— Cóż, było sporo szampana…
Salzella westchnął. Kubła uraziło to westchnienie.
— Tak się składa, że uważam się za niezłego znawcę charakterów — oświadczył. — Wystarczy spojrzeć człowiekowi prosto w oczy i mocno uścisnąć mu dłoń, a już wie się o nim wszystko.
— Istotnie — przyznał ostrożnie Salzella.
— A niech to… Pojutrze przybędzie tu senor Enrico Basilica. Myśli pan, że coś może mu się przytrafić?
— Och, niewiele. Może poderżnięte gardło.
— Co? Tak pan sądzi?
— Skąd mogę wiedzieć?
— A co ja powinienem zrobić? Zamknąć Operę? O ile dobrze rozumiem, w tym stanie i tak nie zarabia pieniędzy. Dlaczego nikt nie zawiadomił Straży Miejskiej?
— To by było jeszcze gorsze — zapewnił Salzella. — Wielkie trolle w zardzewiałych kolczugach, tupiące dookoła, wchodzące wszystkim w drogę i zadające głupie pytania. Wykończyliby nas.
Kubeł nerwowo przełknął ślinę.
— Nie, do tego nie wolno dopuścić — zgodził się. — Nie można pozwolić, żeby ludzie pracowali w takim napięciu.
Salzella wyprostował się i chyba trochę rozluźnił.
— W napięciu? Panie Kubeł, to jest opera — rzekł. — Wszyscy stale pracują w napięciu. Słyszał pan kiedy o krzywej katastrof, panie Kubeł?
Seldom Kubeł starał się nadążyć.
— No… wiem, że jest taki straszny zakręt na drodze do…
— Krzywa katastrof, panie Kubeł, to to, po czym posuwa się opera. Opera dzieje się dlatego, że zdumiewająca liczba rozmaitych rzeczy nie zdołała się nie udać. Wszystko działa dzięki nienawiści, miłości i nerwom. Przez cały czas. To nie ser. To opera. Jeśli szukał pan zajęcia na starość, panie Kubeł, nie powinien pan kupować Opery. Powinien się pan poświęcić czemuś naprawdę spokojnemu, na przykład dentystyce aligatorów.
Niania Ogg szybko się nudziła. Ale z drugiej strony, łatwo Ją było zainteresować.
— Ciekawy sposób podróżowania — stwierdziła. — Widzi się różne miejsca.
— Rzeczywiście — zgodziła się babcia. — Co jakieś pięć mil.
— Sama nie wiem, co mnie tak poruszyło.
— Chyba nie to, że konie zdołały przez całe rano iść trochę szybciej.
Były teraz same, jeśli nie liczyć grubego chrapiącego jegomościa. Pozostali pasażerowie siedzieli na zewnątrz.
Głównym tego powodem był Greebo. Z bezbłędnym kocim instynktem wyczuwał osoby, które nie lubią kotów, ciężko wskakiwał im na kolana i prezentował zachowanie w stylu „młody panicz wraca na plantację”. Kiedy zmusił już ofiarę do kapitulacji, układał się i zasypiał, wbijając pazury nie tak mocno, by popłynęła krew, ale całkiem wystarczająco, by zasugerować, że krew pozostaje otwartą opcją, gdyby taka osoba próbowała się poruszyć lub odetchnąć. A kiedy był już pewien, że ludzie pogodzili się z sytuacją, zaczynał cuchnąć.
Nikt nie wiedział, skąd płynął ten zapach. Nie łączył się z żadnym znanym otworem ciała. Po prostu już po kilku minutach drzemki powietrze nad Greebem przenikał ostry fetor sfermentowanych dywanów.
Teraz próbował wspiąć się na potężnego mężczyznę. Nie wychodziło mu to dobrze — brzuch okazał się dla Greeba zbyt duży. A poza tym bezustanne kołysanie, w górę i w dół, przyprawiało go o mdłości.
Chrapanie dudniło w powozie.
— Nie chciałabym się znaleźć między nim a deserem — stwierdziła niania Ogg.
Babcia wyglądała przez okno. A przynajmniej twarz miała zwróconą w stronę okna, ale wpatrywała się w nieskończoność.
— Gytho…
— Słucham, Esme?
— Mogę ci zadać pytanie?
— Normalnie nie pytasz, czy możesz — zauważyła niania.
— Czy to cię nie przygnębia, kiedy widzisz, że ludzie nie myślą jak należy?
Ojoj, pomyślała niania. Wyciągnęłam ją chyba w ostatniej chwili. Bogom dzięki za literaturę.
