Выбрать главу

Tak, znalazłam się w umyśle Rene Leniera! Tak mnie postrzegał Rene.

Był szalony.

Teraz wiedziałam, dlaczego nigdy nie udało mi się wyraźnie odczytać jego myśli. Trzymał je w sekretnej niszy, doskonale ukrywanym miejscu swojego umysłu, starannie oddzielonym od świadomej jaźni.

Teraz dostrzegał zarys za drzewem i zadawał sobie pytanie, czy jest to kształt kobiety.

Widział mnie!

Popędziłam na zachód, ku cmentarzowi. Nie słuchałam dłużej jego myśli, gdyż całkowicie się skupiłam na biegu, na odpychaniu przeszkód w postaci gałęzi drzew, krzewów, przeskakiwaniu leżących konarów oraz niewielkiego wąwozu, w którym zbierała się deszczówka. Miałam silne nogi, gnałam więc szybko, wymachując rękoma. Mój oddech brzmiał jak dźwięk dud.

Wybiegłam z lasu i znalazłam się na cmentarzu. Najstarsza część cmentarzyska leżała dalej na północ, bliżej domu Comptonów; tam znajdowały się najlepsze kryjówki. Pędziłam, przeskakując nagrobki – nowoczesne, płaskie, niewiele wyrastające ponad ziemię, prostokątne płyty pamięci. Przeskoczyłam także grób babci, pokryty świeżą, nieubitą jeszcze ziemią. Nie zdążyliśmy położyć kamienia…

Zabójca babci biegł za mną. Obróciłam się – głupia – i spojrzałam, starając się ustalić, jak blisko za mną znajduje się mężczyzna. W świetle księżyca zauważyłam rozczochraną głowę Rene, który wyraźnie mnie doganiał.

Pędziłam w dół, do łagodnej niecki, którą tworzył cmentarz, potem przyspieszyłam do sprintu, gnając pod górę. Szukałam wzrokiem wystarczająco wysokiego nagrobka albo posągu, za którym mogłabym się skryć przed Rene i po chwili schowałam się za wysoką, granitową kolumną zwieńczoną krzyżem. Pozostałam tam nieruchoma, wręcz przyklejona do zimnego twardego kamienia. Przycisnęłam rękę do ust, by zagłuszyć ewentualny szloch, a równocześnie zaczerpnąć oddechu w płuca. Gdy się nieco uspokoiłam, zaczęłam się wsłuchiwać w umysł Rene. Jego myśli okazały się jednak na tyle mało spójne, że dotarły do mnie tylko emocje: głównie wściekłość. Nagle wyłuskałam jedną wyraźną myśl.

– Twoja siostra, Rene? – wrzasnęłam. – Twoja siostra Cindy nadal żyje?

– Ta suka! – odkrzyknął

W tej samej sekundzie wiedziałam, że jako pierwszą Rene zabił własną siostrę, tę, która lubiła wampiry, do której podobno (według Arlene) wciąż od czasu do czasu jeździł. Rene zamordował swoją siostrę Cindy, barmankę… udusił ją sznurkami jej różowo-białego fartuszka,, który miała na sobie jako pracownica szpitalnego bufetu. A po śmierci ją zgwałcił! Jeśli mógł wtedy myśleć, uważał pewnie, że Cindy upadła tak nisko, iż nie będzie miała nic przeciwko stosunkowi z własnym bratem. W jego opinii osoba, która uprawia seks z wampirami, zasłużyła sobie na śmierć. Ze wstydu Rene ukrył jej ciało. Inne kobiety nie były z nim związane krwią, bez wahania więc zostawiał ich ciała w miejscu zbrodni.

Zostałam wessana w chore wnętrze Rene niczym gałązka wciągnięta w wir wodny. Aż się od tego wszystkiego zatoczyłam. Gdy „wróciłam do własnej głowy”, odkryłam, że Rene mnie dopadł. Uderzył mnie w twarz w całej siły, spodziewając się, że upadnę. Cios rozbił mi nos. Bolało tak paskudnie, że o mało nie zemdlałam, na szczęście nie załamałam się. Zamachnęłam się i oddałam mu, lecz z powodu braku doświadczenia moje uderzenie nie odniosło oczekiwanych skutków. Trafiłam mężczyznę w żebra, on zaś odchrząknął i w następnej chwili mi się odwzajemnił.

Jego pięść roztrzaskała mi obojczyk. Ale nie upadłam.

Nie wiedział, jaka jestem silna. W świetle księżyca dostrzegłam szok na jego twarzy, gdy walczyłam niczym lwica i dziękowałam za wampirzą krew, którą wypiłam. Myślałam o mojej dzielnej babci i waliłam w napastnika, szarpałam go za uszy, usiłując trzasnąć jego głową w granitową kolumnę. Rene wyrzucił ręce w górę i złapał moje przedramiona. Próbował mnie od siebie odciągnąć i zmusić do poluźnienia uścisku. W końcu mu się udało, choć, z jego spojrzenia wywnioskowałam, że jest zaskoczony i czujniejszy. Spróbowałam go kopnąć, uprzedził jednak mój ruch i zrobił unik. Gdy straciłam równowagę, pchnął mnie. Uderzyłam w ziemię ze straszliwym odgłosem.

