Выбрать главу

– Nie. Nic z tych rzeczy. Po prostu jest… inny. Nie taki jak przedtem. Niepokoi mnie jego stan psychiczny, nie fizyczny. Niszczy sprzęty i załatwia się na fotel. Wdrapuje się na najwyższe meble. A ostatnio wciąż się podkrada, chowa przede mną i obserwuje mnie, kiedy myśli, że go nie widzę.

– Wszystkie koty się podkradają. – Brad zmarszczył brwi. – Taka już natura tych bestii.

– Ari nie miał takiego zwyczaju – odrzekła Grace. – W każdym razie w ciągu ostatnich paru dni bardzo się zmienił. Nie jest już taki przymilny jak do tej pory. Nie chce, żeby go pieścić ani przytulać.

Wciąż marszcząc brwi, Brad spojrzał na Grace.

– Moja droga, spójrz tylko na niego.

Ari dalej leżał na grzbiecie. Wyraźnie był zadowolony z uwagi, jaką mu poświęcano, i z głaskania po brzuchu. Uderzał ogonem o stalowy stół. Podniósł jedną łapę i dla żartu uderzał nią w dużą, twardą dłoń doktora.

– Wiem, co pan myśli. Jestem starą kobietą. Stare kobiety miewają śmieszne pomysły – powiedziała Grace, wzdychając.

– Nie. Nic takiego nie pomyślałem.

– Stare kobiety są obsesyjnie przywiązane do swoich zwierzaków, bo czasem to jedyni ich towarzysze, jedyni prawdziwi przyjaciele.

– Jestem przekonany, że to nie dotyczy pani, Grace. Ma pani przecież tylu przyjaciół w tym mieście. Ja tylko…

Uśmiechnęła się i poklepała go po policzku.

– Proszę tak energicznie nie zaprzeczać, Brad. Wiem, co panu przemknęło przez myśl. Niektóre stare kobiety tak boją się utracić swojego zwierzaka, że oznaki choroby widzą tam, gdzie ich nie ma. Pana reakcja jest zrozumiała. Nie obrażam się. Ale martwię się, bo wiem, że Ariemu coś dolega.

Brad znów spojrzał na kota, ciągle drapiąc go po brzuchu, i spytał”

– Czy karmi go pani w ten sam sposób?

– Tak. Dostaje tę samą kocią karmę, o tych samych porach dnia i w tej samej ilości jak zawsze.

– Czy producent zmieniał ostatnio skład karmy?

– To znaczy?

– Czy na przykład na opakowaniu pojawił się napis „nowość” albo „bogatszy smak”?

Pomyślała nad tym przez chwilę, potem potrząsnęła głową.

– Chyba nie.

– Czasem, kiedy zmieniają recepturę, dodają nowy konserwant albo barwnik lub polepszacz smaku, niektóre koty reagują na to alergią.

– Ale to przecież reakcja fizyczna, prawda? A jak mówiłam, u Ariego zaobserwowałam zmianę osobowości.

Brad pokiwał głową.

– Z pewnością pani wie, że niektóre składniki żywności mogą powodować zmiany w zachowaniu hiperaktywnych dzieci. Leczenie polega na wyeliminowaniu z pożywienia niepożądanego składnika. Zwierzęta mogą reagować podobnie. Z tego, co wiem od pani, Arystofanes bywa sporadycznie hiperaktywny i może reagować na nieznaczną zmianę w składzie pokarmu dla kotów. Proszę przestawić go na inny rodzaj, poczekać tydzień, aż jego organizm się oczyści, a prawdopodobnie znów będzie starym Arim.

– A jeśli nie?

– Wtedy proszę go przynieść i zostawić u mnie na parę dni, a je go gruntownie przebadam. Radzę jednak przede wszystkim zmianę diety, zanim zaczniemy naprawdę się martwić i wydawać pieniądze.

Stara się być wyjątkowo sympatyczny – pomyślała Grace. – Po prostu rozpieszcza starą damę.

– Dobrze. Spróbuję karmić go czymś innym. Ale jeśli w ciągu tygodnia nic się nie zmieni, poproszę o zrobienie kompletu badań.

– Oczywiście.

– Muszę wiedzieć, co się z nim stało.

Na stole ze stali nierdzewnej Arystofanes mruczał, radośnie machał długim ogonem i wyglądał denerwująco normalnie.

Później, w domu, tuż za drzwiami wejściowymi, kiedy Grace odpięła wieko wyściełanego koszyka podróżnego i podniosła je, Arystofanes wyskoczył z zamknięcia z sykiem i prychaniem, ze zjeżonym futrem, położonymi uszami i dzikim wzrokiem. Zadrapał jej dłoń pazurami i miauknął, kiedy strząsnęła go z siebie. Pomknął korytarzem, zniknął w kuchni, gdzie przez specjalnie dla niego zrobione wyjście czmychnął na podwórze.

