Выбрать главу

Tego wieczoru też odprowadził ją do akademika. Za każdym razem obydwoje myśleli, że to już będzie TEN RAZ. Właśnie ten, po którym będzie można zapalić mentolowego papierosa. Papierosa, którego profesor palił tylko PO. Choć czasami także PRZED.

Oparła się o drzwi, które przed sekundą zamknęły się za nim. Mogłaby przysiąc, że przez tandetną, paździerzową płytę słyszy jego oddech. Byt tam i czekał, aż Martyna otworzy te cholerne drzwi. Czuła jego oddech po drugiej stronie. Czuła go także na karku, tuż za uchem i we wgłębieniu dekoltu. Także dotyk jego dłoni, kiedy niby przypadkiem ocierał grzbiet swojej dłoni o jej, gdy nalewał wino do kieliszka. Stała tak dłuższą chwilę, próbując utrwalić te wrażenia. Czulą, że ta chwila zbliża się nieuchronnie. Początkowo z każdym miesiącem, tygodniem, dniem, a teraz z każdą milisekundą. Czuła, że musi to zrobić. Po prostu. Tak i już. Podeszła do telewizora, który jakimś cudem udało jej się przemycić do akademika. Nastawiła MTV Gdy z głośników popłynęła muzyka, Martyna płynęła razem z nią. TAŃCZYŁA. Robiła to zawsze, gdy czuła TO, CO CZUŁA TERAZ. Jeszcze usiłowała wmawiać sobie, że ten facet nie robi na niej żadnego wrażenia, ale gdy patrzyła w lustro, jej oczy mówiły coś zupełnie innego. Z błękitu przechodziły do ciemnego granatu, źrenice kurczyły się i rozszerzały naprzemian. To był znak, że ciało się nie myliło. Rozum jeszcze nieśmiało walczył z naturą, ale i jemu już się nie chciało. Ciało Martyny poruszało się rytmicznie. Najpierw powoli biodra szukały taktu, by następnie narzucić rytm talii i ramionom. Jej piersi unosiły się delikatnie, ponaglane niepokojąco przyspieszonym oddechem. Wargi rozchyliły się, nabrzmiałe oczekiwaniem. Rozkołysana dusza nuciła cichutko. Martyna była naga. Ze stołu wzięta tylko czarne przeciwsłoneczne okulary, które zwykła nosić z upodobaniem we włosach, bez względu na porę roku. Miały dodawać jej inteligencji. Wzięta więc je i założyła. Ukryła się za nimi. Zasłoniła nimi oczy. Nie chciała, by ktoś je teraz widział. Zbyt wiele mógł zobaczyć. Że była naga? To nic. To tylko ciało. Cała prawda jest ukryta głęboko w środku. Tańczyła. Najpierw ciało poruszało się w rytm muzyki, ale już po chwili Martyna płynęła w takt melodii, która grała w niej. I, wbrew pozorom, te obydwie melodie nie przeszkadzały jej w magicznej muzyczno – tanecznej uczcie. Uczcie dla ciała i zmysłów. Dłonie Martyny pomału przesuwały się ku dołowi, niebezpiecznie zbliżając się do… Na chwilę dłoń wróciła do ust, Martyna przez sekundę ssała palec, zwilżając go. Ręce znowu były na biodrach. Po to tylko, by za moment unieść się ku górze i zatopić we włosach. Była jak w transie. Ona już wiedziała. Tańczyła tak tylko wtedy, gdy było jej dobrze. Gdy jej dusza śpiewała, a serce niebezpiecznie drżało. Ona także teraz drżała. Nie z zimna. Ze strachu i niepokoju. Spod czarnych okularów Martyny spływały niemal niedostrzegalne łzy. Wiedziała, że tego co nieuniknione, nie zmieni już nikt. Ani jego żona z dzieckiem, ani Lepper, a tym bardziej Liga Polskich Rodzin. Pragnęła go. Nie Leppera, oczywiście. Profesor był w każdym zakamarku jej mózgu (miała nadzieję, że wciąż ma mózg), w każdej myśli. A teraz, jak nigdy dotąd, chciała, by BYŁ także w niej. Pragnęła mieć go w sobie. Czuć każdą cząsteczką ciała. Że to nie ma sensu? To nie miało już znaczenia. W uszach brzmiała muzyka, a w głowie złota myśl Magdy: carpe diem. Zatem, Martynko: carpe diem, póki czas.

Tańcz dziewczyno, tańcz do utraty tchu, do absolutnego, cudownie nieodpowiedzialnego braku rozsądku. Tańcz do pierwszych kropel potu na twarzy. Tańcz aż do zapomnienia. Aż do tego rozkosznego bólu bioder, tak jak po długim i cudownym seksie, kiedy rano wstając z łóżka, usiłujesz doczołgać się do schodów, i wchodząc na piętro trzymasz się poręczy jak liny. Wciągasz się na górę, marząc o windzie. Bo po prostu nie możesz iść inaczej. I ten ból, który jest najcudowniejszym bólem na świecie, przypomina ci o tym, co działo się w nocy, wywołując lekki rumieniec na twarzy i powodując, że twoje usta uśmiechają się. Tańcz, blondynko o niebieskich oczach. Może taniec zagłuszy głupie myśli. Głupie? Ale jakże przyjemne. Równie przyjemne co niebezpieczne. Zupełnie jak wchodzenie po schodach bez trzymanki.

