Выбрать главу

Czuła, że odzyskanie tożsamości jest niemożliwe. Właściwie było w zasięgu ręki. Miała wrażenie, że przeszłość leży na dnie mrocznej dziury, tuż-tuż – musi tylko zebrać siły i ośmielić się wsadzić dłoń w to ciemne miejsce, i po omacku szukać prawdy.

Gdy jednak czyniła wysiłki, by coś sobie przypomnieć, gdy zagłębiała się w tę dziurę, strach narastał, aż przestawał być zwyczajnym strachem, a stawał się koszmarem nie do wytrzymania. Żołądek zmieniał się w supeł, gardło puchło, ciało oblepiał tłusty pot, a zawrót głowy prowadził niemal do zasłabnięcia.

Na krawędzi nieświadomości ujrzała i usłyszała coś niepokojącego, ostrzegającego – niewyraźny fragment snu, wizji, której nie mogła do końca rozpoznać. Był to jeden dźwięk i jeden tajemniczy obraz. Obraz hipnotyczny, lecz prosty: szybki błysk światła, srebrzysty blask nie całkiem widzianego przedmiotu huśtającego się tam i z powrotem w głębokim cieniu; może świecące wahadło. Dźwięk natomiast był wyrazisty i groźny, ale nierozpoznawalny; odgłos głośnego walenia, a zarazem coś więcej.

Łup! Łup! Łup!

Szarpnęła się, zadrżała jak uderzona.

Łup!

Chciała krzyczeć, lecz nie mogła.

Zdała sobie sprawę, ze zaciska pięści, a w nich przesiąknięte potem prześcieradło.

Łup!

Przestała przypominać sobie, kim jest.

Może lepiej, że nie wiem – pomyślała.

Serce stopniowo wracało do normalnego rytmu; mogła też oddychać, nie sapiąc. Żołądek się rozluźnił.

Stukający dźwięk zniknął.

Po chwili spojrzała w okno. Stado dużych czarnych ptaków kołowało po burzliwym niebie.

Co mi się przydarzy? – zastanawiała się.

I nawet kiedy przyszła pielęgniarka, a chwilę później dołączył do niej lekarz, dziewczynka czuła się przerażająco samotna.

ROZDZIAŁ 5

Kuchnia Grace pachniała kawą i ciepłym ciastem z bakaliami. Deszcz zmył szyby, odsłaniając widok na ogród różany, położony na tyłach domu.

– Nigdy nie wierzyłam w jasnowidzenie czy przeczucia.

– Ja też nie – odparła Grace. – Ale teraz zaczynam mieć wątpliwości. Miałam dwa koszmarne sny dotyczące ciebie, a teraz słyszę, że odebrałaś dwa „sygnały”, tak jakbyś działała według jakiegoś scenariusza.

Siedziały przy stoliku obok okna. Carol miała na sobie jeden ze szlafroków Grace i parę kapci, a jej własne ubranie kończyło się suszyć.

– Tylko jeden „sygnał’ – odparła Carol. – Piorun. To było naprawdę wstrząsające przeżycie, zgoda. Ale dzisiaj nie zagrażało mi żadne niebezpieczeństwo. To ta biedna dziewczynka miała koszmarny dzień.

Grace potrząsnęła głową.

– Nie. To też był sygnał dla ciebie. Mówiłaś mi przecież, że chcąc wyminąć dziecko, zjechałaś na sąsiedni pas prosto pod cadillaca, który o mały włos nie zderzył się z twoim małym volkswagenem. Z pewnością nie wyszłabyś z tego bez szwanku.

Marszcząc brwi, Carol powiedziała”

– Tak, nie pomyślałam o tym.

– Byłaś tak przejęta wypadkiem, że nie pomyślałaś o sobie.

Carol ugryzła kawałek ciasta z bakaliami i popiła kawą.

– Nie tylko ty miewasz koszmary.

Streściła własny sen: odcięte głowy, pustka i ciemność za jej plecami, migający srebrzysty przedmiot.

Grace ujęła kubek z kawą w dłonie i skuliła się nad stołem. W jej niebieskich oczach odbijała się troska.

– Co za paskudny sen. Jak go interpretujesz?

– O, nie sadzę, żeby był proroczy.

– A dlaczegóż by nie? Moje takie były.

– Tak, ale to nie znaczy, że obie musimy być wróżkami. Poza tym mój sen nie miał sensu. Był po prostu zbyt okrutny, aby traktować go poważnie. Takie rzeczy nie zdarzają się w rzeczywistości.

– Może być proroczy, jeśli nie będziemy interpretować go dosłownie. To symboliczne ostrzeżenie.

