– Faktycznie – przyznał, nieco zakłopotany. – Planowałem, że zanim otworzysz oczy, obudzę się i zniknę. Zaspałem niestety. Bieganie na czworakach strasznie męczy.
– Sądziłam, że człowiek może się zmienić jedynie w wilka.
– Nie ja. Ja potrafię zmienić się w cokolwiek.
Tak mnie zainteresował, że opuściłam ręce i spojrzałam na niego. Starałam się jednak patrzeć wyłącznie na jego twarz.
– Jak często? – spytałam. – Muszą być spełnione jakieś warunki?
– Tak, pełnia księżyca – wyjaśnił. – To znaczy, wtedy zmieniam się bez wysiłku. Innymi razy muszę chcieć… Wtedy jest trudniej i przygotowania trwają dłużej. Zamieniam się w zwierzę, które widziałem przed przemianą. Często mam więc na ławie książkę o psach, otwartą na zdjęciu owczarka szkockiego. Owczarki collie są duże, lecz nikogo nie przerażają.
– Więc mógłbyś zostać ptakiem?
– Tak, chociaż latanie jest bardzo trudne. Zawsze się boję, że się usmażę na linii wysokiego napięcia albo trzasnę w jakieś okno.
– Dlaczego? To znaczy… Dlaczego chciałeś, abym wiedziała?
– Zauważyłem, że nieźle przyjęłaś fakt, iż Bill jest wampirem. W sumie… chyba nawet znajdujesz przyjemność w jego inności. Pomyślałem zatem, że sprawdzę, jak sobie poradzisz z moim… problemem…
– Jednak twojego problemu – wtrąciłam, nieco odbiegając od tematu – nie można wyjaśnić wirusem! Chcę powiedzieć, że całkowicie się zmieniasz! – Milczał, patrząc na mnie bez słowa. Oczy miał teraz niebieskie, ale równie bystre i spostrzegawcze. – Umiejętność całkowitej zmiany kształtu jest zdecydowanie nadprzyrodzona. Jeśli coś takiego istnieje, może również legendy o innych stworzeniach są prawdziwe. Na przykład… – ciągnęłam powoli, ostrożnie -…że Bill wcale nie ma wirusa. Wampirem nie jest człowiek, który ma po prostu alergię na srebro, czosnek czy światło słoneczne… To kompletna bzdura, propaganda, można by rzec. Tego typu pogłoski rozprzestrzeniają same wampiry, gdyż sądzą, że jako chorzy zostaną prędzej zaakceptowani. Tak naprawdę jednak wampiry są… są naprawdę…
Rzuciłam się do łazienki i zwymiotowałam. Na szczęście trafiłam do muszli klozetowej.
– Tak – powiedział z progu smutnym głosem Sam.
– Przepraszam, Sookie. Niestety Bill nie ma żadnego wirusa. Jest naprawdę, naprawdę martwy.
Umyłam twarz i dwukrotnie wyszczotkowałam zęby. Usiadłam na krawędzi łóżka, zbyt zmęczona na jakiekolwiek działanie. Mój szef usiadł obok mnie. Otoczył mnie ramieniem dla pocieszenia, a ja po chwili przysunęłam się bliżej i wtuliłam policzek w zagłębienie przy jego szyi.
– Wiesz, słuchałam NPR – rzuciłam, z pozoru bez związku. – Nadawali program o kriogenice. Podobno wiele osób decyduje się zamrozić sobie tylko głowę, gdyż jest to znacznie tańsze od zamrożenia całego ciała.
– Hmm…?
– Zgadnij, jaką piosenkę zagrali na koniec?
– Jaką, Sookie?
– Połóż głowę na moim ramieniu.
Mój szef prychnął wesoło, po czym zaczął się skręcać ze śmiechu.
– Słuchaj, Sam – oświadczyłam, gdy ucichł. – Słyszałam, co powiedziałeś, muszę jednak omówić tę kwestię z Billem. Kocham go i jestem wobec niego lojalna. A nie ma go tutaj, by przedstawił mi swój punkt widzenia.
– Och, nie próbuję zabiegać o twoje względy, korzystając z nieobecności Billa. Chociaż byłoby wspaniale. – Uśmiechnął się swoim rzadkim, pięknym uśmiechem. Wydawał się w moim towarzystwie znacznie bardziej odprężony – teraz, kiedy znałam jego sekret.
– O co ci w takim razie chodzi?
– Chronię cię do czasu zatrzymania mordercy.
– I dlatego obudziłeś się nagi w moim łóżku? Dla mojej ochrony?
Wyraźnie go zawstydziłam.
– Cóż, powinienem wszystko lepiej zaplanować. Ale naprawdę sądziłem, że potrzebujesz kogoś w domu. Arlene powiedziała mi, że Bill wyjechał. Wiedziałem, że nie pozwolisz mi spędzić nocy tutaj, jeśli zachowam ludzką postać.
– Pewnie czujesz ulgę, wiedząc, że nocami domu pilnuje Bubba?
