Выбрать главу

Słuchaj, jak na niego patrzyłam, to mi się stringi z tyłu do przodu przesuwały i robiłam się wilgotna. Gdzie ty go znalazłaś?!

Podeszła do okna i, patrząc za Andrzejem idącym do przystanku autobusowego, zapytała poważnym głosem:

Martyna, słuchaj, chcesz go mieć?

Wtedy jeszcze nie wiedziała, czy chce. I tego wieczoru, gdy wrócił i całował jej szyję, także nie. Chociaż chciała go mieć – na chwilę. Tak, żeby zdjął jej sweter i dotykał pleców ustami, i chociaż raz musnął piersi. I żeby wychodząc do domu natychmiast o tym zapomniał. Ale on nie zapomniałby tego nigdy i dlatego też nie zdjął jej swetra. A tak bardzo chciała, żeby to zrobił. I to pragnienie wynikało głównie z podziwu. To idiotyczne – myślała – czy można kogoś pragnąć „na chwilę”, i to tylko z podziwu?

Wstała z wersalki, podeszła do ławy zastawionej przepełnionymi popielniczkami, szklankami z resztkami herbaty i kieliszkami po winie. Schyliła się, szukając butelki, w której byłoby jeszcze cokolwiek. Piwo, wino. Obojętne. Potrzebowała etanolu. Uruchomiła komputer i włączyła modem. Chciała rozmawiać. Z kimkolwiek. To zawsze pomagało. Nawet jeśli była to rozmowa z sobą. Kiedyś pisała pamiętnik. W niebieskich zeszytach obłożonych dla kamuflażu w okładki z napisem „Zadania z fizyki”; chowała je między sprężynami a materacem łóżka. Zupełny bezsens. Nikt przecież nie chowa „Zadań z fizyki” w łóżku.

Ale to było dawno. Wtedy ciągle było tak… tak bezpiecznie. Tak cudownie bezpiecznie, kiedy zawstydzona przyłapywała rodziców w kuchni, gdy całowali się, myśląc, że ona już dawno śpi. Teraz nie chcą nawet wejść razem do kuchni.

Kiedyś Magda zawołała ją do komputera. Czytała na głos, poruszona, publikowany w Internecie pamiętnik jakiejś alkoholiczki. szczegółowo, dzień po dniu opisującej walkę z uzależnieniem. Tak dowiedziała się o blogu. Dwa tygodnie później założyła własny. Zeszyty spod sprężyn dane do przeczytania całej elektronicznej wiosce. Po co czekać, aż ktoś w końcu znajdzie – na co tak naprawdę liczy każda mała dziewczynka – ten pamiętnik. Można go przecież samemu podrzucić światu.

Dzisiaj, po wieczorze pełnym ludzi, winie, cieple oddechu Andrzeja na jej szyi i jego nagłym wyjściu, czuła się osamotniona. Opuszczona. Blog pomagał na to. Szczególnie gdy nie było w pobliżu Magdy Na blogu można było wyrzucić z siebie cały zgiełk rozterek, myśli i wątpliwości. Wyspowiadać się, wymyślić sobie pokutę i nie musieć przyrzekać poprawy, trochę usprawiedliwić, trochę się pożalić, ale przede wszystkim przekonać się, że to nieprawda, iż ona jest z Księżyca, a cala reszta z Jupitera. Zaczęła pisać.

12.10.2002

(Nie) odwzajemnienie

Mam wrażenie, że zatrzaskuję przed nosem drzwi komuś, kto przyniósł torby z moimi zakupami i kogo sama zaprosiłam, aby je ze mną zrobił. Był stoicko cierpliwy, doradzał, odradzał, wystawał przed przymierzalniami, stał ze mną we wszystkich kolejkach do kasy we wszystkich sklepach tego miasta, oglądał ze mną wszystkie książki we wszystkich księgarniach, potem niósł wszystkie ciężkie torby, a gdy podeszliśmy pod drzwi mojego mieszkania, wzięłam te torby od niego i zatrzasnęłam drzwi przed nosem. Już nie był mi potrzebny. I nawet mu nie podziękowałam, głównie ze strachu, że moją wdzięczność mógłby pomylić z przyzwoleniem i mieć nadzieję na następne zakupy. Tak się teraz czuję. Wrednie, okropnie. Cuchnę na odległość egoizmem i obłudą, l przy tym wszystkim wiem, że on dołożył do tych toreb swoje serce i teraz bez niego jedzie autobusem do domu. Ale jutro będzie miał nowe. Po to, aby mi je dać, gdybym kiedyś po zakupach zechciała wpuścić go do środka.

