Wyglądał komicznie z masą toreb w rękach, ale jak najprawdziwszy dżentelmen nie pozwolił jej wziąć nawet najmniejszej siatki. Weszli do pokoju, Tomasz z wyrazem ulgi postawił zakupy na podłodze. Przy -. tulił ją mocno.
Dziękuję, że pozwalasz mi wnosić zakupy do domu – szepnął jej do ucha.
Zamarła.
Dlaczego tak powiedziałeś? – odsunęła się, by spojrzeć mu w oczy.
Co?
To o zakupach.
To twoje słowa. Andrzejowi nie pozwalasz wejść do środka z siatkami.
Nigdy nie mówiłam ci o Andrzeju.
Poczuła, że cały świat zaczyna się jej walić. Zrozumiała wszystko. Jego oczy mówiły jej, że ma rację.
Czytasz mój blog, a potem udajesz, że tak świetnie mnie znasz i rozumiesz?! Czytasz w moich myślach? Kłamco! Dlaczego? Żeby zaimponować naiwnej małolacie, żeby być kimś wyjątkowym, by zaciągnąć ją do łóżka i mieć o czym opowiadać kolegom przy wódce?
To nie tak Marty, zupełnie nie tak – próbował ją objąć.
Odsunęła się gwałtownie.
Wyjdź. Proszę cię, wyjdź! Nic nie mów… Wyjdź!
Wyszedł bez słowa. Nie wrócił. Jak mógł nie wrócić!?
Nie mogła myśleć. Mogła tylko płakać. Przypomniała sobie, jak na czacie jakiś chłopak chciał jej udowodnić, że mimo iż nie jest przystojny, umie uwieść każdą kobietę. „Po prostu ich słucham i mówię im to, co chcą usłyszeć” – napisał. Oburzyła się wtedy okropnie. A przecież taka właśnie była. Chciała, by mężczyzna jej słuchał, by rozumiał ją bez słów… By mówił tylko to, co chce usłyszeć. Idiotka. Słowa są największym oszustwem, na które faceci nas nabierają. Myślałaś, że poznałaś anioła, bo mówi do ciebie te wszystkie cholernie ważne słowa? Głupia. Anioły po prostu są, nie muszą nic mówić, nie udają, że cię znają. Nie muszą. Są, gdy ich potrzebujesz i nie wyjeżdżają do żony i dziecka Anioły są tylko dla ciebie.
Tak jak Andrzej.
Przez cały czas byt, nigdy niczego nie oczekiwał, nie udawał. Kochał ją i nigdy nie dat po sobie poznać, jak musi cierpieć z powodu jej obojętności…
Na łóżko wyrzuciła całą zawartość torebki. Znalazła notes. Drżąc wybrała numer telefonu Andrzeja. W automatycznej sekretarce odezwał się kobiecy, radosny glos:
Cześć. Tu Ola i Andrzej. Są dwie możliwości: albo nas nie ma, albo nie mamy ochoty teraz z nikim rozmawiać. Zostaw wiadomość, a oddzwonimy.
Część druga
Minęło kilka miesięcy od tego wieczoru.
Gdyby dzisiaj miała powiedzieć, co czuła w tym czasie najczęściej, powiedziałaby, że odtrącenie. Paradoksalnie czulą, że bardziej odtrącił ją Andrzej. Ten Andrzej, którego ona odtrącała regularnie kilka razy w tygodniu. Mimo to miał być, uczyć się dla niej nowych wierszy na pamięć, opiekować się komputerem, zauważać nowe buty lub nowy kolor lakieru na paznokciach, kupować dla niej książki, przypominać, żeby zadzwoniła do ojca i całować jej szyję, ale tylko jeśli przed tym wywoła w niej podziw. A potem natychmiast zapomnieć, że mu na to pozwoliła.
Miał czekać.
Przetrwać z nią razem to jej zauroczenie z Torunia, akceptować to, że znika bez słowa pożegnania na całe weekendy i wróciwszy milczy przez pół tygodnia, zrywając się jak oszalała, gdy tylko zadzwoni telefon.
Nie poczekał na nią.
Nawet nie zauważyła, że się wycofywał. W milczeniu. Powoli. Gasła jego obecność. Jak świeca, która się wypala. Ponieważ palił się w jej życiu ogromny reflektor z Gdańska, nawet nie zauważyła tej świecy. Magda tylko raz skomentowała to, że Andrzej zniknął z jej życia:
Martyna, słuchaj, nie możesz faceta traktować jak numeru z kolejki po nerkę do przeszczepu. Musi i tak poczekać albo niech się dalej dializuje. On może nie byt zupełnie zdrowy, ale ty pomyliłaś organy On czekał raczej na przeszczep serca. Twojego. Poza tym oprócz serca on ma także prostatę.
Poza tym tęskniła. Wcale nie za intymnością czy fizycznością. Tej, oprócz miesięcy w Toruniu, i tak było mato. Bardziej za ceremoniałem bycia razem. Rozmowami, spojrzeniami, dyskretnym dotykiem i tym momentem, gdy w hotelu, w samochodzie na parkingu lub w trakcie spaceru w lesie przestawali nagle rozmawiać i zaczynali się całować i dotykać. Za napięciem takich chwil tęskniła najbardziej. Mniej za tym, co działo się potem.
