Выбрать главу

Hannaport kiwnął głową.

– Wiem, że tak by pani postąpiła. Widziałem panią w akcji i podziwiam zaangażowanie. Proszę posłuchać, sądzę, że pani wizyty u dziewczynki mogą bardzo podnieść ją na duchu. Dobrze, że przebywa z nią pani tyle czasu.

– Nie uważam, abym robiła więcej, niż powinnam – odparła Carol. – Mam na myśli fakt, że jestem w pewien sposób odpowiedzialna za to, co się wydarzyło.

Obok przeszła pielęgniarka, prowadząc pacjenta. Carol i Hannaport zeszli jej z drogi.

– Jak sądzę, Jane przynajmniej jest w dobrej formie fizycznej – powiedziała Carol.

– Tak jak mówiłem pani w środę – nie odniosła poważnych obrażeń. I dlatego że jest w takim dobrym stanie, mamy problem. Prawdę mówiąc, nie nadaje się do szpitala. Mam tylko nadzieję, że jej rodzice zjawią się, zanim będę musiał ją wypisać.

– Wypisać ją? Ależ nie może pan tego zrobić, jeśli ona nie ma dokąd pójść. Nie można jej tak zostawić. Na litość boską, ona nawet nie wie, kim jest!

– Naturalnie zatrzymam ją tu tak długo, jak będę mógł, ale zwykle brakuje u nas wolnych łóżek. Jeśli przywiozą faceta z pękniętą w wypadku czaszką lub kobietę dźgniętą przez zazdrosnego przyjaciela, musi znaleźć się dla nich miejsce w szpitalu. Nie może go zajmować zdrowa dziewczynka.

– Ale jej amnezja…

– Tego jeszcze nie potrafimy leczyć.

– Ale ona nie ma dokąd pójść – powiedziała Carol. – Co się z nią stanie?

Spokojnym, cichym, budzącym zaufanie głosem Hannaport odparł”

– Nic jej nie będzie. Naprawdę. Nie wyrzucimy jej przecież na ulicę. Wystąpimy o wyznaczenie nadzoru sądowego, dopóki nie zgłoszą się jej rodzice. Do tego czasu równie dobrze może przebywać w jakimś zakładzie opiekuńczym.

– O którym zakładzie pan mówi?

– Trzy przecznice stąd znajduje się ochronka dla dziewcząt, które uciekły z domu lub są w ciąży. Czystsza i lepiej prowadzona niż przeciętna placówka państwowa.

– Polmar Home. Znam go.

– A zatem przyzna pani, że to bardzo przyzwoita placówka.

– Jednak jestem przeciwna przenoszeniu stąd Jane – upierała się Carol. – Poczuje się odtrącona i niechciana. I tak stąpa po niepewnym gruncie, a to może pogorszyć jej stan.

Marszcząc brwi, Hannaport odrzekł”

– I mnie niezbyt się to podoba, lecz nie mam innego wyjścia. Nie może zabraknąć miejsca w szpitalu dla tych najbardziej potrzebujących.

– Rozumiem, i nie winię pana. Do diabła, kiedy wreszcie ktoś przyjdzie i upomni się o małą!

– W każdej chwili możemy się tego spodziewać.

Carol potrząsnęła głową…

– Nie. Mam złe przeczucia. Powiedział pan już o tym Jane?

– Nie. Nie wystąpimy do sądu wcześniej niż w poniedziałek rano, więc mogę jeszcze zaczekać. Może do tego czasu sytuacja się wyjaśni i rozmowa nie będzie konieczna.

Carol dobrze pamiętała swój pobyt w podobnej placówce wychowawczej, dopóki nie zjawiła się Grace i nie zaopiekowała się nią. Była twardzielem, dzieckiem o sprycie ulicznika, życie jej nie przerażało. Jane była inteligentna, dzielna, silna i miła, ale nie była twardzielem. Co się z nią stanie, jeśli będzie musiała pozostać tam dłużej? Czy da sobie radę, przebywając między dziećmi z marginesu społecznego, mającymi styczność z narkotykami, sprawiającymi kłopoty wychowawcze? Jane stanie się ofiarą, może nawet spotka się z okrucieństwem. A ona potrzebowała prawdziwego domu, miłości, opieki…

– Oczywiście! – odezwała się i uśmiechnęła szeroko. – Czemuż nie miałaby pójść ze mną?

Hannaport spojrzał na nią zdziwiony.

– Co?

– Proszę posłuchać, doktorze Hannaport. Jeśli Paul, mój mąż, się zgodzi, mogłabym wystąpić do sądu o powierzenie mi nadzoru nad Jane, aż zjawi się ktoś z jej bliskich.

