– Posłuchaj, po prostu zabierz te ostatnie litery z planszy, włóż z powrotem do pudełka, wybierz nowe i ułóż jakieś inne słowo zamiast ZAMODROWAĆ – zwrócił się do Carol.
Dostrzegł, że była przerażona jego propozycją.
– Dlaczego mam to zrobić? – spytała.
Paul zmarszczył brwi.
– Ostrze, krew, śmierć, pogrzeb, zamordować – cóż to za zestaw słów w miłej, spokojnej, przyjacielskiej grze?
Wpatrywała się w niego przez chwilę, a jej przenikliwe spojrzenie sprawiło, że poczuł się trochę nieswojo.
– To tylko zbieg okoliczności – tłumaczyła zakłopotana jego napięciem.
– Wiem, że to tylko zbieg okoliczności – odrzekł, chociaż nie mógł pozbyć się osobliwego przeświadczenia, że słowa na planszy to dzieło jakiejś siły o wiele potężniejszej niż zwykły przypadek. – A jednak dostałem gęsiej skórki – powiedział nieprzekonująco. Odwrócił się do Jane, szukając sprzymierzeńca. – Czy ty nie dostajesz gęsiej skórki?
– Tak. Trochę – zgodziła się. – Ale jest to także fascynujące. Zastanawiam się, jak długo możemy jeszcze układać słowa, które pasują tematycznie.
– Ja też jestem ciekawa. – Carol żartobliwie klepnęła Paula po ramieniu. – Wiesz, na czym polega twój kłopot, kochanie? Nie masz w sobie za grosz ciekawości naukowca. No, dalej. Twoja kolej.
Po ułożeniu na planszy słowa ŚMIERĆ nie uzupełnił zapasu liter. Wyciągnął cztery tekturowe kwadraciki i położył je przed sobą.
Zamarł.
O Boże. Znów znajdował się na linie, krocząc ponad wielką otchłanią.
– I co? – spytała Carol.
Zbieg okoliczności. To musiał być zbieg okoliczności.
– I co?
Podniósł na nią wzrok.
– Co tam masz? – spytała.
Oniemiały, przeniósł spojrzenie na dziewczynkę.
Pochylona nad stołem jak Carol, niecierpliwie oczekiwała odpowiedzi, czy makabryczny ciąg ma kontynuację.
Paul opuścił oczy na rząd liter w drewnianej przegródce. To słowo wciąż tu było. Niemożliwe. A jednak.
– Paul?
Zareagował tak szybko i gwałtownie, że Carol i Jane aż podskoczyły. Zgarnął litery z przegródki i niemal cisnął je z powrotem do pudełka. Zmiótł pięć wstrętnych wyrazów z planszy, zanim ktokolwiek zdołał zaprotestować, i zmieszał tabliczki z pozostałymi.
– Paul, na litość boską!
– Zaczniemy od nowa – oznajmił. – Może te słowa was nie drażniły, ale mnie tak. Jeśli chcę słuchać o krwi, śmierci i mordowaniu, włączam dziennik.
– Jakie słowo miałeś? – dopytywała się Carol.
– Nie wiem – skłamał. – Nie dopasowałem do pozostałych liter. Daj spokój, zacznijmy od nowa.
– Jednak coś ułożyłeś – stwierdziła.
– Nie.
– Mnie też się wydaje, że pan coś ułożył – odezwała się Jane.
– Przyznaj się – prosiła Carol.
– W porządku, miałem słowo. Obsceniczne. Dżentelmen, taki jak ja, nie użyłby go w wyrafinowanej grze, i to w obecności dam.
W oczach Jane zamigotały ogniki przekory.
– Naprawdę? Niech pan powie. Niech pan nie będzie nudny.
– Nudny? Cóż to za maniery, młoda damo?
– E tam, maniery!
– Nie masz ani krzty skromności?
– Ani trochę.
– Pochodzisz z motłochu?
– A z motłochu. – Kiwnęła głową stanowczo. – Z motłochu z dziada pradziada. Więc niech nam pan powie, co to za słowo.
– Wstyd, wstyd, wstyd! – odparł. Udało mu się jednak zmienić temat i zaczęli nową grę. Tym razem wszystkie słowa były zwyczajne i nie tworzyły żadnego niepokojącego ciągu.
Później, w łóżku, kochał się z Carol. Nie był specjalnie podniecony. Chciał po prostu znaleźć się jak najbliżej niej.
Potem, kiedy wyszeptali już wszystkie słowa miłości, spytała”
– Jakie było twoje słowo?
