– Cóż, zatem…
– Ale nie mieszka tam nikt o nazwisku Havenswood – odparł Werth. – Teren jest własnością rodziny Ohlmeyerów, powszechnie znanej w tych stronach i mającej dobrą pozycję. Oren Ohlemeyer, jego żona i dwaj synowie. Nigdy nie mieli córki. Oren odziedziczył farmę po ojcu, który kupił ją siedemdziesiąt lat temu. Nikt z rodziny Ohlmeyerów nie słyszał o Laurze Havenswood lub kimś o podobnym nazwisku. Nie znali także nikogo pasującego do rysopisu Jane Doe.
– A jednak farma tam jest, dokładnie taka, jak nam opisała.
– Tak – odrzekł Werth. – Zabawne, prawda?
W drodze do domu, kiedy jechały jesiennym ulicami zalanymi słońcem, dziewczynka powiedziała”
– Myśli pani, że udawałam trans?
– Na Boga, nie! Byłaś w bardzo głębokim śnie. Nawet przy najlepszych zdolnościach aktorskich nie potrafiłabyś tak odegrać sceny z pożarem.
– Pożarem?
– Tego też nie pamiętasz? – Carol zacytowała wypowiadane przez Jane kwestie. – Twoje przerażenie było szczere i jestem pewna, że byłaś świadkiem tych tragicznych wydarzeń.
– Niczego nie pamiętam. Sądzi pani, że kiedyś naprawdę się paliłam?
– Możliwe. – Światła zmieniły się na czerwone. Carol zatrzymała samochód i spojrzała na Jane. – Nie masz żadnych blizn, więc jeśli nawet przeżyłaś pożar, wyszłaś z niego bez obrażeń. Oczywiście może być i tak, że nie ty sama, lecz ktoś z twoich bliskich zginął w płomieniach, i w stanie hipnozy wczułaś się w jego położenie. Jasno się wyrażam?
– Chyba rozumiem, o co pani chodzi. Może szok wywołany pożarem stał się przyczyną amnezji, a czekanie na rodziców jest bezcelowe, ponieważ… nie żyją, spłonęli.
Carol wzięła dziewczynkę za rękę.
– Nie martw się tym teraz, kochanie. Nie wiemy jeszcze, jak było naprawdę, ale i na taką ewentualność musisz być przygotowana.
Dziewczynka przygryzła wargę, kiwnęła głową.
– Z pewnością jest to tragiczne, ale nie odczuwam smutku. Nie pamiętam swoich bliskich, więc nie przeżywam ich utraty.
Kierowca zielonego datsuna stojącego za nimi nacisnął klakson.
Światła się zmieniły. Carol puściła rękę dziewczynki i nacisnęła pedał gazu.
– Podczas jutrzejszego seansu skoncentrujemy się na pożarze.
– Sądzi pani, że jestem Laurą Havenswood?
– Cóż, na razie będziemy nazywać cię Jane, ale nie widzę przeszkód, aby mówić do ciebie Lauro, jeśli to twoje imię.
– Nie potwierdzono tożsamości – przypomniała jej dziewczynka.
Carol potrząsnęła głową.
– Niezupełnie tak. Na razie stwierdzono, że nie mieszkałaś w Shippensburgu, ale musiałaś tam być przynajmniej raz, choćby przejazdem. Twoje wspomnienia są pogmatwane i należy zrobić wszystko, aby je uporządkować. Muszę się zastanowić, w jaki sposób zadawać ci pytania i o co pytać. Trzeba po prostu poczekać i zobaczyć.
Jechały przez chwilę w milczeniu.
– Mam nadzieję, że nie rozwiążemy zagadki zbyt szybko – powiedziała Jane. – Od momentu kiedy wiem o domku w górach, nie mogę doczekać się, aby go zobaczyć.
– Doczekasz się, nie martw się. Wyjedziemy w piątek bez względu na przebieg seansu. Ostrzegałam cię, że leczenie może być powolnym, skomplikowanym i frustrującym procesem. Prawdę powiedziawszy, nie spodziewałam się, że osiągniemy dzisiaj tak wiele, i będę zadowolona, gdy jutro posuniemy się chociaż o krok dalej.
– Chyba ma mnie pani już dość.
Carol westchnęła i udała zmęczenie.
– Na to wygląda. Och, jesteś dla mnie strasznym ciężarem. Nie wiem, jak długo to jeszcze zniosę. – Zdjęła jedną rękę z kierownicy i przyłożyła do serca melodramatycznym gestem, czym wywołała chichot Jane. – Och, och!
– Wie pani co? – spytała dziewczynka.
– Co?
– Ja też panią lubię.
Spojrzały na siebie i pokazały zęby w uśmiechu.
– Mam przeczucie dotyczące gór – powiedziała Jane.
