Samochód policyjny wyłonił się zza rogu i stanął za volkswagenem. Obracający się kogut rzucał czerwony blask na mokrą jezdnię, upodabniając kałuże deszczu do rozlewisk krwi.
Z oddali słychać było głos innej syreny. Karetka. Dla Carol to ptasie, cienkie zawodzenie wydało się najsłodszym dźwiękiem na świecie.
Pomyślała, że być może horror się zakończył.
Spojrzała na białą jak kreda twarz dziewczynki i ogarnęły ją wątpliwości. A może dopiero się zaczął.
Paul chodził z pokoju do pokoju, nadsłuchując skąd wydobywa się dźwięk.
Łup… łup…
Źródło hałasu wyraźnie umiejscowione było nad jego głową. Na strychu albo na dachu.
Wszedł po wąskich, niepomalowanych, trzeszczących schodach.
Rozejrzał się po obszernym, jeszcze niewykończonym pomieszczeniu, w którym po nieotynkowanych ścianach biegły różowe przewody elektryczne przypominające układ krwionośny, a regularnie rozmieszczone belki wspierające – żebra. Oświetlenie składało się jedynie z dwóch słabych żarówek, więc wszędzie panował półmrok.
Przez bębnienie deszczu przebijał znany mu dźwięk”
Łup… łup-łup…
Paul powoli mijał sterty kartonowych pudeł i innych przechowywanych tu rzeczy: wielkie walizy podróżne, stary wieszak na płaszcze, zaśniedziałą, mosiężną lampę stojącą, dwa zdezelowane krzesła o trzcinowych siedzeniach, które kiedyś zamierzał odnowić. Cienka warstwa białawego kurzu pokrywała wszystko jak całun.
Łup… łup…
Przeszedł strych wzdłuż, wolno wrócił na środek i zatrzymał się. Źródło dźwięku znajdowało się na wprost jego twarzy w odległości zaledwie kilkunastu centymetrów. Ale nie było tam nic, co mogłoby wywoływać jakieś zakłócenia. Nic się nie poruszało.
Łup… łup… łup… łup…
Walenie nieco ucichło, ale nadal odbijało się echem w całym domu. Stukanie było regularne, a rytm ten przypominał bicie serca.
Paul stał na strychu, w kurzu, czując stęchłą woń typową dla tego rodzaju miejsc, i starał się skupić uwagę na dźwięku i próbował zrozumieć, w jaki sposób może dobiegać po prostu z powietrza. Stopniowo zaczął inaczej patrzyć na tę całą historię. Początkowo sądził, że hałasy są wynikiem szkód, jakie wyrządziła burza. Teraz jednak, gdy krążył po strychu i zaglądał w każdy ciemny zakamarek, nasłuchując niemilknącego głuchego odgłosu, nagle odkrył w tym dźwięku coś złowieszczego.
Łup… łup… łup…
Nie umiał sobie wytłumaczyć, dlaczego ten hałas stał się groźny, wrogi.
Doznał uczucia, że w pomieszczeniu, bądź co bądź zamkniętym, jest mu zimniej niż na zewnątrz, w deszczu i wietrze.
Carol chciała pojechać z ranną dziewczynką do szpitala, ale wiedziała, że i tak w niczym jej nie pomoże. Poza tym oficer policji Tom Weatherby, młody człowiek o kręconych włosach, musiał spisać jej zeznanie.
Usiedli na przednich siedzeniach patrolowego wozu. Deszcz strugami spływał po szybach. Radio policyjne trzeszczało.
Weatherby zmarszczył brwi.
– Przemokła pani do suchej nitki. Mam koc w bagażniku. Przyniosę go.
– Nie, nie – odparła. – Nic mi nie będzie. – Jej zielona sukienka z dzianiny całkiem przesiąkła. Mokre włosy przywarły do głowy i zwisały do ramion. Nie zważała jednak na swój wygląd i gęsią skórkę, która pokryła jej ciało. – Uporajmy się z tym wreszcie.
– Hm… jeśli to pani nie zaszkodzi.
– Jestem pewna.
Weatherby włączył ogrzewanie.
– Czy zna pani dziecko, które wpadło pod koła?
– Czy znam? Nie. Oczywiście, że nie.
– Nie miała przy sobie żadnego dowodu tożsamości. Czy niosła jakąś torebkę, kiedy weszła na jezdnię?
– Nie jestem pewna.
– Proszę się zastanowić i przypomnieć sobie.