***

Mogło być tak… – cześć 2

Alternatywne zakończenia do części 2

[SPLASH]

Roztrzęsiona wróciła do domu i pierwsze, co zrobiła, to usiadła do komputera i wklepała notkę na błoga. Wiedziała, że oni tam gdzieś przed ekranami swoich pecetów zrozumieją. Zawsze rozumieli. Byli tak daleko, a ona czuła, jakby byli obok i głaskali ją po głowie w najtrudniejszych chwilach. Cokolwiek napisała, już kilka godzin później znajdowała skomentowane. Mądre rady, zabawne komentarze albo po prostu ciepłe słowo zastępujące uścisk. Magda nigdy nie rozumiała, jak jej mogą wystarczać tacy przyjaciele na odległość, ale Magda po prostu nigdy nie prowadziła błoga.

Kiedyś znalazła w Internecie stronę, na której można było przygotować quiz o sobie, który można później dać innym do wypełnienia. Pomyślała, że to może być dobry sposób na sprawdzenie, jak uważnie czytają jej „wypociny”, jak sama zwykła nazywać swojego błoga. Wstyd powiedzieć, ale na niektóre pytania nawet Magda nie umiała odpowiedzieć. A oni? Wszyscy mieli powyżej sześćdziesięciu procent, a najlepsza była Empty Skies, której udało się zdobyć aż dziewięćdziesiąt. Magda w wielkich bólach zdobyła siedemdziesiąt. A pytania były proste: który z pięciu wymienionych aktorów jej się nie podoba, który zespól uwielbia itp. I to właśnie oni najlepiej wiedzieli, mimo że byli wirtualni.

Dlatego teraz to im najpierw chciała powiedzieć o tym szantażu.

Wezwano mnie dzisiaj na uczelnię. Pani w dziekanacie wcisnęła mi do ręki kartkę z numerem komórki T. i kazała do niego zadzwonić. Nogi się pode mną ugięty i w ogóle nie wiedziałam, co robię. Kupiłam kartę i zamiast udać się do budki, napiłam się kawy na rynku. Myślałam, że już dawno mi minęło to uczucie, ale widać nie do końca. W ogóle nie wiedziałam, co on może chcieć ode mnie. Przecież ostatni raz rozmawialiśmy kilka miesięcy temu i miał się więcej nie odzywać. W końcu zmusiłam się do wykręcenia jego numeru… Glos miał taki sam jak dawniej…Powiedział mi, że jakiś doktorant ukradł pracę jego magistranta…i on się o tym dowiedział… i nie mógł na to pozwolić… i powiedział, że wie, że on tę pracę ukradł, a tamten… wtedy… wyjął nasze wspólne zdjęcia… i zagroził, że powie dziekanowi… i jego żonie… l on chciał się ze mną skontaktować, by mi powiedzieć, że nie może tak żyć i sam chce im o tym powiedzieć. Nie wiem, co teraz będzie. Strasznie się boję. Znów to poczułam. Myślałam, że to minęło. Przecież to ja go wyrzuciłam ze swojego życia. A jednak on w nim pozostał… zepchnięty gdzieś w głąb mojego serca czekał na lepsze czasy… i teraz one chyba nadeszły… Teraz znów nasze drogi splótł zaskakujący los…

Pół godziny później znalazła na blogu pokrzepiające słowa od Empty Skies. Wiedziała już, że cokolwiek się stanie, nie będzie sama. Oni zawsze będą obok, służąc radą i ramieniem do wypłakania się.

Następnego dnia nie miała zajęć. Jakoś w tym semestrze udało jej się tak ułożyć plan, by wykroić jeden dzień wolny. Co prawda środę, więc nie przedłużało to weekendu, ale dawało chwilę wytchnienia w środku tygodnia. Teraz ten wolny dzień pozwolił jej przygotować się na nadchodzące wydarzenia. Kiedy w czwartek pojawiła się na wydziale, koleżanka z grupy podeszła i takim dziwnym, oficjalnym tonem powiedziała, że Martyna ma się stawić u dziekana. Na drugie piętro schodziła, jakby szła po wyrok. Zapukała.

Domyślam się, że pani Zienkiewicz? Dziękuję, że tak szybko się pani zjawiła. Zapewne zna pani powód, dla którego panią tu poprosiłem? Oczywiście, że znała… Chociaż nie do końca wiedziała, co się teraz stanie.

Otrzymałem informacje, które mają ścisły związek z pani osobą. Chodzi o pewnego profesora naszej uczelni, zresztą również mojego przyjaciela. Co pani ma do powiedzenia na ten temat? Oczywiście zdaje pani sobie sprawę, że ja nie mogę tolerować takich rzeczy na moim wydziale? Tomasz powiedział mi, że wszystko między wami skończone, mimo to nie wiem, co dalej z tym fantem powinienem zrobić. Może pani ma jakiś pomysł?