– Ehm? – udawał, że nie wie, o co jej chodzi.
– Twoje obsceniczne słowo w grze. Nie udawaj, że zapomniałeś.
– Nic ważnego.
Zaśmiała się.
– Po tym wszystkim, co robiliśmy w łóżku, nie powinieneś tak bardzo martwić się o moją niewinność.
– Nie miałem żadnego obscenicznego słowa. – To prawda. – Właściwie nie miałem żadnego słowa. – Tu skłamał. – Tylko… myślałem, że pierwsze pięć słów na planszy mogło źle wpłynąć na Jane.
– Na Jane?
– Tak. To znaczy, powiedziałaś mi, że być może straciła jedno z rodziców albo oboje podczas pożaru. Mogła znajdować się na krawędzi przypomnienia sobie strasznej tragedii z niedawnej przeszłości. A dzisiejszy wieczór miał być relaksowy i radosny. Cóż to za gra, w której słowa na planszy układały się w tak makabryczny ciąg.
Carol obróciła się na bok, trochę uniosła i pochyliła nad nim, a nagie piersi musnęły jego tors. Spojrzała mu w oczy.
– Czy tylko dlatego tak się zdenerwowałeś?
– Nie sądzisz, że miałem rację? Chyba nie przesadziłem?
– Może tak. Może nie. – Pocałowała go w nos. – Wiesz, dlaczego tak bardzo cię kocham?
– Bo jestem wspaniałym kochankiem?
– Jesteś, ale nie dlatego cię kocham.
– Bo jestem ci bezgranicznie wierny?
– Nie dlatego.
– Bo utrzymuję swoje paznokcie w czystości?
– Nie dlatego.
– Poddaję się.
– Jesteś taki cholernie wrażliwy, tak się troszczysz o innych ludzi. Jakie to typowe dla mojego Paula – martwić się, żeby Jane dobrze się bawiła, grając w scrabble’a! Oto dlaczego cię kocham.
– Sądziłem, że to ze względu na moje orzechowe oczy.
– Nieee.
– A mój klasyczny profil?
– Żartujesz.
– A sposób, w jaki środkowy palec mojej lewej stopy podkłada się pod sąsiedni palec?
– Och, zapomnijmy o tym. Hmmm. Masz rację. Dlatego cię kocham. Wpadam w szał nie ze względu na twoją wrażliwość, lecz dla twoich palców u nóg.
Przekomarzanie doprowadziło do przytulania, a przytulanie do pocałunków, a pocałunki – znów do namiętności. Osiągnęła szczyt zaledwie kilka sekund przed nim. Kiedy wreszcie odsunęli się od siebie, Paul czuł się zmęczony, ale szczęśliwy.
Carol usnęła pierwsza. A on gapił się w ciemny sufit sypialni i myślał o grze.
OSTRZE, KREW, ŚMIERĆ, POGRZEB, ZAMORDOWAĆ…
Pomyślał o słowie, które ukrył przed Carol i Jane, przez które przerwał grę. Po ułożeniu wyrazu ŚMIERĆ zostały mu trzy litery w przegródce: X, U, C. Kiedy wyciągnął następne cztery litery, pasowały one niepokojąco dobrze do C. Najpierw odkrył A, potem R. I wiedział już, co będzie dalej. Bał się patrzeć, ale był zbyt ciekawy, żeby przerwać, kiedy powinien to zrobić. Wyciągnął trzecią tabliczkę, O, a potem L.
C… A… R…O…L…
OSTRZE, KREW, ŚMIERĆ, POGRZEB, ZAMORDOWAĆ, CAROL.
Oczywiście, nawet gdyby słowo pasowało do planszy, nie mógł umieścić tam wyrazu CAROL, bo to imię własne, a reguły gry na to nie zezwalały. Nie o to jednak chodziło. Najważniejsze, że jej imię leżało tak ładnie, tak wyraźnie w przegródce. Niesamowite. Wyciągnął litery we właściwej kolejności, na litość boską! Czy można mówić o przypadku?
To jakiś omen. Ostrzeżenie, że coś ma się stać Carol. Tak jak dwa koszmarne sny Grace Mitowski okazały się prorocze.
Pomyślał o innych dziwnych wydarzeniach, które ostatnio się zdarzyły: nadnaturalnie silny piorun dewastujący gabinet Alfreda O’Briana, odgłos stukania, który wstrząsnął domem, intruz na trawniku podczas burzy. Czuł, że to wszystko jakoś się ze sobą wiązało. Ale, Chryste, jak?