Przez kilka tygodni wierzyła, że to wróci. On zadzwoni, ona da się przeprosić. I będzie jak dawniej. Dokładnie zaplanowała przebieg tej rozmowy. Zastanawiała się tylko, czy nie rozpłacze się, zanim on dojdzie do przeprosin.
Nie dzwonił. Ciągle zrywała się do telefonu i ciągle Magda powtarzała jej, że nawet pies Pawiowa przestałby się ślinić, gdyby po kilkudziesięciu dzwonkach nie dostał miski z żarciem. Martyna, weź ty go spuść wreszcie po brzytwie!
Wróciła do pamiętnika. Blog pozostał rozmową ze światem, ale nigdy o nim. O nim pisała dla siebie.
Zawsze, gdy telefon nie dzwoni, wiem, że to Ty…
Jeździła do Szczytna. Każdego piątku. Ojciec nie pytał o nic. Gotował zupę grzybową, ścielił dla niej łóżko pod oknem i rozmawiali. Rano brata Tony'ego i wychodziła nad jeziora. Po trzech tygodniach powiedział jej, że nie będzie pracował w weekendy i że Tony czeka na każdy piątek jak „ćpun na pierwszą kreskę”. Podczas którejś wizyty obok jej nakrycia na stole ojciec położył prezent. Nowy telefon komórkowy Z nowym numerem wypisanym niezdarnie przez ojca mazakiem na kartoniku przyklejonym taśmą samoprzylepną do kolorowego papieru. W niedzielę wieczorem, przed wyjazdem, podeszła do łóżka pod oknem, wyjęta z torebki swój stary telefon, wyciągnęła z niego baterię i wsunęła go pod poduszkę.
Czwartek: Napisać referat
Mam kolegę na roku, który należy do grupy ludzi szczęśliwych tylko z tego powodu, że się urodzili. Niczym się poza tym nie wyróżnia. Jest niski, gruby, ma zawsze, latem i zimą, te same brązowe, za duże buty, nosi okulary i, jak mówi Magda, ma.mniej seksu w sobie niż wieszak biurowy”. Ma na imię Remigiusz. Czasami wpada do nas na stancję, głównie po to, żeby przynieść mi notatki z wykładów. Przez ostatnie miesiące był dla mnie nie do zniesienia. Nie mogłam zrozumieć jego filozofii życia. Za każdym razem, gdy go spotykałam, kojarzył mi się z clownem na pogrzebie. Doprowadzał mnie do szału tą swoją radością życia. Był jak denerwujący dysonans. Jak anorektyczka, która przyjechała na wczasy dla „puszystych”. Budziłam się w smutku, zasypiałam w smutku i chciałam być smutna pomiędzy. Miałam taką fazę. A on byt apoteozą radości. Jak różowy goździk przypięty do garnituru nieboszczyka. l na dodatek mieliśmy razem przygotować na literaturę amerykańską referat o prozie Hemingwaya. Wolałam pisać o Nabokovie, ale spóźniłam się na zajęcia i został tylko Hemingway i Remek do rozdziału.
Nie było smutniejszego faceta niż Hemingway. Gdyby nie ten Sloppy Joe's Bar przy Duval Street, głównej ulicy Key West na Florydzie, zastrzeliłby się 10 lat wcześniej. Nie ma chyba z kolei na świecie radośniejszego faceta niż Remek.
Przez cały tydzień pisaliśmy ten referat. To znaczy on pisał, a ja tylko przytakiwałam, bo mi przez mój smutek i tak wszystko było obojętne. Któregoś dnia zaprosił mnie do stołówki na obiad (Magda opowiada o tym do teraz w swoim barze: „Do stołówki, rozumiesz gostku, do stołówki! Tutaj, w tym zakładzie, jedno piwo jest droższe niż tam cały obiad z deserem. A na deser jest kisiel, gostku. Kisiel!”) i opowiedział o sobie. Tam, w tej stołówce.
Matka urodziła go w więzieniu. Przejechał przez domy dziecka od Rzeszowa po Giżycko i od Bolesławca po Szczecin, zahaczając o Stargard Szczeciński. W Stargardzie ktoś odkrył, że zna angielski. Nauczył się go wieczorami, bo chciał zrozumieć, co śpiewa Cohen. Tłumaczył listy dla całego magistratu, dawał korepetycje za darmo dzieciom notabli. Dali mu w uznaniu stypendium. Wysłali do szkoły. Do dużego miasta. Potem wróci do Stargardu, aby je spłacić. To stypendium. To takie piękne miasto, l ma perspektywy – mówi. Może nawet dostanie mieszkanie. Dają mu pieniądze na ubranie. Ale pary w księgowości w magistracie to jego znajoma, więc w ramach tego „ubrania” rozlicza też rachunki za książki. Czy może być większy fart w życiu? Czy można budzić się rano i nie cieszyć się, że się żyje!?