– Dym – mówiła, przykładając dłoń do ust. – Tyle dymu.
Uspokajana i pocieszana Jane opadła wreszcie na krzesło. Była wyczerpana, a jej czoło pokryło się kroplami potu. Niebieskie oczy, wpatrzone w jakiś odległy punkt, były nieprzytomne.
Carol uklękła obok krzesła i wzięła małą za rękę.
– Kochanie, słyszysz mnie?
– Tak.
– Nic ci nie jest?
– Boję się…
– Nie ma ognia.
– Ale był. Wszędzie.
– Już go nie ma.
– Jeśli pani tak twierdzi.
– Tak. Teraz powiedz, jak się nazywasz.
– Laura.
– A pamiętasz nazwisko?
– Laura Havenswood.
Carol triumfowała.
– Bardzo dobrze. Po prostu świetnie. Gdzie jest twój dom, Lauro?
– W Shippensburgu.
Shippensburg to małe miasteczko o niecałą godzinę drogi od Harrisburga. Spokojne, miłe miejsce, istniejące po to, by stanowić siedzibę college’u stanowego oraz być zapleczem okolicznych farm.
– Czy pamiętasz ulicę, na której mieszkasz w Shippensburgu? – spytała Carol.
– Ulica nie ma nazwy, to po prostu farma. Tuż za miastem, obok Walnut Bottom Road.
– Mogłabyś mnie tam zaprowadzić?
– O, tak. To ładne miejsce. Dwa kamienne słupy na skraju głównej drogi wytyczają wejście na naszą ziemię. Długi podjazd wysadzany jest klonami, a wokół domu rosną wielkie dęby. Latem w cieniu drzew jest chłodno i przewiewnie.
– Jak ma na imię twój ojciec?
– Nicholas.
– A jego numer telefonu?
Dziewczynka zmarszczyła brwi.
– Słucham?
– Jaki jest numer waszego telefonu?
Dziewczynka potrząsnęła głową.
– Nie wiem, co pani ma na myśli.
– Nie macie telefonu?
– Co to jest telefon?
Carol była zdumiona. Niemożliwe, aby osoba zahipnotyzowana wykręcała się od odpowiedzi lub żartowała. Przyjrzała się dziewczynce. Laura poruszyła się niespokojnie, zmarszczyła czoło, szeroko otworzyła oczy i zaczęła oddychać z trudem.
– Lauro, posłuchaj mnie. Musisz się uspokoić. Odprężyć i…
Dziewczynka nie reagowała. Zaczęła wić się na krześle, jęczeć, dyszeć, a potem zsunęła się na podłogę, dygocąc i rzucając się jak w ataku epilepsji. Coś z siebie strzepywała, zasłaniała się przed ogniem, wzywała kobietę o imieniu Rachael i krztusiła się od nieistniejącego dymu.
Upłynęła minuta, zanim Carol zdołała ją uspokoić. Zwykle wystarczało na to zaledwie parę sekund. Widocznie Laura przeżyła jakiś szczególnie dramatyczny pożar albo straciła kogoś bliskiego w płomieniach. Najchętniej Carol podążyłaby tym tropem, aby dowiedzieć się, co było powodem takiego zachowania, ale nie mogła przemęczać pacjentki. Zdawała sobie sprawę, że trzeba szybko zakończyć seans.
Pomogła dziewczynce usiąść na fotelu, a sama, kucnąwszy obok, nakazała jej zapamiętać wszystko, co zostało do tej pory powiedziane, i wyprowadziła ją z transu.
Jane potrząsnęła głową, odchrząknęła, spojrzała na Carol i powiedziała”
– Chyba się nie udało, co? – Znów mówiła swoim głosem.
Dlaczego zmienił się jej głos, kiedy mówiła jako Laura? – zastanawiała się Carol.
– Czy nic nie pamiętasz? – spytała.
– Niewiele jest do pamiętania. Próbowała mnie pani uśpić, mówiąc o niebieskim latawcu, a skoro zdawałam sobie z tego sprawę, nic nie wyszło.
– Ależ udało się – zapewniła ją Carol. – I zaraz się o tym przekonasz.
Dziewczynka miała sceptyczny wyraz twarzy.
– Co? Co pani odkryła?
– Laura.
Dziewczynka nawet nie drgnęła, wyglądała jednak na zdumioną.
– Nazywasz się Laura.
– Kto pani o tym powiedział?
– Ty.
– Laura? Nie. Chyba nie.
– Laura Havenswood – powiedziała Carol.
Dziewczynka zmarszczyła brwi.
– To mi nic nie mówi.
