Przebił pazurami ubranie i wbił się w skórę na plecach, raniąc ją i zadając ból. Trzymał się mocno.
Zgarbiła się i schowała głowę w ramiona, osłaniając szyję przed ostrymi jak żyletki szponami. Próbowała go uderzyć, wykręcając rękę do tyłu, ale zręcznie unikał jej niezgrabnych ciosów.
Nagle miauknął dziko i zaatakował jej szyję. Skuliła bardziej ramiona, pozostawiając na jego pastwę węzeł gęstych włosów związanych na karku.
Użycie broni nie było możliwe bez równoczesnego zranienia siebie. Przezwyciężając ostry artretyczny ból zamierzyła się jeszcze raz i trafiła napastnika.
Przynajmniej na chwilę poniechał bezlitosnych, aczkolwiek nieskutecznych ataków. Przejechał pazurami po dosięgającej go pięści i przeciął skórę na kostkach.
Palce natychmiast zalały się krwią, a oczy z bólu zaszły łzami.
Widok i woń krwi jeszcze bardziej pobudziły kota.
Przez moment Grace przeleciało przez myśl, że przegra tę walkę.
Nie!
Za wszelką cenę chciała przezwyciężyć strach, który ją obezwładniał. Zmusiła umysł do logicznego myślenia i nagle znalazła sposób na ocalenie życia.
Kot wczepiony pazurami w jej plecy przyciskał pysk do podstawy czaszki Grace, prychając i burcząc. Czekał na moment, kiedy będzie mógł dobrać się do skrywanej szyi i rozerwać tętnicę.
Grace, słaniając się, dotarła do najbliższej ściany, zwróciła do niej plecami i całym ciężarem przylgnęła do niej, przyciskając kota do tynku; trzymała go tak między swoim ciałem a ścianą w nadziei, że zgniecie mu grzbiet. Wysiłek wywołał rwący ból w ramionach, a pazury zwierzęcia weszły głębiej w mięśnie jej pleców. Kot wrzasnął przeraźliwie, ale nie rozluźnił chwytu. Grace oderwała się od ściany, a potem uderzyła o nią jeszcze raz. Zawył jak poprzednio, lecz trzymał się mocno. Zamierzała zrobić trzecie podejście, ale zanim opadła na ścianę, oderwał się od niej. Spadł na podłogę, przekoziołkował, skoczył na nogi i kulejąc na prawą przednią łapę, zaczął uciekać.
Boże. Zraniła go.
Wyczerpana, oparła się o ścianę, podniosła pistolet i pociągnęła za spust.
I nic.
Zapomniała odbezpieczyć broń.
Tymczasem zwierzę wyszło przez otwarte drzwi i po schodach wspięło się na górę.
Grace podeszła do drzwi, zamknęła je i oparła się o nie, dysząc ze zmęczenia.
Rozdrapana lewa ręka krwawiła, a na plecach miała szramy po kocich pazurach, lecz wygrała pierwszą rundę. Napastnik utykał, był ranny, może równie paskudnie jak ona, i to on się wycofał.
Za wcześnie na fetowanie zwycięstwa. Jeszcze nie teraz.
Dopóki nie wydostanie się żywa z tego domu. I dopóki się nie dowie, że Carol jest bezpieczna.
Po rozmowie, którą odbył z rejestratorką przychodni Maughama i Crichtona, Paul nie wiedział, co ma robić.
Nie mógł pisać. To pewne. Nie mógł przestać myśleć o Carol.
Chciał zadzwonić na policję do Lincolna Wertha z prośbą, żeby zastępca szeryfa czekał na Carol i Jane w domku letniskowym, a potem przywiózł je do domu. Jednak zrezygnował z tego, wyobrażając sobie, jaki miałaby przebieg ewentualna rozmowa”
– Chce pan, żeby szeryf czekał na nie w domku?
– Zgadza się.
– Dlaczego?
– Sądzę, że moja żona jest w niebezpieczeństwie.
– Co jej zagraża?
– Myślę, że ta dziewczynka, Jane Doe, może być niebezpieczna. Może nawet posunąć się do zabójstwa.
– Dlaczego pan tak uważa?
– Bo w stanie hipnozy twierdziła, że jest Millie Parker.
– A kto to taki?
– Millie Parker usiłowała kiedyś zabić swoją matkę.
– Naprawdę? Kiedy to było?
– W1905 roku.
– To dzisiaj byłaby staruszką, na Boga. To dziecko ma tylko czternaście czy piętnaście lat.
