Выбрать главу

Magdy akurat nie było w mieście, bo pojechała odetchnąć od życia naukowego do domu, i kiedy zadzwoniła w sprawie nowych ploteczek ze studenckiego podwórka, Martyna odesłała ją na swój blog, żeby nie nabijać rachunku. A że wcześniej nie chwaliła się nim przed znajomymi, podała mu namiary. W ten sposób wszedł w posiadanie owego adresu… I w sumie nie pomyślał wcześniej o zajrzeniu tam, ale wczoraj Martyna wydała mu się zupełnie zmieniona. Zaniepokoił się więc i stwierdził, że najlepiej poszukać rozwiązania tam właśnie… Tak, czuł się trochę nieswojo. Z jednej strony jak ktoś, kto wkracza z butami w życie bliskiej osoby, z drugiej jakby odkrywał tajemnicę. Tajemnicę, która na dodatek dotyczyła jego samego.

I odkrył. Jak się okazało, nie było to najszczęśliwsze rozwiązanie. Ale czasu nie da się cofnąć. I faktów nie da się wymazać. I tych kilku wersów nie da się zapomnieć.

Nieodwzajemnienie, bo jak to nazwać inaczej. Dobrze nazwane.

Po prostu. I tyle. Nieodwzajemnienie.

Nie trzeba nic więcej. Żadnych słów. To mówi samo za siebie.

A dla niego związek to zawsze było zaufanie, bo miłość to zaufanie, a zaufanie to rozmowa. Rozmowa, dialog, przekroczenie siebie, jak mówił profesor od antropologii kulturowej. Niby antropologia kulturowa tak dziwnie brzmi, na początku sama nazwa przerażała, ale potem się okazało, że całkiem sympatyczne zajęcia. No i tak jak logika; prawie elementarz kierunków uniwersyteckich. Dobrze, że była na pierwszym roku, bo jeszcze zdążył się załapać… po drugim semestrze stwierdził, że humanistą zdecydowanie nie jest i… przeprowadzka na polibudę… Ale to przekraczanie siebie i wewnętrzne pęknięcie jako istota dialogu – to mu zostało. I przecież związek to przede wszystkim otwarcie się na drugą osobę…

I co? Nawet nie może się jej spytać – dlaczego nie powiedziała wprost, że go nie kocha. Bo ona czeka po prostu aż jej miłość przyjdzie… I zaprasza go na te zakupy. I on swoje serce co dzień jej na tacy łoży. I ona to serce przyjmuje. I ona się z tym sercem męczy. I ona mu swojego serca tak dać nie może. I dlatego to tak boli…

Cześć Magda – weszła do pokoju prawie bezszelestnie i nie zdejmując płaszcza usiadła na łóżku.

Cześć. Co ci jest? Wyglądasz jakbyś umarła i tylko przysłała na ziemię swój cień, by pozałatwiał resztę twoich spraw… – Magda rzuciła okiem na przyjaciółkę i od razu wiedziała, że coś jest nie tak.

Rozmawiał ze mną…

Kto? – Magda niestety bystrością umysłu nie grzeszyła i jak jej się czegoś nie powiedziało, to niedoczekanie, że się domyśli.

Andrzej. Przeczytał blog… – Martyna podniosła wzrok znad swoich butów.

Powiedział, że miłość jest albo jej nie ma.

Oczy i usta Magdy nabrały kształtu piłki.

I co mu powiedziałaś?

Że ja na razie nic nie wiem. Nie wiem, co jest, a czego nie ma… Że ostatnio chodzę wygięta w jeden wielki znak zapytania…

***

[BEATRIX CENCI]

Zakochała się natychmiast i nieodwołalnie. Nic tak na nią nie działało, jak habilitacja, okulary i obrączka. Może tylko w odwrotnej kolejności. Żonaty facet to cudza lokata w banku, ale ty z niej zgarniasz procenty. Uczucie, które nagle w nim wybucha niczym wystrzelona poduszka powietrzna, skrzyżowanie romantycznej miłości i prawie zwierzęcego pożądania, domaga się natychmiastowego spełnienia, bez względu na przeszkody. Odtąd już każdego dnia, gdy przygotowuje kolejny fascynujący wykład, pisze następny cudowny wiersz, który zapewne opublikują wkrótce „Zeszyty Literackie”, tłumaczy hermetycznego irlandzkiego poetę i skupiony stuka w klawisze laptopa, jego pomarszczony, znudzony życiem akademickim penis pręży się na myśl o jej gładkiej skórze, pieprzyku pod lewą piersią, malutkiej róży wytatuowanej tuż nad kostką. Drży, przywołując jej zapach, przypominając sobie, jak po dziecięcemu marszczy nos, jak żarłocznie oblizuje wargi. Obrączka? Polisa ubezpieczeniowa, pewność, że można żyć w uniesieniu i bez lęku, a brudne skarpetki i niezapłacone rachunki to cudzy problem. Zresztą – nie łudźmy się – przecież nie jej praca semestralna tak go oczarowała. Gdyby chciał porozmawiać o Seamusie Heaneyu, znalazłby kogoś… Chociażby Grubasa…