– Przed czym?

– Nie wiem, ale uważam, że musisz być nadzwyczaj ostrożna. Boże, zaczynam mówić jak cygańska wróżka. Jednak jestem zdania, że nie powinnaś tego ostrzeżenia lekceważyć. Zwłaszcza po tym, co się wydarzyło.

Później, po lunchu, kiedy nalała trochę pieniącego płynu do zlewu pełnego brudnych naczyń, Grace powiedziała”

– A jak się mają sprawy w agencji adopcyjnej? Czy są szanse, że szybko dadzą wam dziecko?

Carol zawahała się.

Grace spojrzała na nią.

– Coś nie tak?

Biorąc z wieszaka ścierkę, Carol odparła”

– Nie. Z pewnością nie. O’Brian mówi, że zostaniemy zaakceptowani. Mówi, że to pewne.

– Ale ty się wciąż martwisz.

– Trochę – przyznała Carol.

– Czemu?

– Nie jestem pewna. Po prostu… mam takie przeczucie…

– Jakie przeczucie?

– Że to się nie uda.

– Dlaczego nie?

– Nie mogę pozbyć się myśli, że ktoś próbuje nas powstrzymać przed adopcją.

– Kto?

Carol wzruszyła ramionami.

– O’Brian? – spytała Grace.

– Nie, nie. On jest po naszej stronie.

– Ktoś z komisji rekomendacyjnej?

– Nie wiem. Właściwie nie mam żadnych dowodów na to, że ktoś ma złe zamiary względem Paula i mnie.

– Tak długo nosiłaś się z chęcią adopcji, że odczuwasz niepokój, kiedy wreszcie zdecydowałaś się na nią. Szukasz problemów tam, gdzie ich nie ma.

– Może.

– Te dwa wypadki wpływają na twoje samopoczucie.

– Może.

– To zrozumiałe. Ja też jestem pod wrażeniem. Ale adopcją nie musisz się martwić.

– Mam nadzieję – odrzekła Carol. Przypomniała sobie jednak zagubione formularze, i to dało jej do myślenia.

Zanim Paul wrócił z agencji adopcyjnej, deszcz przestał padać, chociaż wiatr był nadal zimny i wilgotny.

Wziął z garażu drabinę i wspiął się na najmniej pochyloną część dachu. Mokre gonty skrzypiały pod stopami, ale ostrożnie poruszał się po stromiźnie, kierując się w stronę anteny telewizyjnej zamocowanej obok ceglanego komina.

Nogi miał jak z waty. Cierpiał na rodzaj lęku wysokości – lęku, który go do końca nie obezwładnił, bo zmuszał się, by go zwalczyć i przezwyciężyć, tak jak teraz.

Kiedy dotarł do komina, oparł się o niego ręką i spojrzał na dachy sąsiednich domów. Ciemne, burzowe wrześniowe chmury opuszczały się coraz niżej, i Paul miał uczucie, że wystarczy podnieść ramię, szturchnąć pięścią w te nadęte brzuszyska, a wydadzą głośny, metaliczny odgłos.

Przywarł plecami do komina i obejrzał antenę telewizyjną. Płyta mocująca trzymała się na czterech śrubach przechodzących przez gonty. Żadnej nie brakowało i żadna się nie obluzowała. Antena była mocno przytwierdzona do płyty i najprawdopodobniej to nie ona powodowała hałas, który wstrząsał domem.

Po zmyciu naczyń Grace i Carol weszły do gabinetu. Pokój cuchnął kocim moczem i kałem. Arystofanes zrobił sobie wychodek na siedzeniu wielkiego fotela.

Grace była oszołomiona.

– Nie mogę w to uwierzyć. Ari zawsze korzysta z kuwety. Nigdy czegoś takiego nie robił.

– Zawsze był nieznośnym kotem, prawda? Grymaśnym.

– Owszem, ale nie do tego stopnia. Fotel trzeba pokryć na nowo. Znajdę tę głupią bestię, wsadzę mu nos w te brudy i dam porządną burę. Nie chcę, żeby mu to weszło w krew, na litość boską.

Szukały wszędzie, ale bez rezultatu. Widać kocur wymknął się z domu przez kuchnię.

Wracając z Grace do gabinetu, Carol zagadnęła”

– Wspomniałaś wcześniej, że Ari podarł ci parę rzeczy.

Grace skrzywiła się.

– Tak. Przykro mi o tym mówić, ale podarł na strzępy dwie z tych cudownych haftowanych poduszeczek, które dla mnie zrobiłaś. Byłam zrozpaczona. Tyle włożyłaś w nie pracy, a on po prostu…