Выбрать главу

Z okna unosiły się rozmaite zapachy, wśród nich pieczeni wieprzowej i śmietany. Przecisnął się przez okienko i wylądował na półce w spiżarni.

Oczywiście, czasami bywał łapany. A w każdym razie przyłapywany…

Faktycznie, znalazł śmietanę. Usiadł wygodnie.

Był już w połowie miski, kiedy otworzyły się drzwi.

Greebo położył uszy po sobie. Zdrowe oko rozpaczliwie poszukiwało drogi ucieczki. Okienko było za wysoko, osoba otwierająca drzwi nosiła długą spódnicę, co sugerowało rezygnację ze starej sztuczki „między nogami”, i… i… i… nie było ucieczki.

Pazury zgrzytnęły o podłogę…

Och nie… to… nadchodziło…

Coś przeskoczyło w polu morfogenetycznym jego ciała. Oto pojawił się problem, z którym kocia forma nie mogła sobie poradzić. No cóż, ciało znało też inną…

Dookoła trzaskały garnki. Spadały półki, strącone wznoszącą się głową. Worek mąki eksplodował, by zrobić miejsce coraz szerszym barkom.

Kucharka popatrzyła na niego. Po chwili spojrzała w dół. Potem w górę. Aż w końcu jej wzrok, jak ściągany kołowrotkiem, zsunął się z powrotem ku dołowi.

Wrzasnęła.

Greebo też wrzasnął.

Rozpaczliwie chwycił miskę, by zasłonić część ciała, której odkrywanie — jako kota — nigdy go nie martwiło.

Wrzasnął znowu, gdyż oblał się cały letnim płynnym smalcem.

Macające na oślep palce chwyciły dużą miedzianą formę do galarety. Przyciskając ją do okolic krocza, Greebo rzucił się do drzwi, wybiegł ze spiżarni, z kuchni, z sali jadalnej, z zajazdu — prosto w noc.

Szpieg, który jadł właśnie kolację z wędrownym handlarzem, odłożył nóż.

— Czegoś takiego nie widuje się często — stwierdził.

— Czego takiego? — zapytał handlarz, siedzący tyłem do całego zamieszania.

— Taka staroświecka miedziana forma do galarety. Są teraz sporo warte. Moja ciotka ma taką, dobrze zachowaną.

Rozhisteryzowana kucharka dostała coś mocniejszego na uspokojenie, a kilka osób z obsługi wyruszyło, by zbadać sprawę.

Znaleźli tylko formę do galarety porzuconą żałośnie na dziedzińcu.

W domu babcia Weatherwax spała przy otwartych oknach, nie zamykając drzwi na zamek, bezpieczna w swej wiedzy, że rozmaite nocne stworzenia Ramtopów raczej zjedzą własne uszy, niż spróbują się do niej wedrzeć. Jednak w krainach groźnie cywilizowanych prezentowała całkiem inną postawę.

— Naprawdę nie uważam, żeby koniecznie trzeba było przesuwać łóżko pod drzwi, Esme — powiedziała niania Ogg, unosząc je z drugiego końca.

— Nigdy dość ostrożności — odparła babcia. — A gdyby jakiś człowiek w środku nocy zaczął szarpać klamkę?

— Nie w naszym wieku — westchnęła smutno niania.

— Gytho Ogg, jesteś najbardziej…

Babci przerwał szum wody. Dobiegał zza ściany i trwał przez dłuższą chwilę.

Ucichł, po czym zabrzmiał na nowo — chlupanie, które stopniowo zmieniało się w plusk cienkiego strumyka. Niania uśmiechnęła się.

— Ktoś napełnia wannę? — zdziwiła się babcia.

— …albo może to być ktoś, kto napełnia wannę — zgodziła się niania.

Zabrzmiały odgłosy trzeciego opróżnianego dzbana. Jakieś kroki świadczyły, że ktoś wyszedł z pokoju. Po kilku sekundach drzwi się otworzyły, rozległo się wyraźnie cięższe stąpanie, a po krótkiej chwili plusk i sapnięcie.

— Tak, jakiś człowiek wszedł do wanny — uznała babcia. — Co robisz, Gytho?

— Sprawdzam, czy nie ma tu gdzieś dziury po sęku — wyjaśniła niania. — O, znalazłam…

— Wracaj tu natychmiast!

— Przepraszam, Esme.

Wtedy zabrzmiał śpiew. Śpiewał bardzo miły głos, tenor, któremu wanna z wodą nadawała specyficzny timbre.

