Выбрать главу

Zapamiętała te słowa i przypomniała je sobie właśnie teraz, tulona przez ojca głaszczącego jej włosy. Stłumiła szloch. Na podłodze błyszczał kolorowy pył, w którym tysiącem barw odbijało się światło. Nie zrozumie. Ani tego, że matka za dwa dni będzie smażyć karpia w Amsterdamie, ani tego, dlaczego Andrzej plakat siedząc przed jej komputerem, ani tego, po co Tomasz przystał kartkę z ośnieżonych Tatr i napisał na niej jedno słowo „Pamiętam”. Nie pojmie. Teraz nie. Może pod koniec życia. A jutro wstanie słońce. I pojutrze też. A potem zajdzie i pojawi się pierwsza gwiazdka. Ojciec wyciągnie opłatek z kredensu. Położy go na wyszczerbionym talerzyku. Zapali lampki na choince. Te same, które ona co roku owijała watą. I przytuli Magdę.

Pukanie do drzwi zabrzmiało delikatnie jak odgłos stłuczonej bombki. Wyglądała tak ładnie. Zupełnie inaczej niż zwykle. Dojrzalej, piękniej. Ojciec drgnął i uśmiechnął się kącikami ust.

Martyna… – drżał jej głos. Jak dziecku, które próbuje powiedzieć, że rozsypało cukier w kuchni, a przecież wcale nie chciało. Samo się stało.

Witaj, Magi – szepnęła Martyna. – Nic nie mów. Im więcej stów, tym mniej treści przypada na każde, l nie próbujcie zrozumieć.

A na początku było słowo… „Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało”.

***

[ATENA]

Minęły święta. Zaczął się nowy rok. Rok… Jedna wiosna. Jedno lato.

Jedna jesień.

Jedna zima. Jedne urodziny. Jedna Gwiazdka. Odchorowałam ten „romans”. Grypa złamała moje ciało, jak profesor połamał duszę.

Nie mogłam się na to zgodzić. Ciało mówiło TAK. Rozum mówił NIE. Można uznać to za wytarty banał, ale ja wierzę, że nie wolno budować swojego szczęścia na cudzym nieszczęściu. Zbyt wiele tez. Ciało buntowało się przeciw rozumowi dyskutując z nim długimi godzinami, czasami dopuszczając do głosu Serce.

Serce przekrzykując Rozum i Ciało mówiło: pomóżcie mi, błagam, bo za chwilę rozsypię się na maleńkie kawałeczki. I kto mnie potem poskleja?

A i ono było bezsilne.

Do twarzy mi było w Smutku. Zaprzyjaźniłam się z nim nawet. Z Tęsknotą także.

Wiedziałam teraz, że tęsknota to nie tylko przebieranie ziarnek maku. Nie tylko nasłuchiwanie jego kroków za drzwiami. Czekanie na dzwonek lub zgrzyt klucza w zamku. Bo „tęsknić” i „czekać” to prawie to samo. Pod warunkiem że czekając się tęskni, a tęskniąc czeka.

Z tęsknoty można przestać jeść. Można też umyć podłogę w całym domu szczoteczką do zębów. Można wytapetować mieszkanie. Umrzeć można. Wieczorami, w blasku świec, przy muzyce, w absolutnej ciszy przychodziło do mnie Zrozumienie.

Zatem było nas siedmioro… Ciało, Serce, Rozum, Tęsknota, Czekanie, Smutek, Zrozumienie.

I ja. Chociaż miałam do powiedzenia najmniej. I jeszcze Dusza. Ale ona się nie liczy, bo leży potłuczona cicho w kącie.

Ale to już było. I nie wróci więcej.

Nic nie dzieje się w życiu bez przyczyny. Dzięki temu zrozumiałam, co czuł Andrzej.

Andrzej…

Czy mężczyźni czują inaczej? Czy ich mniej boli? Jeśli nie, to oznaczałoby, że jego serce pękło już dawno. Pierwszy raz, gdy dotykał ustami jej szyi. Gdy siedzieli na wersalce, a ona obserwowała w szkle monitora odbicie jego głowy Do dziś czuła ciepło jego oddechu, które zostawało po każdym pocałunku. Pamięta drżenie jego ciała. Ale także pamięta siebie – zastygłą w oczekiwaniu.

Teraz bardzo chciała wrócić do tych pocałunków. Na szyi, uchu i swetrze. I drugi raz serce pękło, gdy ona była na „koloniach” w Toruniu. A wtedy nawet nie zauważyła, jak gasła jego obecność. Jak świeca, która się wypala. Nie dostrzegła tego, oślepiona ogromnym neonem z Gdańska. Andrzej wiedział. Cierpiał, ale czekał. Miał nadzieję, że Martyna spojrzy kiedyś na wszystko w innym świetle.

I spojrzała. A po profesorze, wbrew jej obawom, wcale nie został w jej sercu lej jak po wybuchu bomby atomowej, lecz malutka rana, która szybko się zabliźni. Szybko, bo z Andrzejem.

Pragnęła jego pocałunków za uchem. Drżącego dotyku jego palców, gdy delikatnie przesuwał dłońmi po jej ramionach.