– Powiedziałaś mi, że mieszkasz w Shippensburgu.
– Gdzie to jest?
– Jakąś godzinę stąd.
– Nigdy nie słyszałam tej nazwy.
– Mieszkasz tam na farmie. Kamienne słupy stoją u wejścia do posiadłości twojego ojca i jest tam długi podjazd wysadzany klonami. Tak mi powiedziałaś, i jestem pewna, że mówiłaś prawdę. Człowiek zahipnotyzowany nigdy nie kłamie. A poza tym nie masz żadnego powodu, żeby mnie oszukiwać. Nie masz nic do stracenia, a wszystko do zyskania, jeśli przełamiemy blokadę pamięci.
– Być może jestem Laurą Havenswood, ale nie mogę sobie tego przypomnieć. Tak mi przykro. Miałam nadzieję, że gdy poznam swoje imię, wszystko jakoś zaskoczy na swoje miejsce. A tu wciąż pustka. Laura, Shippensburg, farma – nic nie kojarzę.
Carol podniosła się z kolan i rozprostowała zesztywniałe nogi.
– Jeszcze nigdy nie spotkałam się z czymś podobnym. Z tego, co wiem, żadne z fachowych czasopism nie opisuje podobnej reakcji. Jeśli pacjent poddał się hipnozie, zawsze następuje oczekiwany efekt badań. Natomiast twoja reakcja jest zaprzeczeniem wszystkiego, co wiem na ten temat. Bardzo dziwne. Jeśli byłaś w stanie przypomnieć sobie fakty pod hipnoza., powinnaś umieć je powtórzyć. Brzmienie twojego prawdziwego imienia powinno otworzyć drzwi do pamięci.
– Ale nie otworzyło.
– Dziwne…
Dziewczynka podniosła wzrok.
– Co teraz?
Carol pomyślała przez chwilę.
– Sądzę, że powinniśmy poprosić policję o sprawdzenie tożsamości Havenswoodów.
Podeszła do biurka, podniosła słuchawkę i wykręciła numer komendy policji w Harrisburgu.
Telefonistka połączyła ja z detektywem Lincolnem Werthem, który zajmował się osobami zaginionymi. Wysłuchał Carol z zainteresowaniem, obiecał wszystko sprawdzić i natychmiast poinformować o wynikach akcji.
Cztery godziny później, o trzeciej pięćdziesiąt pięć po południu, po wizycie ostatniego pacjenta, Carol i Jane wybierały się do domu, kiedy Lincoln Werth zadzwonił zgodnie z obietnicą. Carol odebrała telefon przy swoim biurku, a dziewczynka przycupnęła na krawędzi, wyraźnie podenerwowana.
– Pani doktor Tracy – odezwał się Werth – całe popołudnie poświęciłem na zbieranie interesujących panią informacji. Telefonowałem do policji w Shippensburgu i do biura miejscowego szeryfa. Obawiam się, że została pani wprowadzona w błąd.
– Nie rozumiem.
– Zarówno w Shippensburgu, jak i w całym okręgu nie możemy znaleźć nikogo o nazwisku Havenswood. Nie istnieje telefon zarejestrowany na kogoś o tym nazwisku, a…
– Może oni po prostu nie mają telefonu.
– Oczywiście, braliśmy pod uwagę i taką możliwość – rzekł Werth. – Proszę mi wierzyć, niczego nie przegapiliśmy. Szukając dalej, przyjęliśmy, że ludzie, których poszukujemy, mogą być amiszami mieszkającymi w tych lasach. Udaliśmy się więc do miejscowego urzędu podatkowego. Dowiedzieliśmy się, że nikt o nazwisku Havenswood nie posiada domu ani farmy na tym terenie.
– Mogą być dzierżawcami – powiedziała Carol.
– Mogą, ale według mnie oni w ogóle nie istnieją. Dziewczynka musiała kłamać.
– Po cóż by miała to robić?
– Nie wiem. Może i cała ta amnezja to kawał. Prawdopodobnie uciekła z domu.
– Nie. Zdecydowanie nie. – Carol spojrzała na Laurę; nie, ciągle jeszcze Jane; w jej jasne, błękitne oczy. – A poza tym w stanie hipnozy nie można kłamać tak przekonująco.
Jane, przysłuchując się rozmowie, domyśliła się, że poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Jej twarz spochmurniała. Wstała i podeszła do okna.
– W tej całej sprawie jest coś cholernie dziwacznego – odezwał się Werth.
– Dziwacznego? – powtórzyła Carol.
– Cóż, na podstawie opisu farmy, podanego nam przez panią, dotarliśmy do tego miejsca. Ono istnieje.