Выбрать главу

PS Przyznaj się! Jak wrzucałyśmy szprotki do stoika, milczałaś kilka razy, nie chciałaś powiedzieć głośno swojego życzenia… Myślałaś wtedy o nim, right?

Nie musiała długo czekać na odpowiedź.

Martyniu!

Myślę o Nim od pierwszej wizyty w Szczytnie. Bałam się okropnie. Nawet nie wiesz, jakie to piekące uczucie. Jak to jest, kiedy słuchasz mężczyzny i wydaje Ci się, że on wyciąga z Twojej głowy pewne myśli jak z szuflady. Włącza muzykę i to jest właśnie to, co chciałaś usłyszeć.

Wlewa do kieliszka wino i to jest właśnie to wino, na jakie miałaś ochotę. Idzie zmienić koszulę i wraca w koszuli, o jakiej marzyłaś, żeby miał na sobie…

A jak z nim rozmawiasz, to prawie tak, jakbyś słuchała swojego najgłębszego, najbardziej przemyślanego i najlepszego głosu wewnętrznego. Taka niezwykła zgodność tego, co myślisz i czujesz z tym, co słyszysz.

Płakałam w poduszkę, żeby Cię nie budzić, i zasypiałam myśląc o Nim.

Zdarzyło nam się coś tak nierozważnego jak miłość. Mnie, starej barmance i Twojemu Ojcu.

Jakże mi teraz lekko z tym stanem, dawnym, bliskim obłąkania, kiedy wiem, że Ty mnie błogosławisz.

Każda szprotka, której darowałam, dostała ode mnie na drogę życzenia ciche i żarliwe: proszę o litość dla mojego zakochanego serca i duszy spętanej niepewnością.

Przed chwilą był Teo. Jest zrozpaczony, że ropa z tankowca Prestige zaleje plaże muszelkowe u ujścia rzeki Arusa i Ania nie zdąży ich zobaczyć. Piotr, który przypadkowo jest także Twoim ojcem, był w tym momencie u mnie i miał lekko zwichrzone włosy. Teo się wycofał, a przy wyjściu powiedział, że mam coraz ciekawszych kolegów na roku…

Wiesz, tą swoją śpieścioną polszczyzną.

Nie mówiłam Piotrowi, który przypadkiem… itd., że dostałam e – mail od Ciebie. Powiedziałam mu tylko, że Martynia zaprasza do Szczytna… „na dywanik”. Był dziwnie zdenerwowany.

Uspokoił się dopiero, jak dodałam, że „mam białą polewkę”. Zdaje się, że czarną, czyli czerninę podawano amantom, którzy mogą sobie dalej strugać wiatraczki na płocie:)

Tak. Myślę, że to niezły pomysł, abyśmy zobaczyli, co taka kaczka widzi, jak sobie pływa po Domowym Dużym. Wstawiaj makaron. O rany. Jak się cieszę!!!

Twoja… Magdalena Pietrowna: -)

Chodziła po mieszkaniu radosna. Czuła już świąteczny nastrój.

Ojciec będzie szczęśliwy. Magda pewnie przyjedzie. Pojadą razem na wypoczynek po sesji. Usiadła przy szafce z pudełkami na ozdoby choinkowe. Ma takie pudełko, w którym są te najstarsze z czasów, kiedy wierzyła, że Mikołaj z krasnoludkami robi bombki w tym czasie, kiedy nie roznosi prezentów. Już dawno nie było na nich brokatu, miały potłuczone wypustki. Grzybek, srebrna szyszka, szklane oko… Bombki, ukochane jak wspomnienia. Nie zawsze takie cudowne, takie błyszczące jak wspomnienia. Dlatego takie bliskie?

Złapała się na tym, że myśli o Tomaszu.

Jeszcze przed wyjazdem wydawało jej się, że wszystkiego jest pewna. Czy można kogoś przestać kochać… zaocznie?

Przypomniała sobie zdanie: „Twoja religia ujawnia się w tym, co robisz po wysłuchaniu kazania”.

Pomyślała: moja miłość ujawnia się wtedy, kiedy znika przedmiot pożądania.

Musi koniecznie spytać Magdę. Czy tak właśnie jest? Czy najbardziej kochała jej ojca, kiedy się rozstawali?

Jak musieli się czuć, kiedy się żegnali podając sobie dłonie, a chcieli się tak mocno przytulić, jakby można było w jednym krótkim przytuleniu dotknąć serca sercem.

Założyła bawełniany dres i zaczęła sprzątać mieszkanie. Zawsze przed świętami robili z ojcem gruntowne porządki. On wynosi} z pokoju trzy kartony makulatury. Nigdy nie pozwolił tego wyrzucić ani spalić. Piwnica była z gumy do żucia.

Potykała te kartony ojca z zadziwiającą łatwością. Tony wyciągał z kątów swoje stare gumowe zabawki i obgryzione kapcie. Sprzątali razem.

Pomiędzy warkotem odkurzacza a donośnym głosem Tiny Turner, przy której wyjątkowo skutecznie się sprząta, usłyszała dzwonek telefonu.

