Выбрать главу

Jednak reinkarnacja, odrodzenie w nowym ciele, to rzecz oszałamiająca, zbyt wstrząsająca, by ją przyjąć, o wiele trudniejsza do zaakceptowania niż istnienie poltergeistów.

– Wiesz o Millicent Parker? – spytał.

– Nigdy nie słyszałam tego nazwiska – odparła Grace.

– W 1905 roku Millie Parker usiłowała zabić matkę w przeddzień swoich szesnastych urodzin. Tak jak w przypadku Lindy Bektermann, skończyło się śmiercią Millie. Klasyczna samoobrona. I oto z czego nie zdawaliśmy sobie sprawy: zahipnotyzowana Jane twierdziła, że jest Laurą, Millie, a potem Lindą Bektermann. Ale te nazwiska nic dla nas nie znaczyły.

– A więc i w przypadku Millicent Parker – podjęła Grace – niezaspokojona chęć zemsty spowodowała frustrację. Tak. Wiedziałam, że musi być jeszcze jakieś życie pomiędzy Laurą i Lindą.

– Ale dlaczego zawsze dzieje się to w wieczór przed urodzinami?

– Laura wyczekiwała swoich szesnastych urodzin z wielką niecierpliwością – powiedziała Grace-Rachael. – Mówiła, że to będzie najwspanialszy dzień w jej życiu. Wiązała z nim wiele planów. Sądzę, że miała nadzieję na zmianę w sposobie traktowania jej przez matkę. Zginęła jednak w pożarze przed urodzinami.

– Jane, jak i jej poprzedniczki, w których ciała wcielała się Laura, w ten dzień silniej odczuwała lęk i nienawiść do matki.

Grace kiwnęła głową.

Jechali przez chwilę w milczeniu.

Ręce Paula lepiły się od potu na kierownicy.

W myślach rozważał historię, którą opowiedziała mu Grace, i ogarniało go dawno minione uczucie, że balansuje na linie rozpiętej wysoko nad otchłanią.

– Ale Carol nie jest matką Jane – powiedziała w końcu.

– Zapomniałeś o czymś.

– O czym?

– Carol miała panieńskie dziecko, kiedy była nastolatką. Wiem, że ci o tym opowiadała. Nie wyjawiam żadnej tajemnicy.

Paul poczuł ścisk w żołądku. Przeszył go chłód aż do szpiku kości.

– Mój Boże. Chcesz powiedzieć… Jane jest dzieckiem, które Carol oddała do adopcji.

– Nie mam na to dowodów – odrzekła Grace. – Założę się jednak, że kiedy policja rozszerzy zasięg poszukiwań na inne stany i wreszcie znajdą się rodzice dziewczynki, dowiemy się, że jest dzieckiem adoptowanym. I że Carol jest jej naturalną matką.

Walczyły już chyba całą wieczność, tarzając się po podłodze, sapiąc, postękując, wijąc; dziewczyna waliła pięściami, Carol usiłowała stawić opór, nie robiąc jej krzywdy. Wreszcie, gdy stało się jasne, że Carol jest zdecydowanie silniejsza i przejmie kontrolę nad sytuacją, Jane odepchnęła ją, wstała z wysiłkiem, kopnęła ją w udo i wybiegła z pokoju do kuchni.

Carol była zaszokowana i oszołomiona zarówno nieoczekiwaną gwałtownością, jak i siłą uderzeń Jane. Piekła ją twarz, pogryzione ramię krwawiło; duża, wilgotna czerwona plama powoli powiększała się na bluzce.

Wstała chwiejnie, a potem poszła za dziewczyną.

– Kochanie, zaczekaj!

W oddali, spoza domu, doleciał do niej krzyk Laury”

– Nienawiiiiiidzę cię!

Pośpieszyła w stronę otwartych drzwi i wyjrzała na skąpaną w deszczu okolicę. Dziewczynka zniknęła.

– Jane! Laura!

Millicent? Linda? Jak mam, na Boga, ją nazywać?

Poszła przez ganek, po schodkach na podwórko, na bębniący, zimny deszcz. Rozejrzała się niezdecydowana, skąd zacząć poszukiwania.

Wtedy zjawiła się Jane. Wyszła z szopy, trzymając w ręku siekierę.

„…Carol jest jej naturalną matką”.

Słowa Grace odbiły się echem w głowie Paula.

Przez chwilę nie mógł wydobyć głosu.

Patrzył przed siebie, zaszokowany i roztrzęsiony, że omal nie najechał na tył sunącego ospale buicka. Nacisnął gwałtownie hamulce. Polecieli z Grace do przodu, ale przytrzymały ich pasy bezpieczeństwa. Zwolnił, odzyskując panowanie nad sobą.

Słowa zaczęły wylatywać z niego jak pociski z karabinu maszynowego.

