Mówiłam jej, że to są także ludzie. Że testosteron nie znika wraz z pojawieniem się powołania. Że kiedyś byli chłopcami i mieli polucję, a teraz są mężczyznami i z pewnością mają erotyczne sny. Zaczęła się śmiać. Magda nie lubi, gdy ona się śmieje, a ja nie. Nie śmiałam się. Więc opowiedziała mi dowcip:
Spotyka się dwóch księży. Jeden mówi do drugiego:
Słuchaj, przy naszym papieżu nie doczekamy chyba zniesienia celibatu.
Drugi, zasmucony, potakuje głową i odpowiada:
Nie. My chyba już nie. Ale może nasze dzieci…
I śmiałyśmy się razem. Tak jak lubi Magda.
Ja chodzę do kościoła tylko w poniedziałki. Nawet jeśli jest to tylko trzy razy w roku, to i wtedy są to trzy poniedziałki. Wieczorem. Gdy nie ma tam nikogo. Bóg jest już wtedy wypoczęty po tym całym tłumie z niedzieli. Można wtedy z Nim sobie spokojnie pogadać.
To znaczy, najpierw modlę się trochę do Niego, a potem sobie gadamy.
Tego ostatniego poniedziałku rozmawiałam z Bogiem o mężczyznach.
Jeśli nawet Bóg nie jest mężczyzną, to musi o nich dużo wiedzieć. Przecież to ich stworzył najpierw. Ale wiem także, że po ich stworzeniu czuł się niespełniony, l w tym niespełnieniu stworzył kobietę.
Więc pogadałam sobie o mężczyznach z Bogiem i teraz już wiem, że to dobrze, naprawdę dobrze, że mi mój ojciec kupił telefon komórkowy z nowym numerem.
Umrzeć na haju I na waleta
Wczoraj z DS – u na campusie karetka nie zabrała ćpuna.
Nie zabrała, bo karetki nie zabierają trupów. Przyjechał taki przerobiony mercedes ze srebrzystymi brudnymi firankami podwieszonymi na szybach.
Trup to student. Mieszkał w DS – ie na waleta.
Znaleźli go w toalecie segmentu pokoi 205/206 oraz 207/208. Miał strzykawkę w żyle. Studiował marketing. Dostawał stypendium za dobre wyniki w nauce. Był z dobrego domu. Cokolwiek to znaczy. Mógł wynająć za pieniądze rodziców całą willę w Konstancinie lub Wilanowie. Ale jeśli kupuje się regularnie „substancje”, to może zabraknąć na czynsz. Zawsze można waletować. Tak było, gdy studiował mój ojciec, i tak jest teraz. Tylko że wtedy, gdy studiował mój ojciec, „substancją” był poczciwy bimber. Teraz jest to acid, czyli kwas. Kwas można kupić wszędzie. Nawet portierki w DS – ach wiedzą, kto sprzedaje kwas. Zresztą łatwo się zorientować. Wystarczy zauważyć, kto co jakiś czas parkuje „niemiecką bryczkę z pełnym wypasem' na parkingu lub trawniku przed DS – em.
Magda znała trupa. Bywał u niej w barze. Zamawiał najbardziej kolorowe koktajle. Siedział nad nimi zawsze sam, w milczeniu. Zostawiał napiwki wyższe niż rachunek. Ostatnim razem płacąc dotknął jej dłoni. Tak zupełnie bez powodu. Nigdy nic nie mówił. Magda nawet nie wie, jaki miał głos.
Za granicą nadziei
Prezerwatywy można kupić w każdym Realu, a gdy ktoś nie lubi lub nie ufa Niemcom, w Geancie. Malinowe, truskawkowe, ekstracienkie lub z „wygodnym zbiorniczkiem na ejakulat”,. Nie ma tylko jeszcze czarnych prezerwatyw. „Bo czarny wyszczupla” – mówi Magda.
Poza tym prawie każdy niewyznaniowy ginekolog przepisze pigułki, l to takie wyznaniowe poprawne. To znaczy „nieporonne”. Mimo to studentki ciągle zachodzą w niepożądaną ciążę. Nawet w tych miastach, gdzie są Reale i Geanty, i gabinety ginekologów. Potem, gdy już trudno zakryć brzuch obszernym swetrem, jadą na wieś, skąd przyjechały, i na rodzinnym konsylium ustala się. że urodzą. Dziadek się wstydzi, ale pomoże. Babcia płacze, ale pomoże tym bardziej. Przecież ona ciągle jeszcze dobrze pamięta swoją niepożądaną. Cieszą się przy tym, że wieś się nie dowie, bo córka nie musi chodzić do kościoła w niedzielę. Jest przecież w mieście na studiach.
Anita byta na czwartym roku biologii i w czwartym miesiącu ciąży, gdy w czarnym obszernym swetrze pojechała na wieś na konsylium. Najgorsze jest to, że Bartek jest odpowiedzialny i był przed poczęciem w supermarkecie Geant. Tylko że im pękła prezerwatywa. Pękają opony, to może pęknąć i „gumka”. Anita jest oczytana, więc wiedziała o tych tabletkach na het day after. Pojechali do sąsiedniego miasta – bo w swoim Anita się wstydziła – i chodzili po aptekach. To była niedziela. W jednej pani magister spojrzała na nią jak na prostytutkę, w innej powiedziała, że „to legalna apteka i tego nie prowadzą”. W trzeciej, na dużym robotniczym osiedlu, dowiedzieli się, że muszą mieć receptę od ginekologa. Nie znali żadnego ginekologa, który przyjmuje w niedzielę. Szczególnie w tym obcym mieście. Zresztą wydal prawie wszystkie pieniądze na bilet kolejowy. Przed tą trzecią apteką Anita policzyła, że tak naprawdę to i tak musiała mieć dni niepłodne, więc wrócili na dworzec.