Jak dobrze, że jesteś… Marty… jestem zdruzgotany. Przepraszam cię, ale nie umiem tego rozwiązać. Zasupłało się jak w węźle gordyjskim. Kiedy będziesz w Warszawie?

Jutro wracam… Możesz powiedzieć, co się stało?

Nasze zdjęcia… przyszły z wczorajszą pocztą… zanim zdążyłem cokolwiek wytłumaczyć. Moja córka otworzyła kopertę. Podarta je i zamknęła się w swoim pokoju. Nie chcę o tym rozmawiać przez telefon.

Przerwała mu:

Tomku… nie zrozum mnie źle, ale ja już w ogóle nie chcę o tym rozmawiać. Przerosła mnie ta miłość. Ja już nie umiem się cieszyć… z nas. Jeśli tak ma wyglądać szczęście… Nasze szczęście było jak dżem w kiepskim pączku… prawie go nie ma. Nie chcę już, żebyś coś odkręcał, tłumaczył. Powiedz, że mi spadł ręcznik…

Marty… ty mi chcesz powiedzieć…

Nie chce, ja nie umiem powiedzieć nic innego, panie profesorze. Mój mądry, szlachetny panie profesorze. Pamiętasz to zdanie, które powiedziałeś mi, kiedy się ostatnio rozstawaliśmy: „Szczęście to nic innego jak zdrowie i kiepska pamięć”?

Bądź zdrów… i nie zapominaj tak szybko. Bądź teraz tam, gdzie jesteś najbardziej potrzebny.

Położyła słuchawkę. Cicho, bez najmniejszego odgłosu. Tony przyglądał jej się z przekrzywionym na bok łbem. Stała i osunęła się po ścianie. Z ręki wypadła jej stara bombka w kształcie włoskiego orzecha. Zbita się. Z takim dziwnym odgłosem. Jakby wcale nie była ze szkła.

Była sobota. Magda pojechała do Szczytna. Andrzej miał przyjść dopiero za kilka godzin…

Otworzyła pamiętnik. Zaczęła pisać.

Święta minęły inaczej niż od kilku lat.

Wyszywana przez mamę poduszka, która leżała na nietkniętej połowie łóżka, trafiła do szafy. Nietknięta połowa łóżka została tknięta przez moją Magie, a ja wbrew wszelkim oczekiwaniom pomyślałam tylko, że tak… jest sprawiedliwie.

Kiedy rano w pierwszy dzień świąt weszłam zabrać psa z sypialni, zobaczyłam ich razem, jak śpią. Magie trzyma rękę we włosach ojca, a on swoją na jej biodrze. Tony leżał zwinięty na ich kolanach.

To najsłodszy widok, jaki zdarzyło mi się ujrzeć na własne oczy od czasu Pasterek, na które byłam wożona na sankach.

Po sesji pojechaliśmy do Zakopanego. Magda została z ojcem w Szczytnie. Dla nich raj był

tam, gdzie mogli być razem…

W góry pojechałam z Andrzejem. A Remek ze swoją Kałużą. Kałuża (ma na nazwisko Katużyńska, żeby było zabawniej) jest na trzecim roku filmoznawstwa. Obejrzała wszystko poczynając od Ogrodnika polany, Wjazdu pociągu na stację i Narodzin narodu po Matm. Remek i Kałuża nie wychodzą z kina.

Potem piszą recenzje do różnych redakcji.

Kałuża kupuje Romkowi firmowe sweterki i bardzo dba o jego dietę. W kinie jedzą tylko wafle ryżowe.

Remek jest szczęśliwy, ponieważ Danusia jest opiekuńcza, dobra i ma poczucie humoru.

Andrzej zaproponował mi ten wyjazd po jednym z końcowych egzaminów. Przyszedł do mnie na stancję. Przyniósł mi sok marchwiowy w kartoniku, ponieważ wyglądałam jak anemia postępująca. Magda nagle wyszła do Teo. Pobiegła w samych skarpetach. Po przyprawę do gulaszu.

To był taki czas, kiedy Andrzej przychodził na kilka minut, żeby sprawdzić, czy coś się nie popsuło w iMacu, a ja się modliłam, żeby wszystko wyleciało w powietrze, i żeby on musiał ten cały sprzęt składać śrubka po śrubce.

Któregoś dnia Andrzej przykręcał haczyki do wieszaka w korytarzu, a ja czytałam mu na głos artykuł w Wysokich Obcasach. O małżonkach, którzy wieźli promem z Kopenhagi do Polski walizkę, w której znajdowało się zamrożone nasienie… w termosie z ciekłym azotem. Z tego nasienia miało się począć pozaustrojowo dziecko tych dwojga ludzi. W tej walizce wieźli szansę na własne dziecko. l chodzili z tą walizką na śniadania i na kolacje. W ogóle się z nią nie rozstawali. Wyobraziłam sobie, jak wnoszą taką dużą walizkę na wszystkie posiłki. Ta walizka, w środku poduszki i termos z ciekłym azotem. A oni z nią nawet do kawiarni, na lody.