– Bill cię odwiedził choćby na chwilę?
– Nie, Bill jest w Nowym Orleanie. Zatrzymał się w nowym hotelu w French Quarter, tym wyłącznie dla wampirów.
– Jesteś pewna, że właśnie tam przebywa?
– Tak.- Tym niemniej rysy mi stwardniały. Przewidywałam złą wiadomość.
– Byłem na nogach całą noc – wyjaśnił Andy.
– Tak?
– Właśnie jadę z kolejnego miejsca zbrodni.
– Tak. – Od razu weszłam do jego umysłu. – Amy Burley? – Gapiłam mu się w oczy, próbując się upewnić. – Amy, która pracowała w barze Good Times? – Nazwisko ze szczytu wczorajszego stosu potencjalnych barmanek, nazwisko, które zasugerowałam Samowi! Spojrzałam na psa. Leżał na podłodze z pyskiem między łapami. Wyglądał na tak smutnego i ogłuszonego, jak ja się czułam. Nawet zaskowyczał żałośnie.
Brązowe oczy Andy’ego wwierciły się w moje.
– Skąd wiesz?
– Daj spokój z bzdurami, Andy, wiesz, że potrafię czytać w myślach. Czuję się strasznie. Biedna Amy. Czy zginęła tak jak inne?
– Tak – odpowiedział. – Identycznie. Lecz ślady ugryzień były świeższe.
Przypomniała mi się noc, gdy Bill i ja jechaliśmy do Shreveport, wezwani przez Erica. Czy Bill skorzystał wtedy z krwi Amy? Nie potrafiłam policzyć, ile dni temu miał miejsce ten wyjazd; tak wiele dziwnych i strasznych rzeczy zdarzyło się w ostatnich kilku tygodniach.
Usiadłam ciężko na taborecie w kuchni i przez kilka minut potrząsałam nieobecnie głową, zdziwiona obrotem, jaki przybrało moje życie.
W życiu Amy Burley nic się już nie zmieni. Otrząsnęłam się z szoku i apatii, podniosłam się i nalałam kawy.
– Billa nie było tutaj od przedwczorajszej nocy – oznajmiłam.
– A ty byłaś tu prawie przez całą noc?
– Tak. Mój pies może zaświadczyć. – Uśmiechnęłam się do Deana, który zapiszczał. Gdy piłam kawę, podszedł i położył mi głowę na kolanach. Pogładziłam go po uszach.
– Miałaś wieści od brata?
– Nie, ale miałam zabawny telefon. Ktoś mi powiedział, że Jason jest w „Merlotcie”. – Gdy słowa opuściły moje usta, zrozumiałam, że dzwonić musiał Sam, kusząc mnie, bym przyjechała do baru, dzięki czemu mógł się wprosić do auta i przyjechać ze mną do mojego domu. Dean ziewnął, rozwierając szeroko paszczę. Zobaczyłam chyba wszystkie jego białe, ostre zęby.
Żałowałam, że nie zatrzymałam tej informacji dla siebie.
Teraz musiałam więc wyjaśnić wszystko Andy’emu, który nagle podskoczył na kuchennym taborecie. Najwyraźniej wcześniej nieco przysypiał. Dostrzegłam, że jego kraciasta koszula jest pognieciona i poplamiona kawą, spodnie khaki powyciągane od długiego noszenia. Detektyw tęsknił do łóżka w sposób, w jaki koń tęskni do swego boksu.
– Powinieneś trochę odpocząć – oświadczyłam łagodnie. Było w nim coś smutnego i coś onieśmielającego.
– Chodzi o te morderstwa – odparł. Z wyczerpania drżał mu głos. – O te biedne kobiety. Były w pewnym sensie bardzo do siebie podobne.
– Niewykształcone pracownice barów, które lubiły od czasu do czasu przespać się z wampirem? – Kiwnął głową. Znowu opadały mu powieki. – Inaczej mówiąc, kobiety takie jak ja.
Otworzył oczy. Dopiero teraz zrozumiał swój błąd.
– Sookie…
– Rozumiem, Andy – zapewniłam go. – Pod pewnymi względami wszystkie jesteśmy do siebie podobne, a jeśli uznasz, że zamiast mojej babci morderca chciał zaatakować mnie, wtedy można mnie nazwać jedyną osobą, która przeżyła. – Zastanowiłam się, kto pozostał zabójcy. Czy spośród żywych dziewcząt tylko ja jedna pasuję do jego kryteriów? Była to najbardziej przerażająca myśl, jaka przemknęła mi przez głowę tego dnia. Andy roztropnie pokiwał głową nad kubkiem z kawą. – Może pójdziesz do drugiej sypialni i się tam położysz? – zasugerowałam cicho. – Musisz się trochę przespać. W takim stanie nie możesz prowadzić. Nie byłoby to mądre.
– Uprzejmie z twojej strony – odparł detektyw sennym głosem. Wydawał się nieco zaskoczony, jakby nie spodziewał się po mnie dobroci. – Niestety muszę dotrzeć do domu i nastawić sobie budzik. Mogę przespać najwyżej trzy godziny.
