W końcu o północy się położyłam.
Zbudził mnie wrzask za oknem mojej sypialni. Natychmiast usiadłam wyprostowana na łóżku. Słyszałam odgłosy walenia i łomotu, a w końcu czyjś głos. Byłam pewna, że to Bubba krzyczy: „Wracaj tu, frajerze!”.
Kiedy przez kilka minut panowała cisza, założyłam szlafrok i poszłam do frontowych drzwi. Na podwórku, oświetlonym przez latarnię, nikogo nie zauważyłam. Później dostrzegłam w przelocie jakiś ruch po lewej stronie, a gdy wysunęłam głowę z drzwi, zobaczyłam Bubbę, który wlókł się z powrotem do swojej kryjówki.
– Co się stało? – zawołałam cicho.
Zgarbiony wampir odwrócił się na ganku.
– Jestem, kurde, pewien, że jakiś sukinsyn… wybacz mi… kręci się wokół domu – odparł. Jego brązowe oczy pałały, bardziej przypominał więc swoje poprzednie wcielenie. – Usłyszałem go już na kilka minut przed jego zjawieniem się tutaj i pomyślałem, że go złapię. Ale ten przez las pobiegł do drogi, gdzie miał zaparkowanego pikapa.
– Przyjrzałeś się facetowi?
– Nie na tyle, by go opisać – odparł ze wstydem Bubba. – Gnojek na pewno odjechał autem, ale nie powiem ci nawet, jakiego koloru było. Jakieś ciemne.
– Uratowałeś mnie – zauważyłam z nadzieją, że dosłyszy w moim głosie prawdziwą wdzięczność, którą odczuwałam. Ogarnęła mnie fala wielkiej miłości dla Billa, i który zapewnił mi taką ochronę. Sam Bubba zaś prezentował się teraz w moich oczach znacznie lepiej niż wcześniej. – Dzięki, Bubba.
– Och, to nie było nic takiego – stwierdził łaskawie, wyprostowując się; odrzucił głowę w tył i przywołał ten marzycielski uśmiech na twarz… O rany, to naprawdę był on! Już otworzyłam usta, by wypowiedzieć jego imię lub nazwisko, przypomniałam sobie jednak ostrzeżenie Billa i zrezygnowałam.
Nazajutrz Jason wyszedł za kaucją. Zażądano od nas fortuny. Podpisałam papiery, które podsunął mi Sid Matt, chociaż na zastaw składał się głównie majątek Jasona: jego dom, pikap i łódź rybacka. Gdyby mój brat został kiedykolwiek wcześniej aresztowany – choćby za nieprawidłowe przejście przez ulicę – prawdopodobnie nie otrzymałby teraz zgody na wyjście za kaucją.
Stałam na schodach sądu i w późnoporannym gorącu pociłam się w moim okropnym, poważnym, granatowym kostiumie. Pot spływał mi po twarzy i skapywał z warg w ten paskudny sposób, który sprawia, że natychmiast masz ochotę znaleźć się pod prysznicem. W końcu Jason zatrzymał się przede mną. Nie byłam pewna, czy zechce rozmawiać. Jego twarz wydawała się o kilka lat starsza. Na swoich barkach niósł prawdziwy ciężar – kłopot, który nie zniknie ani się nie ulotni, jak na przykład smutek.
– Nie mogę z tobą rozmawiać o sprawie – powiedział tak cicho, że ledwie mogłam go usłyszeć. – Ale wiesz, że to nie ja. Nigdy nie byłem gwałtowny… poza może jedną czy dwiema walkami na parkingu o jakąś babkę.
Dotknęłam jego ramienia, lecz gdy nie zareagował, opuściłam rękę.
– Nigdy nie uważałam, że to zrobiłeś. I nigdy nie będę cię podejrzewać. Przepraszam, że wczoraj zachowałam się tak głupio i zadzwoniłam na pogotowie. Gdybym zrozumiała, że pokrywa cię krew kogoś innego, zataszczyłabym cię do przyczepy Sama i umyła, a kasetę spaliła. Po prostu się bałam, że to twoja krew… – Poczułam, że w oczach zbierają mi się łzy. Pora nie była jednak najlepsza na płacz, toteż napinając mięśnie twarzy, ostro walczyłam z napływającymi łzami. W mózgu Jasona panował bałagan niczym w umysłowym chlewie. Wrzała tam niezdrowa breja złożona z żalu, wstydu za publiczne rozgłoszenie własnych seksualnych nawyków, poczucia winy, że mój brat nie czuje się jeszcze gorzej z powodu śmierci Amy oraz przerażenia, że ktoś w mieście może pomyśleć, iż Jason zabił własną babcię zamiast siostry.
– Przejdziemy przez to – zapewniłam go bezradnie.
– Tak, przejdziemy – przyznał, próbując nadać swojemu głosowi stanowczy i pewny ton.
