Выбрать главу

— I zapałki. — Babcia zauważyła to. — Talia kart też by się przydała.

— A ja potrzebuję baranich zrazów na zimno i dokładnie dwóch kufli piwa — dodała niania Ogg.

Mężczyzna skinął głową. Wymagania nie były zbytnio ropuchowe, ale lepsze to niż nic.

— Po co ci to wszystko? — spytała babcia Weatherwax, kiedy oberżysta wyszedł. — Nie wyobrażam sobie, do czego może się przydać! Zresztą zjadłaś już porządną kolację.

— Zawsze jestem gotowa na jakąś dokładkę. Nie chcesz, żebym tu z tobą siedziała, więc będę się nudzić.

— Czy mówiłam, że nie chcę, żebyś ze mną siedziała?

— No wiesz… nawet ja widzę, że chłopak jest w śpiączce, a krowa ma czerwoną robaczycę, o ile mogę to stwierdzić. Też marnie wygląda. Dlatego domyślam się, że planujesz jakąś… akcję bezpośrednią.

Babcia wzruszyła ramionami.

— W takiej chwili czarownica musi być sama — ciągnęła niania. — Ale lepiej uważaj, co robisz, Esme Weatherwax.

Przyniesiono dziecko owinięte w koc i ułożono je na słomie, możliwie wygodnie. Oberżysta zjawił się za nim z tacą.

— Pani Ogg odprawi niezbędne rytuały w swoim pokoju — oznajmiła dumnie babcia. — Ja zostanę tu na noc. Tylko żeby nikt nie wchodził, jasne? Pod żadnym pozorem.

Matka dygnęła, wyraźnie niespokojna.

— Myślałam, że może zajrzę koło północy…

— Nikt. A teraz już idźcie.

Kiedy już wszyscy zostali delikatnie, lecz stanowczo usunięci z obory, niania zajrzała jeszcze zza wrót.

— Ale co dokładnie planujesz, Esme?

— Dostatecznie często siedziałaś przy konających, Gytho.

— No tak, to… — Niania zbladła trochę. — Och, Esme, chyba nie masz zamiaru…

— Smacznego, Gytho.

Babcia zamknęła wrota.

Przez chwilę ustawiała skrzynki i beczki tak, by powstał prymitywny stół i by miała na czym usiąść. W oborze było ciepło i pachniało bydlęcymi gazami. Co jakiś czas sprawdzała stan obojga pacjentów, choć niewiele było do sprawdzania.

Odgłosy w zajeździe cichły stopniowo. Na końcu brzęknęły klucze oberżysty, kiedy zamykał drzwi. Babcia słyszała jeszcze, jak podchodzi do wrót obory i waha się przez chwilę. Wreszcie odszedł i zaczął wspinać się po schodach.

Odczekała jeszcze jakiś czas i zapaliła świecę. Tańczący płomyk rozjaśnił oborę ciepłym, spokojnym blaskiem.

Na desce służącej za stolik rozłożyła karty i spróbowała postawić pasjansa — czego nigdy jakoś nie zdołała opanować.

Świeca wypalała się powoli. Babcia odłożyła karty i siedziała nieruchomo, wpatrzona w płomień.

Po jakimś niemierzalnym odcinku czasu płomyk zamigotał. Nie zauważyłby tego nikt, kto nie koncentrował się na nim od dłuższej chwili.

Nabrała tchu.

— Dzień dobry — powiedziała.

DZIEŃ DOBRY, odezwał się głos przy jej uchu.

Niania Ogg już dawno skończyła baraninę i piwo, ale jeszcze nie spała. Leżała na łóżku całkiem ubrana, z rękami założonymi za głowę. Patrzyła w sufit.

Po jakimś czasie usłyszała, że coś drapie w okiennice. Wstała i otworzyła je.

Potężna postać wskoczyła do pokoju. Promienie księżyca ukazały na moment lśniący tors i grzywę czarnych włosów. Potem istota zanurkowała pod łóżko.

— Ojej, ale się porobiło — westchnęła niania.