– Obiecuję, że cię obudzę – zapewniłam go. Nie chciałam, by Andy spał w moim domu, ale naprawdę się bałam, że w drodze może zasnąć i mieć wypadek. Stara pani Bellefleur nigdy by mi nie wybaczyła. Prawdopodobnie Portia także. – Chodź, zdrzemniesz się przez chwilę. – Zaprowadziłam go do mojej starej sypialni. Pojedyncze łóżko było starannie pościelone. – Po prostu się połóż, a ja nastawię budzik. – Zrobiłam to na jego oczach. – No, prześpij się. Mam pewną sprawę do załatwienia, potem wrócę. – Andy nie stawiał oporu. Jeszcze zanim zamknęłam drzwi, usiadł ciężko na łóżku.
Pies powlókł się za mną z powrotem.
– Idź się w końcu ubrać! – poleciłam mu natychmiast zupełnie innym tonem.
Andy wystawił głowę z drzwi sypialni.
– Sookie, z kim rozmawiasz?
– Z psem – odparłam natychmiast. – Codziennie zakładam mu obrożę.
– Dlaczego w ogóle ją zdejmujesz?
– Brzęczy w nocy i nie pozwala spać. Odpoczywaj, Andy.
– Dobrze, już dobrze.
Wyglądał na usatysfakcjonowanego wytłumaczeniem. Zamknął drzwi.
Wyjęłam z szafy ubranie Jasona, położyłam je na kanapie przed psem i usiadłam, odwracając się plecami. Od razu jednak zrozumiałam, że widzę go w lustrze nad obramowaniem kominka.
Wokół owczarka zamgliło się powietrze. Odniosłam wrażenie, że szumi i wibruje od energii. Później w tej koncentracji energii ciało psa zaczęło się zmieniać, a gdy mgła opadła, na podłodze znów klęczał Sam, goły jak go Pan Bóg stworzył. Och, ależ miał pośladki! Musiałam się zmusić do zamknięcia oczu, pocieszając się wielokrotnie, że przecież nie zdradzam Billa. Dodałam stanowczo w myślach, że Bill również ma zgrabny tyłek.
– Jestem gotów – oświadczył Sam tak blisko za mną, że aż odskoczyłam. Wstałam szybko, obróciłam się i znalazłam jego twarz nawet nie piętnaście centymetrów od swojej. – Sookie – powiedział z nadzieją w głosie. Jego ręka wylądowała na moim ramieniu, które pocierał i pieścił.
Poczułam gniew, ponieważ jakąś częścią siebie także pragnęłam go pieścić.
– Posłuchaj no, kolego, mogłeś powiedzieć mi o sobie w każdej chwili podczas ostatnich kilku lat. Znamy się ile… cztery lata? Może nawet dłużej! A jednak, Samie, mimo iż widuję cię prawie codziennie, czekasz, aż zainteresuje się mną Bill i dopiero wtedy… – Nie umiałam wymyślić zakończenia tego zdania, toteż wyrzuciłam tylko w powietrze ręce.
Mój szef wycofał się. Na szczęście.
– Nie wiedziałem, czego pragnę, póki nie odkryłem, że mogę to stracić – odparł spokojnie.
Nie znalazłam riposty.
– Czas wracać do domu – powiedziałam mu jedynie. – I lepiej odeślijmy cię tam tak, by nikt cię nie zobaczył. Mówię poważnie.
Ryzykowałam. Jeśli ktoś tak złośliwy jak Rene zobaczy Sama w moim samochodzie wcześnie rano, na pewno wyciągnie niewłaściwe wnioski. I bez wątpienia przekaże je Billowi.
Wyjechaliśmy. Mój szef garbił się na tylnym siedzeniu. Ostrożnie zaparkowałam za „Merlotte’em”. Stał tam pikap: czarny z niebieskawo-zielonymi i różowymi płomieniami po bokach. Auto Jasona!
– Jasne – mruknęłam.
– Co takiego? – Głos Sama wydobył się stłumiony przez niewygodną pozycję mężczyzny.
– Pozwól, że pójdę i się rozejrzę – powiedziałam. Zaczynałam się niepokoić. Po co Jason stanął tutaj na parkingu dla pracowników? Wydało mi się, że widzę na siedzeniu jakiś ruch.
Otworzyłam drzwiczki i poczekałam chwilę, sprawdzając, czy odgłos zaalarmuje osobę w pikapie. Oczekiwałam potwierdzenia tego ruchu. Gdy nic się nie zdarzyło, ruszyłam przez żwir. Nigdy wcześniej w biały dzień nie byłam taka przestraszona.
Dotarłszy bliżej okna, zauważyłam w środku mojego brata. Siedział za kierownicą. Dostrzegłam, że koszulę ma poplamioną, jego podbródek spoczywa na piersi, ręce leżą bezwładnie na siedzeniu po bokach, twarz pełna jest czerwonych zadrapań. Na tablicy rozdzielczej spoczywała kaseta wideo bez nalepek.