– Wampiry są silne i okrutne – przyznał Sam. – Domyślam się, że ten Bubba ma jakiś dług wobec Billa, w przeciwnym razie nie wyświadczyłby mu tej przysługi. Wampiry niechętnie to robią. Choć mają też swego rodzaju hierarchię.
Może trzeba było zwrócić dokładniejszą uwagę na to, co mówi Sam, pomyślałam jednak, że lepiej nie wyjaśniać mu pochodzenia Bubby.
– Jeśli istnieją takie stworzenia jak ty i Bill, domyślam się, że na świecie jest mnóstwo innych nadnaturalnych istot i zjawisk – zauważyłam, uświadamiając sobie, ile kwestii mam do rozważenia. Odkąd spotkałam Billa, nie czułam zbytniej potrzeby głębokich przemyśleń, nigdy wszakże nie zawadzi być na wszystko przygotowanym. – Będziesz musiał mi kiedyś opowiedzieć. – Wielka Stopa? Potwór z Loch Ness? Zawsze wierzyłam w potwora z Loch Ness.
– No cóż, chyba lepiej wrócę już do domu – powiedział Sam. Popatrzył na mnie pogodnie. Nadal był nagi.
– Tak, myślę, że powinieneś. Ale… o cholera… do diaska… ty… – Poszłam na górę poszukać jakiegoś ubrania. Wydawało mi się, że Jason zostawił na wszelki wypadek kilka rzeczy w szafie na piętrze.
I rzeczywiście. W pierwszej sypialni na górze znalazłam parę dżinsów i roboczą koszulę.
Na górze, pod cynowym dachem, było gorąco, ponieważ piętro ogrzewał oddzielny termostat. Wróciłam na dół, z radością oddychając ponownie chłodnym, klimatyzowanym powietrzem.
– Proszę – powiedziałam, wręczając Samowi ubranie. – Mam nadzieję, że będą na ciebie pasować. – Spojrzał, jakby chciał ciągnąć rozmowę, teraz jednak zdawałam sobie sprawę z tego, że mam na sobie tylko cienką, nylonową koszulę nocną, a mój szef jest całkiem nagi. – Włóż te rzeczy – poleciłam stanowczym tonem. – Ubierz się w salonie.
Wyprosiłam go i zamknęłam za nim drzwi. Myślałam, że mógłby się obrazić, słysząc przekręcany klucz, nie zrobiłam więc tego. Przebrałam się, włożyłam świeżą bieliznę, dżinsową spódnicę i żółty podkoszulek, który miałam ubiegłej nocy. Nałożyłam makijaż oraz kolczyki i zaczesałam włosy w koński ogon, na gumkę dodałam żółtą ozdobę. Humor mi się poprawił, kiedy spojrzałam w lustro, lecz minutę później mój uśmiech zmienił się w marsową minę, gdyż wydało mi się, że słyszę samochód wjeżdżający na frontowe podwórko.
Wypadłam z sypialni, jakby mnie ktoś wystrzelił z armaty. Miałam cholerną nadzieję, że Sam zdążył się ubrać i ukryć. Ale on zrobił coś lepszego. Zmienił się ponownie w psa. Ubrania leżały rozrzucone na podłodze, zebrałam je więc i wepchnęłam do szafy w korytarzu.
– Dobry piesek! – powiedziałam z entuzjazmem i podrapałam zwierzę za uszami. W odpowiedzi Dean wetknął zimny czarny nos pod moją spódnicę. – Natychmiast przestań – nakazałam mu i wyjrzałam przez okno od frontu. – To Andy Bellefleur.
Detektyw wyskoczył ze swojego dodge’a rama, przeciągał się przez długą chwilę, po czym ruszył do drzwi. Otworzyłam je. Dean stał przy moim boku.
Przypatrzyłam się policjantowi z zaciekawieniem.
– Wyglądasz, jakbyś był na nogach przez całą noc, Andy. Może zaparzę ci kawy?
Pies ruszył się niespokojnie.
– Byłoby wspaniale – odparł. – Mogę wejść?
– Pewnie. – Odsunęłam się. Dean warknął.
– Masz tu dobrego psa stróżującego. No, mały, chodź do mnie. – Bellefleur kucnął i wyciągnął rękę do owczarka szkockiego, o którym po prostu nie potrafiłam myśleć jako o Samie. Dean powąchał Andy’emu rękę, ale jej nie polizał. Trzymał się przez cały czas między mną i detektywem.
– Chodź do kuchni – powiedziałam. Andy podniósł się i ruszył za mną. Kawa parzyła się. Włożyłam też chleb do tostera. Kolejne kilka minut przygotowywałam śmietankę, cukier, łyżeczki i kubki, potem jednak musiałam wrócić do detektywa. Twarz miał wymizerowaną, wyglądał na dziesięć lat starszego. Czułam, że nie wpadł po prostu z wizytą towarzyską.
– Sookie, byłaś tu ubiegłej nocy? Nie pracowałaś?
– Nie było mnie w domu. To znaczy byłam… z wyjątkiem krótkiej podróży do „Merlotte’a”.