– Nie sądzę, żeby coś niosła.
– Prawdopodobnie nie – powiedział. – Logicznie rozumując, jeśli w czasie takiej burzy była bez płaszcza czy parasolki, dlaczegóż by miała mieć torebkę. W każdym razie poszukamy na ulicy. Może ją gdzieś upuściła.
– A co się stanie, jeśli nie ustalicie jej tożsamości? W jaki sposób skontaktujecie się z rodzicami? Chodzi mi o to, że nie powinna być teraz sama.
– Powie nam swoje nazwisko, kiedy odzyska świadomość – wyjaśnił Weatherby.
– Jeśli.
– No, na pewno. Nie ma potrzeby się martwić. Nie wyglądała na poważnie ranną.
Jednak Carol była niespokojna.
Przez następne dziesięć minut Weatherby zadawał pytania, a ona odpowiadała. Kiedy skończył spisywać zeznanie, przeczytała je i podpisała na dole.
– Pani nie ponosi żadnej winy – odezwał się Weatherby. – Jechała pani z prędkością mniejszą niż dopuszczalna, a trzech świadków widziało, że dziewczynka wyszła z tak zwanego ślepego miejsca wprost pod pani samochód.
– Mogłam bardziej uważać.
– Nie sądzę, by w takiej sytuacji ktokolwiek zachował się inaczej.
– Z pewnością mogłam coś zrobić – upierała się z nieszczęśliwą miną.
Potrząsnął głową.
– Nie. Proszę posłuchać, pani Tracy. Widziałem już takie sytuacje. To po prostu wypadek. Ktoś jest ranny i nikogo naprawdę nie można winić, a jednak jeden z uczestników zajścia ma źle pojęte poczucie winy i upiera się, że jest sprawcą nieszczęścia. W tym konkretnym przypadku, jeśli w ogóle można kogoś winić, to dziecko, nie panią. Według świadków dziewczyna zachowywała się dziwnie, zanim pani skręciła zza rogu, niemal jakby chciała zostać przejechana.
– Ale dlaczego takie ładne dziecko zdecydowałoby się na desperacki krok?
Weatherby wzruszył ramionami.
– Powiedziała pani, że jest psychiatrą. Specjalizuje się w problemach dzieci i młodzieży, prawda?
– Tak.
– Musi więc pani znać wszystkie odpowiedzi lepiej niż ja. Dlaczego chciała się zabić? Mogła mieć kłopoty w domu – ojca, który pije i dokucza córce; matkę, która udaje, że tego nie widzi. A może porzucił ją chłopak, i myśli, że świat się zawalił. Albo odkryła, że jest w ciąży, i boi się powiedzieć rodzicom. Istnieją setki przyczyn, i jestem pewien, że słyszała pani o większości.
To, co mówił, było prawdą, ale Carol nie poczuła się przez to lepiej.
Gdybym jechała wolniej – myślała. – Gdybym szybciej reagowała, może ta biedna dziewczynka nie znalazłaby się w szpitalu.
– Mogła też być pod wpływem narkotyków – kontynuował Weatherby. – Cholernie dużo dzieciaków styka się dzisiaj z narkotykami. Daję słowo, jedni połknęliby każdą pigułkę, a inni coś wąchają albo wstrzykują sobie w żyłę. Dziewczyna mogła być na takim haju, że nie wiedziała, kim jest, kiedy weszła pod koła pani wozu. Jeśli mam rację, czy nadal będzie pani przekonana o swojej winie?
Carol oparła się o siedzenie, zamknęła oczy i trzęsąc się, głośno oddychała.
– Boże, nie wiem co powiedzieć. Wiem tylko… że czuję się podle.
– To całkiem naturalne, po tym, co pani przeszła. Ale to nie powinno mieć nic wspólnego z poczuciem winy. Proszę przestać o tym myśleć i powrócić do swoich spraw.
Otworzyła oczy, spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
– Wie pan, komisarzu Weatherby, myślę, że byłby pan niezłym psychoterapeutą.
Wyszczerzył zęby.
– Albo świetnym barmanem.
Carol wybuchła śmiechem.
– Lepiej się pani czuje? – zapytał.
– Troszeczkę.
– Proszę mi obiecać, że nie będzie z tego powodu bezsennych nocy.
– Spróbuję – powiedziała. – Wciąż jednak niepokoję się o tę małą. Czy wie pan, do którego szpitala ją zabrano?