Wtedy Rene usiadł na mnie okrakiem. Zauważył, że w ferworze walki upuścił sznur. Teraz trzymał moją szyję jedną ręką, drugą zaś usiłował wymacać sznur. Prawą dłoń miałam przyszpiloną, ale lewa była wolna, więc go nią trzasnęłam, a później dosłownie wczepiłam się w niego. Ignorował mnie, zmuszony szukać więzów, gdyż była to część jego rytuału. Ja natomiast namacałam ręką znajomy kształt.

Rene, nadal w ubraniu roboczym, miał przy pasie nóż. Jednym szarpnięciem odpięłam pochewkę i wyciągnęłam z niej ostrze. Mój napastnik myślał akurat: „Powinienem był go zdjąć…”, kiedy zatopiłam nóż w miękkim ciele jego talii i pociągnęłam w górę. A potem go wyszarpnęłam.

Zabójca wrzasnął.

Zatoczył się i skręcił tułów w bok, próbując obiema rękoma zatamować tryskającą z rany krew.

Zerwałam się i wstałam, usiłując znaleźć się w miarę daleko od człowieka, który okazał się jeszcze gorszym potworem niż wampiry.

– Ooo… Jezuuusie, kobieeeto! – wrzasnął Rene. – Co ty mi zrobiłaś?! Boże, jak mnie boli! – Głośny, prawdziwy krzyk. Teraz morderca naprawdę się bał, przestraszyło go odkrycie, jak kończą się jego gierki, jak kończy się jego zemsta. – Podobne tobie dziewuchy zasługują na śmierć – warknął. – Czuję cię w mojej głowie, wariatko!

– Które z nas jest wariatem? – syknęłam. – Zdychaj, gnojku.

Nie wiedziałam, że mam w sobie tyle gniewu. Kucałam przy nagrobku, nadal z okrwawionym nożem zaciśniętym kurczowo w ręku i czekałam na kolejny atak Rene.

Mężczyzna chwiał się i zataczał, ja natomiast obserwowałam go z kamienną twarzą. Zamknęłam przed nim swój umysł, odcięłam się od jego uczuć, gdyż pełzła za nim śmierć. Stałam, gotowa pchnąć Rene nożem po raz drugi, kiedy nagle upadł na ziemię. Upewniłam się, że się nie ruszy i poszłam do domu Comptonów. Nie biegłam jednak. Wmawiałam sobie, że nie mogę, lecz teraz nie jestem pewna. Ciągle widziałam moją walczącą o życie we własnym domu babcię – taki jej obraz na zawsze zachował w pamięci Rene.

Wyjęłam z kieszeni klucz Billa, prawie zdziwiona, że ciągle go mam.

Przekręciłam go jakoś w zamku, słaniając się, dotarłam do dużego salonu, wymacałam telefon. Moje palce dotknęły guzików, domyśliłam się, który jest dziewiątką. Wcisnęłam numer policji na tyle mocno, by usłyszeć brzęknięcie, po czym – zupełnie nieoczekiwanie – straciłam przytomność.

* * *

Wiedziałam, że jestem w szpitalu: otaczał mnie zapach czystej, szpitalnej pościeli. Następnie uświadomiłam sobie, że wszystko mnie boli.

Ktoś był też ze mną w pokoju. Nie bez wysiłku otworzyłam oczy.

Andy Bellefleur. Kwadratową twarz miał chyba jeszcze bardziej zmęczoną, niż gdy go widziałam ostatnim razem.

– Słyszysz mnie? – spytał.

Kiwnęłam głową. Choć ruch był nieznaczny, spowodował fale bólu.

– Dopadliśmy go – oświadczył, kiedy jednak zaczął mi podawać szczegóły, znowu zapadłam w sen.

Obudziłam się ponownie w świetle dziennym i tym razem czułam się znacznie raźniejsza.

I tym razem ktoś znajdował się w pokoju.

– Kto tu jest? – spytałam. Mój głos zabrzmiał jak bolesny zgrzyt. Z krzesła w kącie podniósł się Kevin. Zwinął czasopismo z krzyżówkami i wetknął je do kieszeni munduru. – Gdzie jest Kenya? – szepnęłam.

Uśmiechnął się do mnie niespodziewanie.

– Siedziała przy tobie przez kilka godzin – wyjaśnił. – Wkrótce wróci. Wysłałem ją na lunch. – Jego szczupła twarz i ciało ułożyły się w jeden chudy symbol aprobaty. Jesteś twardą dziewczyną – dodał.

– Nie czuję się twarda – wydukałam.

– Bo jesteś ranna – powiedział mi, jakbym tego nie wiedziała.

– Rene.

– Odkryliśmy go na cmentarzu – zapewnił mnie. – Całkiem nieźle sobie z nim poradziłaś. A jednak pozostawał przytomny. Przyznał się, że próbował cię zabić.

– To dobrze.