Bo różnica między Andrzejem a profesorem polegała na tym, że Martyna miała wrażenie, że przy tym pierwszym czuje się jak dziecko stawiające pierwsze w życiu kroki, malutkie, drobniutkie, troskliwie podtrzymywane przez wzruszoną matkę. Natomiast przy profesorze te kroki były jak w siedmiomilowych butach. Na dłuższą metę daleko nie ujdziesz. Bo po prostu się zmęczysz. A jeśli nawet się nie zmęczysz, to zbyt szybko skończy ci się droga.

Martyna chciała odkrywać ciągle nowe ścieżki. Mogła to zrobić tylko z kimś, kto okazywał jej morze cierpliwości, miłości, zrozumienia. Bez przerwy. Konsekwentnie. Niezmiennie.

Andrzej…

Z Magdą nadal co jakiś czas wrzucały szprotki do stoika. Tak na wszelki wypadek. Żeby już nic w ich życiu się nie zmieniło. Nic na gorsze, oczywiście. Ale nie prosiły ryb o nic nowego. Nie można przecież być zachłannym.

Teraz Magda bywała w Szczytnie częściej od Martyny i w ogóle zanosiło się na to, że wkrótce się przeprowadzi. Studiować może w Olsztynie, jeśli nadal będzie jej się chciało.

Nie miała do niej żalu. Bo i o co? Nie można zapanować nad sercem, nawet jeśli początkowo wydaje nam się, że tak. Magda próbowała. I próbował ojciec. Ale jak długo można oszukiwać samego siebie?

Po historycznym e – mailu Magdy do Martyny powstał kolejny.

Madame

Nie powiem, że z łatwością oddycham. Raczej chwytam łapczywie powietrze, jak astmatyk.

Bo nie jest to proste. Ale nic nie jest w życiu proste.

Zadaję sobie pytanie: o co tak naprawdę chodzi w tym naszym całym życiu?

Przy założeniu, że żyjąc tracimy życie. Może o to, by stracić go jak najmniej? Albo przeżyć jak najwięcej? Przecież trzeba pamiętać, że życie to przystanek. Tylko przystanek. Chwila. Kilka chwil, l nie wolno nam ani jednej zmarnować. Bo nigdy byśmy sobie tego nie wybaczyli.

Widzisz, ja wierzę w Boga. Ale mam trudniej, bo muszę częściej szukać usprawiedliwienia dla siebie samej. Dla innych, l często go nie znajduję, l wtedy ogarnia mnie zwątpienie, czy moja wiara jest wystarczająco mocna. Można wierzyć w różne rzeczy.

Ja teraz wierzę na przykład, że nie skrzywdzisz mojego ojca. Jeśli tak by się stało, to Cię po prostu zabiję. Mówię poważnie. Miłosierdzie tu nie będzie się liczyło.

Pewne jest natomiast to, że ojciec nie potłucze Ci duszy, nie podetnie skrzydeł i nie uśpi motyli. Gwarantuję. To jedyna rzecz, której jestem pewna. No… nie jedyna.

Przyjedź proszę. Znowu zapalimy świece. Wypijemy wino (weź jakieś od niedożywionego Teo).

Jest o czym rozmawiać. Chcę się do Ciebie przytulić. Mocno.

Andrzej…

Tylko przy nim czulą się naprawdę bezpieczna.

Będą uczyli się mówić. Jeśli on nadal będzie chciał.

Tak jak powiedział ojciec: na początku było słowo.

Literka po literce. Wyraz po wyrazie. Zdanie po zdaniu.

Aby dojść do tego najważniejszego.

Bo Miłości uczymy się całe życie.

***

[ATENA]

Śnieg prószył tak równo, jakby ktoś, tam na górze, wysypywał go z ogromnej poduchy. Przysypywał ciepłą puchową pierzyną nieco odchudzone korony drzew. Płatki spadały nieśmiało na tafle skutego lodem jeziora. Widziała to dokładnie zza okna, nawet nie wstając z łóżka. Dzięki krótszym firankom, które założył ojciec. Specjalnie po to, by zaraz po przebudzeniu mogła oglądać jezioro.

Bez względu na porę roku widok był zachwycający.

Wstała i przeciągnęła się leniwie. Ech, ty życie, życie!

Ktoś powiedział, że myślenie ma przyszłość.

Martyna nic innego nie robiła od kilku tygodni, tylko myślała.

I jakoś mimo to nie dostrzegała jeszcze swojej przyszłości. Chwilami miała wrażenie, że widzi jakiś niewyraźny zarys, ale znikał on jak fatamorgana.

Z kuchni roznosił się przyjemny zapach tostów oraz jajecznicy, które przygotowywała Magda do spółki z ojcem. Ich wspólne śniadania byty już jak rytuał. Ta sama godzina. Te same słowa. Ta sama czułość. Tylko składniki czasami inne. Na szczęście, bo inaczej nie mogłaby patrzeć na jajka. Poza tym Magda dbała o poziom cholesterolu we krwi ojca, a ojciec dbał o odpowiedni poziom czułości.