– Ale jak, do diabła, to dziecko odkryło, kto jest jego prawdziwą matką? Nie podaje się takich informacji dzieciom w jej wieku. Jak trafiła do nas z miejsca, w którym mieszka? Jak nas namierzyła? Jak to wszystko wyreżyserowała? Chryste, ona naprawdę celowo rzuciła się pod koła samochodu Carol. To było zaplanowane. Cała ta cholerna sprawa była zaplanowana!

– Nie wiem, jak trafiła do Carol – powiedziała Grace. – Może jej przybrani rodzice wiedzieli, kto jest naturalną matką dziecka, i zachowali gdzieś to nazwisko w rodzinnych dokumentach. Może przywiodły ją tu te same siły, które chciały mnie unicestwić za pomocą Arystofanesa. To by tłumaczyło, dlaczego znajdowała się w stanie oszołomienia, gdy rzuciła się pod samochód. Ale tego nie dowiemy się chyba nigdy.

– O cholera. – Paulowi łamał się głos. – O nie, nie. Do diabła!

– Co?

– Wiesz, co dzieje się z Carol w te dni – powiedział roztrzęsiony – kiedy obchodzi rocznicę urodzin dziecka, które oddała. Jest wtedy zupełnie inna, wpada w depresję, zamyka się w sobie. Jej zachowanie tak różni się od typowego, że dokładnie wiem, kiedy nadchodzi ten dzień.

– Ja też – odparła Grace.

– To wypada jutro. Jeśli Jane jest dzieckiem Carol, jutro skończy szesnaście lat.

– Tak.

– A dziś będzie usiłowała zabić matkę.

Deszczowe zasłony marszczyły się i trzepotały jak poruszane wiatrem płócienne namioty.

Carol stała na rozmokłym gruncie, niezdolna do ruchu, zdrętwiała ze strachu, przemarznięta od zimnego deszczu.

Kilka metrów od niej znajdowała się dziewczynka trzymająca oburącz siekierę. Jej mokre włosy zwisały kosmykami do ramion, ubranie przylgnęło do ciała. Oczy przybrały sowi kształt, jakby Jane zażyła amfetaminę. Twarz wykrzywiała jej wściekłość.

– Lauro? – odezwała się wreszcie Carol. – Posłuchaj mnie. Masz mnie posłuchać. Rzuć siekierę.

– Ty śmierdząca, zgniła suko – powiedziała Laura przez zaciśnięte zęby.

Na niebie pojawiła się błyskawica, a padający deszcz zamigotał przez chwilę w jej blasku. Potem uderzył piorun.

– Lauro, chcę, żebyś…

– Nienawidzę cię! – dziewczynka zrobiła krok w stronę Carol.

– Natychmiast przestań! – Carol nie cofnęła się. – Uspokój się, odpręż.

Dziewczynka postąpiła jeszcze o krok.

– Rzuć siekierę – rozkazała Carol. – Kochanie, posłuchaj mnie. Masz mnie posłuchać. Jesteś tylko w transie. Jesteś…

– Tym razem cię dopadnę, mamo. Tym razem nie zamierzam przegrać.

– Nie jestem twoją matką – odrzekła Carol. – Lauro, jesteś…

– Tym razem zamierzam odciąć ci tę przeklętą głowę, ty suko!

Zaczęła mówić innym głosem.

To nie była Laura.

Głos należał do Lindy Bektermann.

– Zamierzam obciąć ci tę przeklętą głowę i postawić na stole w kuchni obok głowy tatusia.

Wzdrygnąwszy się, Carol przypomniała sobie koszmarny sen sprzed kilku dni. Widziała w nim dwie odcięte głowy – mężczyzny i kobiety. Ale skąd Jane mogła wiedzieć, co było w tym śnie?

Carol cofnęła się kilka kroków, a potem jeszcze trochę. Pomimo zimnego deszczu zaczęła się pocić.

– Mówię ci po raz ostatni, Lindo, odłóż tę siekierę i…

– Zamierzam obciąć ci głowę i porąbać cię na tysiąc kawałeczków.

Ten głos należał do Jane. Sama wydostała się z transu. Wiedziała, kim jest Carol. A jednak chciała ją zabić.

Carol pobiegła w stronę schodków prowadzących na ganek.

Dziewczynka szybko ją wyminęła i zablokowała dojście do drzwi. Potem ruszyła w kierunku Carol, szczerząc zęby w uśmiechu.

Carol odwróciła się i pobiegła do lasu.

Mimo ulewnego deszczu, który bombardował przednią szybę, pomimo brudnawej mgły unoszącej się nad drogą i zdradliwie śliskiej nawierzchni Paul powoli przycisnął pedał gazu do oporu i zjechał pontiakiem na sąsiedni, szybszy pas ruchu.