Выбрать главу

Rok po wyjeździe matki ojciec wrócił do Szczytna i zamieszkał w ich domu nad jeziorem. Wróciła do Szczytna i ona, ale tęskniła za tym, co zostawiła tam, w Borach Tucholskich. Bo „swój świat”, wie to od Zielonki, nie ma wcale kodu pocztowego. Bardziej niż współrzędne geograficzne wyznaczają go ludzie, których się spotyka, zdarzenia, w których się uczestniczy, i wspomnienia, które chce się mieć. I wśród tych zdarzeń i wspomnień Wigilia jest czymś wyjątkowym. Dlatego teraz, po latach, już rozumie, że matka miała rację, uciekając do świata, w którym stół wigilijny ma tylko jedno puste nakrycie.

Czy ona… czy ona także stawia teraz drugie puste nakrycie na stole wigilijnym jakiejś rodziny? Czy ona może także, wcale nie przypadkiem, niszczy marzenia jakiejś dziewczynki na sankach?

Autobus zatrzymał się. Otworzyła oczy. Szczytno. Bez wątpienia. Tylko w Szczytnie dworzec autobusowy jest tak mały, że wygląda jak parking dla rowerów, i mieści się przy malej budce z napisem „Wyroby mięsne”. Tony rozpoznał ją za szybą autobusu. Zaczął szczekać i skakać jak oszalały, opierając się łapami o luki bagażowe autobusu.

Po tańcu radości Tony'ego przywitała się z ojcem. Pojechali do domu. Kiedy ojciec nastawiał wodę na herbatę w kuchni, ona przeszła się po domu. Zawsze tak robiła po przyjeździe. Stawiała torbę w przedpokoju i jeszcze w płaszczu lub w kurtce przemierzała całe mieszkanie. Dopiero gdy sprawdziła, że wszystko jest na swoim miejscu, czuła, że wróciła naprawdę.

Jej pokój z łóżkiem pod oknem.

Kredens w stołowym. Zielony karton z kopertami adresowanymi jej pismem, widokówki z Amsterdamu. Szafa, w której zasnęła, gdy eksplodował wybrakowany kryształ.

Pracownia ojca. Włączony komputer. Książki, czasopisma i papiery na biurku, podłodze i parapecie. Talerze z resztkami jedzenia. Monitor oklejony żółtymi karteczkami. Otwarta butelka wina. Miska z wodą dla Tony'ego obok drukarki na podłodze. Poplamiony, przedarty i sklejony taśmą dyplom doktora nauk technicznych przypięty pinezkami do ściany.

Sypialnia rodziców. Zasuszony bukiet ślubny, wiszący „głową w dół” na rurze kaloryfera. Na parapecie fotografia uśmiechniętej matki na tarasie widokowym Worid Trade Center w Nowym Jorku. Płyty CD rozrzucone na dywanie. Sterta książek na stoliku nocnym. Wyszywana ręką jej matki poduszka na zaścielonej i nietkniętej części łóżka.

Nic się nie zmieniło.

Obudziła się koło południa. Tony leżał pod kołdrą w jej nogach. Na stole znalazła śniadanie i kartkę od ojca. Wyjechał do Warszawy. Wróci późnym wieczorem.

PS Zupa grzybowa jest w tym czerwonym garnku. Dzwoniła Magda.

Przechodząc do łazienki, wcisnęła przycisk odtwarzacza CD. Dido. Jej ostatnia płyta No Angel. Niesamowite! Było jak na stancji. Magda ostatnio także słuchała prawie wyłącznie Dido. Zjadła śniadanie. Wyszła z Tonym na spacer. Wróciła i usiadła przy komputerze ojca. Chciała wejść na swojego błoga. Kliknęła. Zniknął wygaszasz ekranu. Pojawił się tekst w wordzie. Ojciec pewnie zostawił.

„Zapiszę go i wejdę na błoga” pomyślała.

W tekście byty same litery. Żadnych wzorów czy schematów. Ojciec nie pisał przecież żadnych tekstów bez wzorów lub schematów! Zaciekawiona zaczęła czytać.

O zachwycie słowem

Jedni cytują Biblię (Na początku było Słowo i Słowo było przy Bogu, i Bóg był Słowem), inni przywołują do pomocy genetykę, twierdząc że zdolność mówienia to nic innego jak tylko wynik ewolucyjnej mutacji pewnego genu na chromosomie Y oraz obecności krótkiej sekwencji genów FoxP2 na chromosomie 7. To rzekomo (badania są w fazie na tyle początkowej, iż nie można uznać ich za fundament nowej teorii) dzięki mutacji chromosomu Y i proteinie kodowanej przez FoxP2 ludzie mają podarowane przez ewolucję mózgu obszary odpowiedzialne za mowę. l jest to fascynujący podarunek. Pod względem złożoności i możliwości porównywalny do kodu DNA. Gdyby założyć, że ludzie używają w potocznym języku 10 tysięcy rzeczowników i 4 tysięcy czasowników (oglądając ostatnio telewizję, przekonuję się, że jest to zbyt optymistyczne założenie), to używając gramatyki, można połączyć te rzeczowniki i czasowniki w ponad 6,4 biliona zdań składających się z pięciu słów. Gdyby założyć, że do wypowiedzenia każdego z tych zdań potrzebowalibyśmy tylko jednej sekundy, to wypowiedzenie wszystkich zajęłoby ponad milion lat. Kobietom oczywiście kilka lat mniej. Z pewnością też wypowiedziałyby te ważniejsze zdania na początku.