Zaszokowana Grace gapiła się na dłoń. Pazury Ariego zrobiły trzy krótkie bruzdy, które po chwili zaczęły krwawić.

W piątek o pierwszej po południu Carol przyjęła ostatnią pacjentkę – Kathy Lombino, piętnastoletnią dziewczynkę stopniowo wychodzącą z anoreksji. Pięć miesięcy temu, kiedy po raz pierwszy przyprowadzono ją do Carol, Kathy ważyła zaledwie trzydzieści siedem kilogramów, co najmniej piętnaście poniżej normy. Balansowała na krawędzi śmierci głodowej. Czuła wstręt na sam widok pokarmów, a nawet myśl o jedzeniu. Stawiano ją przed lustrem, sądząc, że żałosny widok wychudzonego ciała wpłynie na zmianę jej postawy. Niestety, nie dawała się przekonać, twierdziła, że jest gruba. Teraz ważyła czterdzieści pięć kilo, wciąż zbyt mało, ale przynajmniej nie istniało już niebezpieczeństwo zgonu. Utrata szacunku oraz zaufania do samego siebie niemal zawsze są przyczyną anoreksji, a Kathy znów zaczynała się lubić – pewny znak, że weszła na drogę prowadzącą znad przepaści. Nie odzyskała jeszcze normalnego apetytu, ale rozumiała, że powinna jeść, nawet jeśli nie ma na to chęci. Do zupełnego wyzdrowienia było jeszcze daleko, lecz najgorsze miała za sobą; z czasem znów jedzenie zacznie sprawiać jej przyjemność. Wyniki leczenia Kathy dostarczały Carol niemałej satysfakcji, a dzisiejsza sesja potwierdzała, że zachodzi pewien postęp.

Kilka minut później, o drugiej, Carol pojechała do szpitala. W kiosku z upominkami kupiła talię kart i miniaturową szachownicę z figurkami wielkości pięciocentówek.

Na górze, w 316, grał telewizor, a Jane czytała czasopismo. Podniosła wzrok, kiedy weszła Carol i powiedziała”

– Pani naprawdę przyszła.

– Obiecałam ci, prawda?

– Coś pani przyniosła.

– Karty, szachy. Sądzę, że pomogą ci zabić nudę.

– Przecież prosiłam, żeby mi pani nic nie kupowała.

– Hej, a czy ja twierdzę, że ci je daję? W żadnym razie. Ja ci je pożyczam, dziecinko. I oczekuję zwrotu. I niech będą w równie dobrym stanie jak teraz, bo pozwę cię do Sądu Najwyższego i zażądam zadośćuczynienia za szkody.

Jane wyszczerzyła zęby.

– Ależ z pani twardziel.

– Jem gwoździe na śniadanie.

– Nie wchodzą pani w zęby?

– Wyciągam je szczypcami.

– Czy je pani też drut kolczasty?

– Nigdy na śniadanie. Od czasu do czasu na lunch.

Obie się roześmiały, a Carol spytała”

– A zatem, czy grasz w szachy?

– Nie wiem. Nie pamiętam.

– A w karty?

Dziewczynka wzruszyła ramionami.

– Nic ci się jeszcze nie przypomniało?

– Nic a nic.

– Nie martw się. Przypomni się.

– Moi bliscy też się nie pokazali.

– Cóż, upłynął dopiero jeden dzień. Daj im trochę czasu. Za wcześnie jeszcze, aby się tym martwić.

Rozegrały trzy partie szachów. Jane pamiętała wszystkie reguły, ale nie mogła sobie przypomnieć, gdzie albo z kim grała wcześniej.

Popołudnie szybko minęło, a Carol cieszyła się każdą jego minutą. Jane była czarująca, bystra, obdarzona świetnym poczuciem humoru. Grała tak, żeby wygrać, ale nie robiła kwaśnej miny w razie przegranej. Była dobrym kompanem.

Dziewczynka była tak urocza i sympatyczna, że Carol nie mogła zrozumieć, iż nikt jeszcze jej nie szuka.

Musi mieć przecież jakąś rodzinę, która ją kocha – myślała. – Teraz pewnie szaleją z rozpaczy. Prędzej czy później dowiedzą się, że ich dziecko znaleziono żywe, i odczują ulgę. Ale dlaczego to trwa tak długo? Gdzie oni są?

Dzwonek u drzwi odezwał się dokładnie o trzeciej trzydzieści. Paul otworzył i zobaczył bladego, siwowłosego mężczyznę około pięćdziesiątki. Miał szare spodnie, jasnoszarą koszulę i ciemnoszary sweter.