– Tak?… Że…
– Że będzie tam świetna zabawa. Naprawdę wspaniała. Coś wyjątkowego. Prawdziwa przygoda. – Jej niebieskie oczy były jeszcze jaśniejsze niż zwykle.
Po obiedzie Paul zaproponował, żeby zagrali w scrabble. Rozłożył planszę na stoliku, a Carol wyjaśniła Jane reguły, jako że dziewczynka nie mogła sobie przypomnieć, czy już w to kiedyś grała.
Jane, zgodnie z wylosowaną kolejnością, rozpoczęła zabawę od słowa za dwadzieścia dwa punkty (pole o podwójnej punktacji oraz automatycznie podwojona liczba punktów za pierwsze słowo w grze).
OSTRZE
– Niezły start – ocenił Paul. Chciał, aby mała wygrała, gdyż zdawał sobie sprawę, że w jej sytuacji nawet najmniejsze zwycięstwo, sukces czy komplement mają ogromne znaczenie, ale nie zamierzał stosować taryfy ulgowej tylko dlatego, by sprawić jej przyjemność. Powinna, na Boga, zapracować na to. Zwrócił się do Jane”
– Podejrzewam, że należysz do tego rodzaju dzieciaków, które mówią, że nigdy nie grały w pokera, po czym zgrabnie zagarniają całą pulę po każdym rozdaniu.
– Możemy się założyć, że tak nie będzie? – spytała Jane.
– Nie namówisz nas do tego – odparł Paul.
– Boicie się?
– Strasznie. Puścisz nas z torbami.
– Pozwolę wam dalej tu mieszkać.
– Jesteś wspaniałomyślna.
– Ustalę niski czynsz.
– Ach, to dziecko ma doprawdy złote serce!
Kiedy tak przekomarzał się z Jane, Carol analizowała swój zestaw liter.
– Hej – powiedziała. – Mam litery, które pasują do słowa Jane. – Dodała K, E, W do R, tworząc słowo KREW.
– Z tego, co widzę – odrzekł Paul – jest to zabawa w poderżnięcie gardła.
Carol i Jane skrytykowały kiepski dowcip i uzupełniły swoje zestawy liter, dobierając ze stosiku leżącego na pokrywce pudełka.
Paul ze zdumieniem stwierdził, że ze swojego siedmioliterowego zestawu może ułożyć jedynie słowo ŚMIERĆ, kontynuując ten makabryczny temat.
– Niesamowite – rzekła Carol.
– A tu jeszcze coś bardziej niesamowitego – odezwała się Jane, uzupełniając w drugiej kolejce słowo OSTRZE słowem POGRZEB.
Ś
M
P K I
O S T R Z E
G E R
R W Ć
Z
E
B
Paul wpatrywał się w planszę. Nagle poczuł niepokój. Jaka jest szansa, aby pierwsze cztery słowa w grze wykazywały tak ścisłe powiązanie tematyczne? Jedna na dziesięć tysięcy? Nie. Jeszcze mniej. Jedna na sto tysięcy? Jedna na milion?
Carol podniosła wzrok znad swojego zestawu niezwykłych liter.
– W to już na pewno nie uwierzycie.
Ś
M
P K I
O S T R Z E
G E R
Z A M O R D O W A Ć
Z
E
B
– Zamordować? – powiedział Paul. – Och, daj spokój. Wystarczy już tego. Zabieraj to słowo i ułóż jakieś inne.
– Nie mogę – powiedziała Carol. – Mam tylko takie. Z pozostałych liter nie da się nic ułożyć.
– Ale możesz wstawić MA i AĆ po obu stronach Z w słowie POGRZEB. Powstanie wtedy MAZAĆ zamiast ZAMORDOWAĆ.
– Z pewnością, ale zarobię mniej punktów. Widzisz? Nie ma tu pola z podwójną punktacją.
Kiedy Paul słuchał wyjaśnienia Carol, poczuł się dziwnie. Lodowaty chłód w środku ciała. Pustka. Balansowanie na linie i świadomość, że spadnie, spadnie, spadnie…
Ogarnęło go déjà vu; niesamowite uczucie, że już kiedyś przeżywał tę scenę. A przecież nic takiego nigdy nie miało miejsca. Skąd więc ta pewność, że był świadkiem podobnych wydarzeń? W momencie postawienia pytania znalazł na nie odpowiedź. Uczucie déj? vu niewiele miało wspólnego z makabrycznym zestawem słów w niewinnej grze. Raczej ponownie przeżywał coś, jak w ubiegłym tygodniu na strychu, gdy tajemniczy stukający dźwięk wydawał się wychodzić z rozrzedzonego powietrza na wprost jego twarzy, gdy każde łup! brzmiało jak młot kowalski walący w kowadło gdzieś w innym wymiarze czasu i przestrzeni. Tak właśnie czuł się teraz, nad planszą gry w obliczu czegoś niezwyczajnego, nienaturalnego, może nadnaturalnego.