To, czy w drodze od niezrozumiałych pomruków Homo erectus do poezji współczesnego Homo sapiens pomagał człowiekowi Bóg, czy tylko pewne białko, jest dla większości z nas tak naprawdę jedynie naukową ciekawostką. Faktem istotnym dla wszystkich natomiast – często zupełnie nie uświadamianym – jest to, że Człowiek jest Człowiekiem tak naprawdę dzięki mowie. Bez słów nie powstałyby te idee, które spowodowały, że między odkryciem włóczni a umieszczeniem stacji orbitalnej w kosmosie minęło zaledwie dwanaście tysięcy lat. Ale mowa niejako nosiciel bynajmniej zachwyca ludzi. Zachwycające w słowach jest to, co można dzięki nim przeżyć, l jakich przeżyć dostarczyć innym.

Po wynalazku Gutenberga z Moguncji ponad 600 lat temu słowa znalazły swoje miejsce w książkach i gazetach, l zachwyt nimi, słowami, się pomnożył. Ludzie zaczęli pisać. Używając 32 liter, można napisać nieskończenie wiele słów. Składać z nich wypowiedzenia z pracy, wyroki śmierci i akty zgonu, ale można także napisać coś tak genialnego i zmieniającego świat jak Blaszany bębenek.

Fascynacja słowem w książkach to nie fascynacja samą informacją. Gdyby zastosować matematyczny model Shannona do beletrystyki, to okazałoby się, że większość przekazu w książkach jest szumem, a nie informacją w termodynamicznym sensie teorii informacji. Ale ludzie chcą być zatopieni w tym szumie, znajdują w nim bowiem inspirację swoich fantazji i chemię własnych emocji. Kiedy czytam w czasopismach naukowych o analizie sonetów Szekspira z punktu widzenia teorii informacji, to zawsze przypomina mi się anegdota o amerykańskim fizyku nobliście, będącym sąsiadem farmera, któremu nie niosły się z nieznanych powodów kury. Pewnego dnia farmer poprosił noblistę o radę i pomoc. Noblista tydzień po wizycie na farmie zadzwonił do biednego farmera i zaczął rozmowę z nim takim zdaniem: „Bili, na początku załóżmy, że kura jest okrągła…”.

Na początku było słowo… Jeśli faktycznie Bóg jest tym programistą, to i na „początku” Internetu Biblia się nie myli. Na początku Internetu (ponad 33 lata temu) było bowiem słowo. Nawet jeśli miało być inaczej. Mało kto zna tę historię.

Wieczorem 20 października 1969 roku grupa informatyków w centrum komputerowym Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA) miała po raz pierwszy w historii ludzkości doprowadzić do tego, aby dwa komputery zaczęły „rozmawiać” z sobą. Tym drugim komputerem był komputer w Stanford Research Institute (Stanford) w północnej Kalifornii. UCLA | miało wysłać słowo „log” (które tak naprawdę jest kodem i nic nie znaczy), a Stanford miał • potwierdzać odbiór każdej litery jej powtórzeniem.

UCLA wysłało L, Stanford potwierdził: LL. UCLA wysłało O, Stanford potwierdził: LLO. W tym momencie zostało przerwane połączenie. Cały system przestał działać. Na ekranie w Los Angeles zostało „LLO”. l to jest tak niezwykle symboliczne. Amerykanie wymawiają „Hello” bardzo często z głuchym „h”, jako „(hę) Ho”. „Witam Cię” było pierwszą wiadomością przesłaną przez Internet. l to wbrew woli nadawcy.

Na początku było słowo…

Moment!

Ojcowie nie piszą takich tekstów! Takie teksty pisze Bon Jovi, jej profesor z Gdańska lub jakiś mądrala z gazety w Warszawie. Ale nie ojciec. Coś jest nie tak. Ojciec ma pisać swoje schematy i czasami listy. A tutaj takie coś! Była zdumiona. Wydawało się jej, że kto jak kto, ale ona powinna wiedzieć przed wszystkimi, a nie dowiadywać się przez przypadek. Nawet jeśli on to pisze tylko „do szuflady”.

Napisała e – mail do Magdy.