Byłam jednak pewna, że minie trochę czasu… dużo czasu, zanim tupet Jasona, ten wielki tupet, który czynił go mężczyzną o tak nieodpartym wdzięku, wróci do jego postawy, rysów twarzy i mowy.
Może nigdy nie wróci.
Tam, w sądzie, rozstaliśmy się. Nie mieliśmy sobie nic więcej do powiedzenia.
Przesiedziałam w barze cały dzień, patrząc na wchodzących ludzi i czytając im w myślach. Żaden z mężczyzn nie pomyślał, że zabił cztery kobiety i jak dotąd nie poniósł za te zbrodnie kary. W czasie lunchu weszli Hoyt i Rene, lecz na mój widok pospiesznie opuścili lokal. Przypuszczam, że z mojego powodu poczuli się skrępowani.
W końcu Sam kazał mi znikać. Powiedział, że wyglądam tak strasznie, iż odstraszam klientów, z których mogłabym wydobyć przydatne informacje.
Powlokłam się więc na zewnątrz, w oślepiające słońce, które powoli zaczynało zachodzić. Myślałam o Bubbie, Billu i wszystkich innych stworzeniach budzących się z głębokiego snu, by pochodzić po powierzchni ziemi.
Zatrzymałam się w Grabbit Kwik z zamiarem kupienia mleka do porannych płatków. Nowy sprzedawca był pryszczatym chłopakiem z ogromnym jabłkiem Adama. Gapił się na mnie niecierpliwie, jakby chciał uwiecznić w swojej głowie moją odbitkę, zdjęcie siostry mordercy. Odkryłam, że ledwie może się doczekać, aż opuszczę sklep, gdyż pragnął bezzwłocznie zadzwonić do swojej dziewczyny. Żałował, że nie dostrzega na mojej szyi śladów ugryzień.
Zastanawiał się też, w jaki sposób mógłby mnie wypytać o techniki seksualne wampirów.
Tego rodzaju śmieci musiałam wysłuchiwać dzień w dzień. Bez względu na to, jak intensywnie koncentrowałam się na czymś innym, obojętnie, jak wysoko postawiłam wokół siebie mentalny mur i jak szeroki przybrałam uśmiech, część umysłowego chłamu trafiała do mnie bez trudu.
Dotarłam do domu tuż przed zapadnięciem zmroku. Odstawiłam mleko, zdjęłam kostium, włożyłam parę szortów i czarny podkoszulek z napisem „Garth Brooks” i spróbowałam wymyślić sobie jakieś zajęcie na wieczór. Nie mogłam czytać, bo nie potrafiłam się wystarczająco skupić. Zresztą, musiałabym pójść do biblioteki wymienić książki, co zmieniłoby się w tych okolicznościach w prawdziwą wyprawę. Żaden program w telewizji mi nie odpowiadał, przynajmniej tego wieczoru. Przemknęło mi przez głowę, że mogłabym znów obejrzeć Braveheart – Waleczne serce, gdyż Mel Gibson w kilcie zawsze poprawia mi nastrój. Film jednak wydał mi się zbyt krwawy na mój dzisiejszy stan umysłu. Nie potrafiłabym ponownie znieść sceny, w której podrzynają dziewczynie gardło, chociaż dokładnie wiedziałam, kiedy trzeba zakryć oczy.
Weszłam do łazienki, by zmyć rozmazany od potu makijaż, gdy spoza dźwięku płynącej wody dosłyszałam z zewnątrz chyba odgłosy wycia.
Zakręciłam kurki i stałam przez chwilę nieruchomo, cała zmieniona w słuch.
„I co…?”.
Woda z mokrej twarzy kapała mi na koszulkę.
Kompletnie żadnego dźwięku. Ani jednego.
Przekradłam się do drzwi frontowych, ponieważ znajdowały się najbliżej leśnego punktu obserwacyjnego Bubby. Uchyliłam drzwi. Wrzasnęłam:
– Bubba?
Żadnej odpowiedzi.
Spróbowałam znowu.
Odnosiłam wrażenie, że nawet szarańcze i ropuchy wstrzymały oddechy. Noc była cicha, jak makiem zasiał. Coś grasowało – tam, w ciemnościach.
Usiłowałam zebrać myśli, lecz moje serce waliło tak mocno, że przeszkadzało mi w tej czynności.
Zadzwonić na policję, po pierwsze.
Natychmiast odkryłam, że tę możliwość mogę skreślić. W słuchawce panowała cisza.
Cóż, mogłam czekać w swoim domu na kłopoty, które na mnie spadną albo mogłam wyjść do lasu.
Ta druga ewentualność przerażała mnie. Przygryzłam dolną wargę i przez kilka minut chodziłam po domu, wyłączając lampy i próbując ustalić plan działania. Dom dostarczał pewnej ochrony: był wyposażony w zamki, ściany, różne zakątki i kryjówki. Wiedziałam jednak, że jeśli jakaś naprawdę zdeterminowana osoba zdoła wejść, wtedy znajdę się w pułapce.