– Pan nie rozumie. Millie Parker nie żyje od siedemdziesięciu sześciu lat i…
– Chwileczkę, chwileczkę! Co pan, do diabła, wygaduje? Że pana żona może zostać zamordowana przez dziecko, które prawie od stu lat nie żyje?
– Nie. Oczywiście, że nie.
– Więc o co panu chodzi?
– Ja… nie wiem.
Werth miałby prawo podejrzewać, że Paul przebalował całą noc albo zaczął dzień od kilku machów dobrej trawki.
A poza tym to nieuczciwe wobec Jane – oskarżać ją publicznie o zabójstwo. Może Carol ma rację, że dziecko było tylko ofiarą. Pomijając to, co mówiła w stanie hipnozy, z pewnością nie sprawiała wrażenia osoby zdolnej do przemocy.
Z drugiej jednak strony, dlaczego powiedziała, że jest Millicent Parker, a więc morderczynią? Gdzie wcześniej usłyszała to nazwisko? Czy posłużyła się nim, aby okazać ukrytą wrogość?
Paul odsunął się z krzesłem od biurka i popatrzył przez okno na szare niebo. Wiatr nasilał się z każdą minutą. Chmury ciągnęły na zachód niczym olbrzymie, szybkie, ciemne statki z falującymi żaglami.
OSTRZE, KREW, ŚMIERĆ, POGRZEB, ZAMORDOWAĆ, CAROL.
Muszę pojechać po Carol – pomyślał z nagłą stanowczością i wstał. Może przesadził z tą całą historią o Millicent Parker, ale nie mógł siedzieć i tylko się zastanawiać.
Poszedł do sypialni i wrzucił parę rzeczy do walizki. Po krótkim wahaniu zdecydował zabrać rewolwer kalibru.38.
– Kiedy dojedziemy na miejsce? – spytała dziewczynka.
– Za dwadzieścia minut – odparła Carol. – Zwykle zajmuje nam to około dwóch godzin i piętnastu minut, a więc jedziemy z dobrą szybkością.
W górach było chłodno i pachniało jesienią. Większość drzew, oprócz tych wiecznie zielonych, zaczynała zmieniać kolor liści, przybierając różne odcienie zieleni i brązu.
– Pięknie tu – stwierdziła Jane, kiedy brały zakręt na dwupasmowej drodze lokalnej. Po prawej stronie strome pobocze porastały zielone skupiska krzewów rododendronu.
– Uwielbiam góry Pensylwanii – powiedziała Carol. Po raz pierwszy od wielu tygodni czuła się naprawdę rozluźniona. – Tak tu spokojnie. Wystarczy, że pobędziesz w naszej chatce dzień czy dwa, a zapomnisz o reszcie świata.
Wyjechały z zakrętu na prostą drogę, nad którą splecione gałęzie drzew tworzyły barwne tunele. Spomiędzy liści wyzierało niebo, po którym toczyły się szaroczarne chmury, zastygłe w falujących, brzydkich, groźnych kształtach.
– Mam oczywiście nadzieję, że nie będzie padało i nic nam nie zepsuje pierwszego dnia.
– Nawet deszcz nie jest w stanie nic zepsuć – zapewniła ją Carol. – Jeśli będziemy zmuszone siedzieć w domu, wrzucimy całe naręcze kłód do wielkiego kominka i upieczemy kiełbaski. Mamy szafę pełną gier towarzyskich: monopoly, scrabble, labirynt, risk, bitwę morską i co najmniej tuzin innych. Sądzę, że nie ma szans, abyśmy umarły z nudów.
– Będzie świetnie! – radośnie wykrzyknęła Jane.
ROZDZIAŁ 11
Grace usiadła na brzegu łóżka z dwudziestkądwójką w dłoni, rozważając, jakie ma możliwości działania. Nie było ich wiele.
Właściwie im dłużej się zastanawiała, tym większe szanse dawała kotu na wygranie tego pojedynku.
Gdyby była o dwadzieścia lat młodsza, spróbowałaby opuścić dom przez okno sypialni. Biorąc pod uwagę wiek, chore stawy i kruche kości, skok z okna drugiego piętra na betonowe patio mógłby skończyć się śmiertelnymi obrażeniami.
Tak czy inaczej musiała się stąd wydostać w stanie wystarczająco dobrym, by dotrzeć do Carol i Paula.
Mogła otworzyć okno i zacząć wołać o pomoc, ale bała się, że Arystofanes – lub to coś, co opanowało ciało Arystofanesa – zaatakuje każdego, kto się pojawi w progu domu. Nie chciała mieć na sumieniu któregoś z sąsiadów.