Dwa miesiące temu Anita urodziła. Dziewczynkę. Na imię dali jej Julia. Jest zdrowym, radosnym dzieckiem, tyle że nie ma gałek ocznych. Anita, tak twierdzi ginekolog, musiała najprawdopodobniej zetknąć się w czasie ciąży z kimś chorym na różyczkę. Często właśnie to powoduje zmiany genetyczne prowadzące do „niewykształcenia pewnych organów”. Czasami gałek ocznych. W akademiku człowiek styka się z chorymi na wszystko. Także na różyczkę.
Anita i Bartek to przyjaciele Remka. Mieszkali z nim w tym samym akademiku. Teraz Anita wróciła na wieś. Remek miał załzawione oczy, gdy mi o tym opowiadał. Przy Magdzie. U nas na stancji. Bo Remek jest ojcem chrzestnym Julii.
Gdy dziecko nie ma gałek ocznych, to rodzice mają prawo być za granicą nadziei. Tak uważa Remek. Ja też tak uważam, l zastanawiam się, co Bóg miał na myśli, dopuszczając do tego… Gdy Remek wyszedł, Magda powiedziała tylko „kurwa mać” i zamknęła się na cały dzień w swoim pokoju.
Żyła bez mężczyzn. To znaczy bez mężczyzn, którzy byliby na tyle sensowni, aby choć przez chwilę pomyślała, że mogłaby chcieć, aby ją dotknęli. Remek dotykał ją słowami i swoim optymizmem. Ale Remek byt poza granicami dotyku. Miał dla niej tylko głowę i serce.
Wszystko miało swój bieg. Swój plan. To nieprawda, że codzienność, zaczynająca się siedem razy w tygodniu myciem zębów rano i kończąca zmywaniem makijażu wieczorem, jest nudna. W tym czasie można mieć normalne życie. Ciekawe. Pełne zdarzeń. Regularne. Bez erupcji, ale także bez poparzeń i grzechu. Kolokwia, egzaminy, biblioteka, książki. Czasami wino wieczorem. Dużo muzyki.
Odkryła jazz. Getz, Metheny. Dawała korepetycje, tłumaczyła. Pisała błoga. W piątki, gdy nic nie było w planie na weekend, zasypiała w Szczytnie. Czasami zabierała tam Magdę. Nawet nie musiała jej tego wcześniej zapowiadać. Na słowo „Szczytno” Magda po prostu dzwoniła do baru i mówiła, że jej nie będzie. Ani w piątek, ani w sobotę i „niech sobie wezmą za ladę tę małą cycatą z Holidayu. Ona także odróżnia piwo od wina i ma zawsze wolne przebiegi na weekend”. I odkładała słuchawkę.
Te weekendy z Magdą w Szczytnie byty za każdym razem jakieś takie i odświętne. Trochę jak kolacje wigilijne. Magda przygotowywała z jej j ojcem kolację w kuchni. Ona nakrywała stół. Potem Magda przebierała się w sukienkę i jedli kolację. Czasami po kolacji oglądali filmy na DVD przywiezione przez Magdę. Późnym wieczorem szli na spacer nad jezioro. Tony zasypia! w łóżku Magdy. Gdy wracały autobusem do domu, Magda była zamyślona i milcząca.
Toruń wspominała jak wakacyjną miłość kolonistki lub harcerki. Opisała to w pamiętniku. Przeklęta. Opłakała. Odcierpiała. Zostały po nim jakieś wysuszone kwiaty w kartoniku, książki z jego dedykacją i kilka kartek wystanych z różnych miast na świecie. Jedyne, z czym nie mogła sobie jeszcze poradzić, to wracające wspomnienie tego, jak szukał jej niecierpliwie, aby upewnić się, że leży obok niego w nocy. I tego :szeptu ulgi i radości, gdy ją znajdował. Ale wiedziała, że i z tym sobie kiedyś poradzi.
Andrzej…
Zniknął, jak gdyby zamknęli go w więzieniu. Wprawdzie bez widzeń, ale z dostępem do Internetu. Tego nie było przecież nawet w tym hightech więzieniu na Rakowieckiej. Nie wiedziała, jak on to robił, ale zdarzało się, że gdy zostawiała komputer on – line i odchodziła na jakiś czas, to gdy wracała, miała zaktualizowane programy. I suchy „readme” plik z instrukcją, co zostało zmienione i w co ma kliknąć, aby to działało. Nic więcej. Tak jakby chciał dotrzymać danego jej słowa, że będzie opiekował się jej komputerem. Klikała i zawsze działało. „Readme” nie zawierają przeważnie żadnych czułości, ale mimo to szukała czegoś w ostatnich liniach pliku. Czegoś od niego. Chociaż zwykłego „pozdrawiam”. Nigdy nic nie znajdowała.