— Pokaż mi drogę do domu, zmęczonym i chcę już spać…

— Komuś tam jest bardzo przyjemnie — uznała niania.

— …gdziekolwiek bym wędrował…

Ktoś zastukał do drzwi łazienki, a śpiewak płynnie przeszedł na inny język.

— …per via di terra, mare o schiuma…

Czarownice spojrzały po sobie.

— Kupiłem termofor, szanowny panie — oznajmił stłumiony głos.

— Dziękuję ci bardzissimo — odpowiedział kąpiący się, wręcz ociekając obcym akcentem.

Kroki ucichły w oddali.

— …Indicame la strada… nie chcę znać. — Plusk, plusk. — Dobry wieczór, przyjacieeeeele…

— No, no, no… — odezwała się babcia Weatherwax, jakby do siebie. — I znowu mam wrażenie, że pan Slugg w tajemnicy jest poliglotą.

— Coś podobnego! — wykrzyknęła niania Ogg. — A nawet nie zajrzałaś przez dziurkę!

— Gytho, czy na całym świecie istnieje przynajmniej coś takiego, co w twoich ustach nie zabrzmi nieczysto?

— Jeszcze nie znalazłam, Esme — odpowiedziała z radosnym uśmiechem niania.

— Chodziło mi o to, że kiedy gada przez sen albo śpiewa w kąpieli, mówi tak samo jak my. Ale kiedy myśli, że ktoś go słyszy, zaczyna udawać zagranicznego.

— Pewnie chce zmylić tropy temu Basilice.

— Och, podejrzewam, że pan Basilica i Henry Slugg są sobie bardzo bliscy — stwierdziła babcia. — Właściwie przypuszczam nawet, że są jedną i tą…

Ktoś delikatnie zastukał do drzwi.

— Kto tam? — zapytała groźnie babcia.

— To ja, proszę pani. Slot. To mój zajazd.

Czarownice odrobinę przesunęły łóżko i babcia uchyliła drzwi.

— Słucham? — spytała podejrzliwie.

— Tego… Woźnica mówił, że jesteście panie… czarownicami?

— Tak?

— Może zdołałyby panie nam pomóc?

— A co się dzieje?

— Chodzi o mojego chłopaka…

Babcia szerzej otworzyła drzwi i zobaczyła stojącą za Slotem kobietę. Jeden rzut oka na jej twarz całkiem wystarczył. Kobieta trzymała na rękach zawiniątko.

Babcia cofnęła się.

— Wnieście go tutaj, muszę małego obejrzeć.

Odebrała kobiecie dziecko, usiadła na jedynym krześle w pokoju i odchyliła koc. Niania Ogg zaglądała jej przez ramię.

— Hmm — mruknęła po chwili babcia. Zerknęła na nianię, która prawie niedostrzegalnie pokręciła głową.

— Ktoś rzucił klątwę na ten dom, ot co — stwierdził Slot. — Moja najlepsza krowa też śmiertelnie zachorowała.

— Tak? Macie oborę? — zapytała babcia. — Taka obora to dobre miejsce dla chorych. Bo jest ciepło. Pokażcie mi, gdzie to jest.

— Chcecie tam zabrać małego?

— Natychmiast.

Oberżysta spojrzał na żonę i wzruszył ramionami.

— No, myślę, że lepiej się na tym znacie. Tędy.

Poprowadził czarownice tylnymi schodami, przez podwórze, do słodko cuchnącej obory. Wyciągnięta na słomie leżała krowa. Przewróciła niespokojnie oczami, kiedy weszli, i spróbowała zamuczeć.

Babcia rozejrzała się i przez chwilę stała nieruchomo.

— To wystarczy — uznała w końcu.

— Czego wam trzeba? — zapytał Slot.

— Tylko ciszy i spokoju.

Oberżysta poskrobał się po głowie.

— Myślałem, że odśpiewujecie jakieś zaklęcia albo przyrządzacie wywar…

— Czasami.

— Znaczy, wiem, gdzie znaleźć ropuchę…

— Potrzebna mi będzie świeca — rzekła babcia. — Nowa, jeśli to możliwe.

— To wszystko?

— Tak.

Pan Slot sprawiał wrażenie nieco zawiedzionego. Mimo zatroskania coś w jego zachowaniu sugerowało, że jeżeli babcia Weatherwax nie chce ropuchy, to chyba nie jest zbyt dobrą czarownicą.