(Łup!).
To coś więcej niż tylko sen – pomyślała zrozpaczona. – O wiele więcej. To wspomnienie, proroctwo, ostrzeżenie. To…
(Łup!).
Biegła przez inny dom, zupełnie niepodobny do tego pierwszego. Mniejszy, skromniej umeblowany, nie wiedziała, gdzie się znajduje, a zarazem miała uczucie, że już kiedyś tu była. Pośpieszyła do kuchni. Dwie zakrwawione odcięte głowy leżały na stole. Jedna należała do mężczyzny, druga – do kobiety. Poznała ich, wiedziała, że dobrze ich zna, ale nie mogła przypomnieć sobie imion. Czworo martwych oczu, szeroko otwartych, lecz niewidzących; dwoje rozdziawionych ust; spuchnięte języki wystające spomiędzy fioletowych warg. Kiedy Carol stała sparaliżowana tym przerażającym widokiem, martwe oczy poruszyły się w oczodołach i popatrzyły na nią. Zimne wargi wykrzywiły się w lodowatym uśmiechu. Carol odwróciła się, by uciec, lecz za sobą zastała pustkę i błysk poruszającego się światła i wtedy…
(Łup!).
Biegła wśród mgły w czerwonawym świetle późnego popołudnia. Wokół rosła trawa wysoka do kolan, a przed nią wyłoniły się drzewa. Gdy spojrzała przez ramię, mgły już nie było. Tylko ciemność, jak przedtem. I rytmicznie huśtająca się, błyskająca, wciąż przybliżająca się rzecz, której nie potrafiła nazwać. Sapiąc, z walącym sercem, biegła szybciej, aż dotarła do drzew i znów się obejrzała; zobaczyła, że nie biegła wystarczająco szybko, by uciec, wrzasnęła i…
(Łup!)
Przez długi czas koszmar przenosił się z jednej sennej scenerii do drugiej, z pierwszego domu do mgły, z drugiego domu do mgły, znów do pierwszego domu, aż wreszcie obudziła się z uwięzionym w gardle krzykiem. Usiadła wyprostowana, drżała. Czuła zimno i spływała potem. Przerażający dźwięk z koszmarnego snu odbijał się echem w jej psychice: łup, łup, łup-łup, łup. Zdała sobie sprawę że jej podświadomość zapożyczyła ten dźwięk z rzeczywistości – obluzowanej przez wiatr okiennicy, która ich wcześniej przestraszyła. Stopniowo odgłos łomotania zanikał, zlewając się z biciem jej serca.
Odrzuciła kołdrę i zwiesiła z łóżka bose stopy. Skuliwszy się, siedziała na skraju materaca.
Nadszedł świt. Szare światło wdzierało się przez zasłony; było zbyt ciemno, by rozróżniać szczegóły mebli, lecz na tyle jasno, by widzieć zarysy wszystkich rzeczy, tak że pokój wydawał się jakimś obcym miejscem.
Gdy spała, powróciła burza i deszcz uderzał o dach, bulgotał w rynnach i rynsztokach. Cichy piorun zadudnił jak odległa kanonada.
Paul wciąż spał, lekko pochrapując.
Carol wiedziała, że już nie uśnie. Czy to się jej podobało czy nie, czy była wypoczęta czy nie, postanowiła wstać.
Nie włączając światła, weszła do łazienki. W bladej poświacie świtu ściągnęła mokry od potu podkoszulek i majteczki. Gdy namydlała się pod prysznicem, pomyślała o koszmarnym, zdecydowanie najbardziej sugestywnym śnie, jaki kiedykolwiek miała.