Nieodwzajemnienie

Nie potrafię sobie z nim poradzić. Z tym nieodwzajemnieniem. Pewnie dlatego, że zapraszam go na te zakupy, robiąc nadzieję. Ale to akurat jest uczciwe. Odwzajemnione. Bo ja też robię sobie nadzieję. Na to, że go pokocham. Zapragnę. Zatęsknię. Że któregoś dnia, stojąc w przymierzalni, stwierdzę, że chcę, aby on wszedł tam za mną i powiedział mi, czy ten stanik jest dobry i czy taki właśnie najbardziej chciałby ze mnie zdjąć. Że wypłaczę się z tego grzesznego zadurzenia, także zupełnie nieodwzajemnionego, w mężczyźnie, który darowuje mi czasami w pośpiechu pięć minut, chodzi na zakupy z zupełnie inną kobietą i także robi mi nadzieję.

Sceny z życia stancyjnego

Magda, pseudo Madame, moja przyjaciółka ze stancji z przerażeniem ostatnio stwierdziła, że nasz adres jest dla wielu w „zakładzie” (tak Magda nazywa uniwersytet) adresem „bezpłatnego centrum pomocy upośledzonym językowo”, l że to jest wprawdzie lepiej, niż bycie kojarzonym z adresem agencji towarzyskiej, ale mimo to jest rozczarowana, bo myślała, że ci wszyscy faceci przychodzą do nas, aby się „napatrzeć, podniecić i przeżyć coś chemicznego”, a oni tymczasem przychodzą tak naprawdę na korepetycje i na dodatek wypijają nasze wino.

Oczywiście Magda przesadza, ale coś w tym jest. Ja studiuję anglistykę. Magda romanistykę, a Teo, Hiszpan, który mieszka dwa piętra pod nami, tak naprawdę, gdy tylko nie jest u swojej Ani, którą kocha, odkąd zobaczył ją na plaży w Loret de Mar, wychodzi od nas dopiero gdy na pytanie, czy ma sobie już pójść, Magda, trzepocząc rzęsami i oblizując prowokująco językiem wargi, mówi: – Si, quiero. To znaczy: – Tak, chcę – i znane jest hiszpańskich ceremonii ślubnych.

Teo śmieje się wtedy serdecznie i wychodzi. Teo jest przykładem mężczyzny, który zostawił bez wahania cały swój wygodny i dekadencki dobrobyt, jakiego doświadczał, Jako syn bogatego wydawcy, w Madrycie, i przyjechał do Polski za miłością swojego życia. Zatrudnił się w prywatnej szkole językowej za psie pieniądze, zamieszkał w wynajętym pokoju i uczy się polskiego, aby w przyszłości móc po polsku opowiadać bajki na dobranoc swoim dzieciom. Zarówno Magda, jak i ja mamy na studiach hiszpański jako drugi język, więc często tłumaczymy Teo nasze rozmowy z gośćmi. Gdy nie wystarczy nam hiszpański, przechodzę z Teo na angielski. Ponadto Magda perwersyjnie kokietuje nowych gości, odbierając telefony po francusku, nawet od dziadka, który wynajmuje nam te dwa po koje na poddaszu, i nie dosłyszy polskiego, nie mówiąc o znajomości francuskiego. Poza tym na standardowe pytanie, co studiuje, odpowiada, że „bardzo lubi po francusku”, więc romanistykę. Zwłaszcza, dodaje, przydaje się to w barze hotelu Mercure, gdzie, aby móc zapłacić swoją część czynszu i utrzymać się na powierzchni, jest barmanką i gdzie tak naprawdę ma „najważniejsze wykłady w swoim życiu. I ćwiczenia czasami także”.

Mężczyźni

Ostatnio rozmawiałyśmy z Magdą o Teo. Dla mnie jest on zjawiskowy w tej swojej determinacji, aby pójść na całość za swoim uczuciem. Jest wierny sobie, romantyczny, czuły, dobry i w tym uznaniu miłości za coś świętego i najważniejszego przypomina mi bohaterów książek Remarque'a. Magda uważa, że Teo jest po prostu non stop na rauszu, na jakiejś chemii, i że to wszystko przez te blond włosy Ani, jej duże, ciężkie i sterczące piersi, i że to mu minie prędzej niż ważność paszportu. Przyspawają się do siebie obrączkami i gdy skończy się im ta chemia, będą szukali piłki do metalu.

Nie wiem, skąd ten sarkazm u Magdy. Ona nie wierzy w miłość. Nawet tę do Boga. Uważa, że ludzie religijni to ci niepogodzeni z koniecznością odejścia z tego świata i pełni lęku przed karą za grzechy. Dlatego udają uwielbienie dla Sądu Najwyższego już za życia. Kłócę się z nią o to nieustannie. Ale nieskutecznie. Ona uważa, że nie ma takich mężczyzn, dla których zechciałaby zmienić makijaż, a co dopiero kraj. I że Teo to naćpany miłością przystojny kosmita, l że zupełnie nie pasuje do tych czasów. Bo teraz są nie tylko dobre czasy na preparaty typu wash'n'go, ale także na męskie preparaty typu fuck'n'go. Wie to zarówno od „proli z kasą” ze swojego baru, jak i od „mądrali bez kasy” z uniwersyteckiego pubu. A ona się po prostu dostosowuje do świata. I do preparatów także.