— O co ci chodzi?
— Wiesz… dają się rozpraszać.
— Szczerze powiem, Esme, że nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
— No… przypuśćmy, że powiem ci tak: Gytho Ogg, twój dom się pali. Co postarasz się ratować najpierw?
Niania przygryzła wargę.
— To takie pytanie z charakteru, co?
— Zgadza się.
— Niby że próbujesz zgadnąć, jaka jestem, na podstawie tego, co powiem?
— Gytho Ogg, znamy się przez całe życie. Wiem, jaka jesteś. Nie muszę zgadywać. Ale mimo to odpowiedz.
— Myślę, że wyniosłabym Greeba.
Babcia kiwnęła głową.
— Bo to pokazuje, że jestem z natury dobra i opiekuńcza — dokończyła niania.
— Nie. To pokazuje, że jesteś osobą, która stara się odgadnąć, jaka powinna być właściwa odpowiedź — sprostowała babcia. — Niegodną zaufania. To odpowiedź, jaka przystoi czarownicy, jeśli mogę to ocenić. Przebiegła.
Niania była wyraźnie dumna.
Chrapanie zmieniło się w cichsze „pfsss-pfsss”. Poruszyła się chustka na twarzy.
— …pudding karmelowy i dużo budyniu…
— Słyszałaś? Właśnie coś powiedział! — zawołała niania.
— Mówi przez sen — wyjaśniła babcia Weatherwax. — Zdarza mu się to od czasu do czasu.
— W ogóle nie słyszałam!
— Wyszłaś akurat z powozu.
— Aha.
— Na ostatnim postoju mówił o naleśnikach z polewą cytrynową — opowiadała babcia. — I ziemniakach polanych masełkiem.
— Głodna się robię od samego słuchania — stwierdziła niania. — Mam tu gdzieś zapiekankę z mięsem…
Chrapanie urwało się nagle. Uniesiona dłoń zdjęła chustkę. Twarz, jaka się pokazała, wyglądała na dobroduszną, brodatą i raczej drobną. Rzuciła czarownicom wstydliwy uśmiech, po czym skupiła wzrok na zapiekance.
— Może zje pan kawałek? — zaproponowała niania. — Mam też musztardę.
— Naprawdę mogę, droga pani? — upewnił się piskliwym głosem mężczyzna. — Sam już nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłem prawdziwą zapiekankę z mięsem… Oj!
Skrzywił się, jakby właśnie powiedział coś niewłaściwego, ale zaraz się uspokoił.
— Mam też butelkę piwa, gdyby chciał pan wypić kropelkę — dodała niania.
Należała do tych osób, które widok jedzących cieszy niemal tak bardzo jak samo jedzenie.
— Piwo? Piwo? Wie pani, oni nie pozwalają mi pić piwa. Podobno źle wpływa na barwę. Oddałbym wszystko za kufel piwa…
— Wystarczy „dziękuję” — zapewniła niania, wręczając mu butelkę.
— O jakich „onych” pan wspominał? — zainteresowała się babcia.
— Prawdę mówiąc, to moja wina — stwierdził mężczyzna wśród niewielkiej fontanny okruchów. — Pozwoliłem się wciągnąć…
Nastąpiła zmiana dobiegających z zewnątrz odgłosów. Za oknem przesuwały się światła miasta, a dyliżans zwalniał.
Mężczyzna wcisnął sobie do ust resztę zapiekanki i popił kilkoma łykami piwa.
— Ooo! Cudowne… — westchnął. Potem oparł się i narzucił chustkę na twarz. Uchylił jeszcze rąbek. — Proszę nikomu nie mówić, że z paniami rozmawiałem. Ale zawsze będą panie miały przyjaciela w Henrym Sluggu.
— A czym się pan zajmuje, panie Henry Slugg? — zapytała czujnie babcia.
— Ja… występuję.
— To widzimy — stwierdziła niania.
— Nie, chodzi mi…
Dyliżans się zatrzymał. Zgrzytnął żwir, gdy pasażerowie zeskoczyli na ziemię. Ktoś otworzył drzwi.
Babcia zobaczyła spory tłum gapiów zaglądających nerwowo do wnętrza i odruchowo poprawiła kapelusz. Ale kilka rąk sięgnęło po Henry’ego Slugga, który wyprostował się, uśmiechnął słabo i pozwolił pomóc sobie wysiąść. Kilka osób głośno wykrzykiwało jakieś imię, ale nie było to imię Henry’ego Slugga.