłam się do łóżka.

Byłam bardzo zmęczona, ale dzięki psu moja nerwowość niemal ustąpiła. Chociaż nie wiem, jakiej pomocy oczekiwałam w razie wizyty intruza; nie mogłam przecież być pewna lojalności prawie obcego zwierzęcia. Tym niemniej jego obecność sprawiła, że poczułam ulgę i zaczęłam się relaksować. Już niemal zasypiałam, gdy odkryłam, że łóżko ugięło się pod ciężarem owczarka. Zwierzę polizało mi policzek długim językiem, po czym przytuliło się do mnie. Odwróciłam się i pogłaskałam go. Przyjemnie było mieć towarzysza.

Obudziłam się o świcie. Usłyszałam nerwowe ćwierkanie ptaków i pomyślałam, że pewnie zbliża się burza. Cudownie było leżeć w łóżku. Od przytulonego do mnie psa biło ciepło, które przenikało przez moją nocną koszulę. W nocy chyba zrobiło mi się za ciepło, bo odrzuciłam kołdrę. Sennym ruchem pogłaskałam zwierzę po głowie i zaczęłam gładzić jego futro, leniwie przesuwając palcami przez gęstą sierść. Owczarek przysunął się jeszcze bliżej, powąchał moją twarz i… otoczył mnie ramieniem…

Pies otoczył mnie ramieniem?!

Wyskoczyłam z łóżka i wrzasnęłam.

Leżący w moim łóżku Sam podparł się na łokciach i popatrzył na mnie z niejakim rozbawieniem.

– O mój Boże! Sam, skąd się tu wziąłeś? Co robisz w moim domu? Gdzie jest Dean? – Zakryłam twarz dłońmi i odwróciłam się plecami, ale oczywiście natychmiast zaczęłam podejrzewać prawdę.

– Hau – odparł mój szef w całkowicie ludzki sposób. Musiałam zaakceptować sytuację.

Odwróciłam się, by stawić mu czoło. Okropnie się gniewałam. Zaczęłam się obawiać, że zaraz wybuchnę.

– Oglądałeś, jak się rozbierałam ubiegłej nocy, ty… ty… przeklęty psie!

– Sookie – odparł poważnym tonem. – Posłuchaj mnie.

W tym momencie uderzyła mnie inna myśl.

– Och, Sam. Bill cię zabije. – Usiadłam w fotelu przy drzwiach do łazienki, postawiłam łokcie na kolanach i zwiesiłam głowę. – Och, nie – powiedziałam – Nie, nie, nie.

Mój szef klęknął przede mną. Miał takie same sztywne, czerwonozłote włosy na piersi jak na głowie. Od piersi ciągnęły się przez brzuch i w dół, ku… Znów zamknęłam oczy.

– Sookie, zmartwiła mnie informacja Arlene, że zostałaś zupełnie sama – zaczął.

– Nie wspomniała ci o Bubbie?

– O Bubbie?

– To wampir, którego Bill zostawił, by doglądał domu.

– Ach tak, coś mówiła. Chyba przypominał jej jakiegoś piosenkarza.

– No cóż, ma na imię Bubba. Sprawia mu przyjemność wysysanie krwi ze zwierząt.

Poczułam satysfakcję, widząc (przez palce), że Sam blednie.

– Niedobrze więc, że mnie wpuściłaś – bąknął w końcu.

Nagłe przypomniałam sobie jego „przebranie” z ubiegłej nocy.

– Kim jesteś, Sam? – spytałam.

– Cóż, potrafię zmieniać kształt. Myślę, że powinnaś się o tym dowiedzieć. Już najwyższy czas…

– Musiałeś mnie powiadomić właśnie w taki sposób?