– Radzę dobrze to przemyśleć – powiedział Hannaport. – Biorąc ją, dezorganizuje pani sobie życie…

– To nie będzie dezorganizacja – oświadczyła Carol. – Tylko przyjemność. Ona jest wspaniałym dzieckiem.

Hannaport patrzył na nią przez chwilę badawczo.

– A w ogóle – przekonywała Carol, używając wszystkich środków perswazji – tylko psychiatra potrafi wyleczyć Jane z amnezji. Jak pan wie, ja jestem psychiatrą. Nie tylko będę w stanie stworzyć jej dom, ale także intensywnie ją leczyć.

Hannaport uśmiechnął się wreszcie.

– Myślę, że to wielkoduszna propozycja, doktor Tracy.

– Zarekomenduje pan nas w sądzie?

– Tak. Oczywiście, choć nigdy nie można mieć pewności, jaki będzie werdykt. Myślę jednak, że istnieje duża szansa, biorąc pod uwagę interes dziecka.

Parę minut później, w szpitalnym holu na dole, Carol zadzwoniła z automatu do Paula. Opowiedziała szczegółowo rozmowę, którą przeprowadziła z doktorem Hannaportem, ale zanim przeszła do konkretów, Paul przerwał”

– Chcesz zaopiekować się Jane – powiedział.

Zdumiona Carol spytała”

– Skąd wiesz?

Zaśmiał się.

– Znam cię, ślicznotko. Jeśli chodzi o dzieci, masz serce z budyniu waniliowego.

– Ona nie będzie wchodziła ci w drogę – szybko dodała Carol. – Nie przeszkodzi ci w pisaniu. A poza tym, skoro O’Brian nie może przedłożyć naszego podania o adopcję przed końcem miesiąca, nie znajdziemy się w sytuacji, że będziemy musieli opiekować się dwojgiem dzieci. A może ta nieprzewidziana zwłoka w agencji była nam pisana, abyśmy zaopiekowali się Jane, dopóki jej bliscy się nie zgłoszą. To tymczasowe, Paul. Naprawdę. A my…

– Dobra, dobra – odparł. – Nie musisz mnie przekonywać. Pochwalam ten plan.

– Mógłbyś najpierw przyjechać tutaj i poznać Jane, żeby…

– Nie, nie. Jestem pewny, że odpowiada dokładnie twojemu opisowi. Nie zapominaj jednak, że planowałaś za tydzień wybrać się w góry.

– Do tego czasu możemy już nie mieć Jane. W przeciwnym razie prawdopodobnie będziemy mogli zabrać ją z sobą.

– Kiedy musimy stawić się w sądzie?

– Nie wiem. Chyba w poniedziałek lub wtorek.

– Będę robił dobre wrażenie.

– Wyszorujesz się za uszami?

– Dobra. I włożę buty.

Szczerząc zęby, Carol poradziła mu”

– Nie dłub w nosie w obecności sędziego.

– Jeśli on nie zacznie dłubać pierwszy.

– Kocham cię, doktorze Tracy.

– Kocham cię, doktor Tracy.

Kiedy odłożyła słuchawkę, czuła się cudownie. Nawet jaskrawy wystrój poczekalni nie działał jej na nerwy.

Tej nocy w domu Tracych nie słychać było walenia; nie grasował poltergeist, przed którym przestrzegał Paula pan Alsgood. Następnego dnia również panował spokój. Dziwne hałasy i wibracje skończyły się równie nagle, jak się zaczęły.

Zniknęły też koszmarne sny Carol. Spała mocno, spokojnie, nie budząc się do rana. Szybko zapomniała o srebrzystym ostrzu siekiery, huśtającym się tam i z powrotem w dziwnej próżni.

Pogoda także się poprawiła. Rozchmurzyło się w niedzielę, a w poniedziałek niebo było błękitne jak w lecie.

We wtorek po południu, kiedy Paul i Carol załatwiali w sądzie przyznanie tymczasowej opieki nad Jane Doe, Grace Mitowski sprzątała kuchnię. Skończyła właśnie odkurzanie, kiedy zadzwonił telefon.

– Halo.

Cisza.

– Halo – odezwała się znowu.

Słaby, przytłumiony męski głos powiedział”

– Grace…

– Tak? Nie mogę pana zrozumieć. Może pan mówić głośniej?

Próbował, ale słowa zanikały. Wydawały się dobiegać z olbrzymiej odległości, z niewyobrażalnie bezdennej otchłani.