Podczas wykładu spojrzenie Martyny oplotło go ciasno. Tak ciasno, że jego głos spochmurniał. W ciemnej sali ich oczy rzucały snopy oślepiających iskier. Naładowane elektrycznością powietrze doprowadziło g» na brzeg ekstatycznego spazmu. Wargi mu spierzchły w oczekiwaniu rozkoszy, która tylko z nią mogła być doskonała. Nim wykład dobiegł końca, wyszła ostentacyjnie z sali, robiąc mnóstwo zamieszania i nie oglądając się za siebie.

***

[ATENA]

Pierwszy raz od epoki lodowcowej kupiła sobie krótką spódnicę w szkocką kratę i pierwszy raz od kiedy na Ziemi pojawił się człowiek, jej tyłek nie wyglądał jak wielka dębowa szafa babci. Właściwie można by nawet pokusić się o nieskromne i ryzykowne stwierdzenie, że jej niegdyś słusznych rozmiarów zadek wygląda nieźle. Pamięta jak dwa miesiące temu zakładając sukienkę na randkę z profesorem doznała szoku. Kręciła się w kółko niemiłosiernie wykręcając szyję we wszystkie strony, zupełnie jakby była na przegubach, i wytrzeszczała oczy w poszukiwaniu własnego tytka, który wcześniej stanowił wiodący element jej jestestwa. Wyginała się tak jakieś trzy kwadranse, a następnie zlana potem i z potężnymi zawrotami głowy rzuciła się na łóżko w poszukiwaniu telefonu. Po krótkiej walce z leżącymi wszędzie ubraniami wykopała słuchawkę spod prześcieradła i wystukała numer Magdy:

Jezu, Magda, nie mam tyłka! – wrzasnęła prosto do słuchawki.

Na co Magda, spokojnie i rzeczowo odpowiedziała:

Oczywiście, że masz, tylko ci się spłaszczył. Skóra ci zwisa. Trochę siłowni i będzie dobrze.

Tak więc profesor nie dostąpił wtedy zaszczytu podziwiania tylnej części Martynki. Podobnie jak i dzisiaj. Tydzień zaczął się wspaniale. I w dodatku skończyły jej się OB. W panice postanowiła przekopać szufladę z bielizną. Znalazła:

baterię do umywalki

świeczki pływające

dyktafon, który zaginął pól roku temu

kalkulator – dwie sztuki

kajdanki

termometr zaokienny

rozgałęźnik

opakowanie Tramalu

zdjęcia Cmentarza Żydowskiego (???)

roznegliżowane zdjęcia (Magdy)

wibrator (Magdy?)

OB – dwie sztuki; w kształcie pocisku artyleryjskiego.

Takie sytuacje skłaniają Martynę do zastanowienia się, czy aby na pewno jest normalna.

Jeśli nie jest, to ma to po ojcu.

Dzisiaj jadła obiad z profesorem i była w trakcie bardzo poważnej rozmowy, gdy rozdzwoniła się jej komórka, powodując utratę tacy, niesionej przez najwyraźniej znerwicowanego kelnera. Dzwonił tata. Pytał, czy poszła na wybory. Nie uspokoiła go odpowiedź twierdząca. Zapytał, na kogo głosowała, i zanim Martyna zdążyła otworzyć usta, sam sobie odpowiedział: na pewno na Ligę Polskich Rodzin.

Nie tatusiu – powiedziała Martyna. – Na Samoobronę, bo kocham Leppera.

Na co tata:

Samoobrona? Może być – i rozłączył się, zupełnie nieświadom tego, że właśnie ważyły się losy Martyny, jej przyszłość.

I tym sposobem Liga Polskich Rodzin, Samoobrona i SLD stanęły na drodze do Martynowego szczęścia, a już na pewno na drodze do łóżka. Z niemałą pomocą ukochanego tatusia. Zanim usłyszała przerywany sygnał w telefonie, tata zapytał, gdzie jest, z kim jest i co robi? Gdy powiedziała mu, że je kolację, zdziwił się lekko. Ale nie zdziwiło go, że je ją w towarzystwie.

Po co jesz? – zapytał głupawo.

„Przepraszam za to, że jem – pomyślała Martyna – od jutra przestanę także pić, pojutrze spać, a od czwartku nie będę oddychać. I na pewno od razu poczuję się lepiej”.

Kolejna utracona, być może na zawsze, szansa skonsumowania profesora. Uczta najwyraźniej musi zaczekać. Takie uproszczone i, wydawać by się mogło, płytkie myślenie o emocjach czyniło Martynę silniejszą. Wiele nauczyła się od szalonej Magdy. Ale gdy gasły światła na wielkiej scenie życia i Martyna zostawała sama, znowu była małą, zagubioną Martynką.