Dziwny, denerwujący dźwięk – łup, łup – uznała za przerażające wspomnienie, którego nie mogła się pozbyć. To nie był zwykły odgłos walenia; pobrzmiewało w nim jakieś dziwaczne echo, twardość, ostrość, której nie potrafiła określić. Straszliwy dźwięk z jej snu wywołany został przez coś bardziej niepokojącego niż niezamocowana okiennica. Co więcej, miała pewność, że przy jakiejś innej okazji słyszała dokładnie ten sam dźwięk. Nie w śnie, lecz w życiu. W innym miejscu… dawno temu…
Gdy puściła strumień gorącej wody i spłukiwała mydło, próbowała sobie przypomnieć, kiedy to było. Nagle stało się to dla niej bardzo ważne. Nie wiedziała dlaczego, lecz czuła, że dopóki nie zlokalizuje źródła tego dźwięku, coś będzie jej zagrażać. Pamięć nie chciała jej jednak podpowiedzieć, jak tytułu piosenki, której melodia błąka się po głowie.
ROZDZIAŁ 4
O ósmej czterdzieści pięć, po śniadaniu, Carol wyszła do pracy, a Paul poszedł na górę do swojego gabinetu. Stworzył tu iście spartańską atmosferę, w której mógł pisać i nic nie rozpraszało jego uwagi. Dalekich od białości nagich ścian nie zdobił żaden obraz. Taniutkie biurko z elektryczną maszyną do pisania, wygodne krzesło, pojemniczek najeżony piórami i ołówkami, głęboka taca na listy, na której teraz leżało prawie dwieście stron maszynopisu zaczętej powieści, telefon, regał o trzech półkach z podręczną biblioteczką oraz stolik z ekspresem do kawy, oto całe wyposażenie pokoju.
Jak każdego ranka zaczął od przygotowania kawy. Wlał wodę do ekspresu i wcisnął guzik. Zadzwonił telefon. Przysiadł na krawędzi biurka i podniósł słuchawkę.
– Halo?
– Paul? Tu Grace Mitowski.
– Dzień dobry, kochanie. Jak się masz?
– Cóż, stare kości nie lubią deszczowej pogody, ale jakoś się trzymam.
Paul uśmiechnął się.
– Nie żartuj, żebym nie wiem jak się starał, to i tak ci nie dorównam.
– Nonsens. Jesteś obowiązkowym pracownikiem, z kompleksem winy na tle czasu wolnego. Nawet reaktor jądrowy nie ma twojej energii.
Zaśmiał się.
– Nie baw się w psychoanalityka, Grace. Mam to na co dzień dzięki żonie-psychiatrze.
– Skoro o niej mowa…
– Przykro mi, ale jej nie zastałaś. Będziesz mogła złapać ją w gabinecie za pół godziny.
Grace zawahała się.
Gorąca kawa zaczynała kapać do dzbanka, napełniając pokój aromatem.
Wyczuwając napięcie w jej wahaniu, Paul spytał”
– Coś nie tak?
– Hm… – odchrząknęła nerwowo. – Paul, jak ona się czuje? Nie jest chora?
– Carol? O, nie. Oczywiście, że nie.
– Jesteś pewny? Mam nadzieję, że mnie dobrze rozumiesz, wiesz przecież, ile ona dla mnie znaczy. Jeśli coś jest nie tak, chciałabym wiedzieć.
– Carol czuje się świetnie, naprawdę. Tak się składa, że w zeszłym tygodniu przeszła badania lekarskie. Wymagała tego agencja adopcyjna. Oboje przeszliśmy je celująco.
Grace znów zamilkła.
Marszcząc brwi, Paul powiedział”
– Co cię tak nagle zaniepokoiło?
– Cóż… pomyślisz pewnie, że starej Gracie coś się poprzestawiało, ale miałam dwa nieprzyjemne sny, w których występowała Carol. Rzadko miewam sny, więc kiedy obudziłam się z uczuciem, że muszę ostrzec Carol…
– Przed czym ją ostrzec?
– Nie wiem. Pamiętam tylko tyle, że widziałam Carol. I ta dręcząca myśclass="underline" To nadchodzi. Muszę ostrzec Carol, że to nadchodzi. Wiem, że to brzmi głupio. I nie pytaj mnie o szczegóły. Nie pamiętam. Czuję jednak, że Carol jest w niebezpieczeństwie. Bóg jeden wie, że nie wierzę w żadne prorocze sny i tym podobne bzdury, a jednak dzwonię do ciebie w tej sprawie.