Odczekała chwilę, po czym wzięła z tacy kawałek kości — wciąż pozostało na niej trochę mięsa. Schyliła się przy łóżku.

Ręka wysunęła się błyskawicznie i porwała kość.

Niania usiadła.

— Biedny maluch — westchnęła.

Jedynie w kwestii Greeba bezbłędne zwykle poczucie realizmu niani zaczynało szwankować. Dla niej Greebo był tylko powiększoną wersją puszystego kociaka, jakiego pamiętała sprzed lat. Wszyscy pozostali uważali go za pooraną bliznami kulę pomysłowej złośliwości.

Teraz jednak musiał sobie radzić z problemem rzadko dotykającym koty. Lata temu czarownice zmieniły go w człowieka, z powodów, które w owej chwili wydawały się całkiem uzasadnione. Wymagało to sporego wysiłku, a jego pole morfogenetyczne po kilku godzinach wróciło do równowagi, ku powszechnej uldze.

Ale magia nigdy nie jest rzeczą tak prostą, jak się ludziom wydaje. Musi się stosować do pewnych praw uniwersalnych. Jedno z nich głosi, że niezależnie od tego, jak coś byłoby trudne, jeśli raz zostało dokonane, staje się o wiele łatwiejsze, a zatem będzie dokonywane częściej. Potężna góra może być zdobyta przez silnych mężczyzn dopiero po stuleciach nieudanych prób, ale kilkadziesiąt lat później babcie będą wybierać się na szczyt, by wypić herbatkę, a potem wracać, żeby sprawdzić, czy nie zostawiły tam okularów.

Zgodnie z tym prawem dusza Greeba zapamiętała, że istnieje dodatkowa możliwość do wykorzystania w trudnych sytuacjach (obok typowo kociego zestawu ucieczki, walki, nabrudzenia dookoła i wszystkich trzech jednocześnie). A ta możliwość to Zmienić Się w Człowieka.

Przemiana cofała się po krótkim czasie, z którego większość poświęcona była na gorączkowe szukanie pary spodni.

Spod łóżka rozległo się chrapanie. Stopniowo, ku uldze niani, zmieniało się w mruczenie.

I nagle niania wyprostowała się gwałtownie. Znajdowała się spory kawałek od obory, ale…

— On tu jest — oświadczyła.

Babcia odetchnęła powoli.

— Podejdź i usiądź tak, żebym cię widziała. Tego wymagają dobre maniery. I zaznaczę od razu, jeśli pozwolisz, że wcale się ciebie nie boję.

Wysoka postać w czarnej szacie przeszła przez oborę i usiadła na poręcznej beczułce, opierając kosę o ścianę. Potem zsunęła kaptur. Babcia skrzyżowała ręce na piersi i spokojnie patrzyła przybyszowi prosto w oczodoły.

JESTEM POD WRAŻENIEM.

— Mam wiarę.

DOPRAWDY? A W JAKIE KONKRETNIE BÓSTWO?

— Och, żadne z nich.

ZATEM WIARĘ W CO?

— Po prostu wiarę. No wiesz… tak ogólnie.

Śmierć pochylił głowę. Blask świecy wyrysował nowe cienie na czaszce.

ODWAGA JEST ŁATWA PRZY BLASKU ŚWIECY. PANI WIARA, JAK PODEJRZEWAM, TKWI W PŁOMIENIU.

Uśmiechnął się.

Babcia schyliła się i zdmuchnęła świecę. Potem znowu skrzyżowała ramiona i patrzyła niezłomnie przed siebie.

Po dłuższym czasie odezwał się głos.

NO DOBRZE, POKAZAŁA PANI, CO PANI CHCIAŁA.

Babcia zapaliła zapałkę. Płomyk oświetlił czaszkę, która nie poruszyła się przez ten czas.

— Nie chcemy przecież siedzieć tu do rana, prawda? Po ile istnień przyszedłeś?

JEDNO.

— Krowę?

Śmierć pokręcił głową.

— To mogłaby być krowa.

NIE. TO BYŁABY ZMIANA HISTORII.

— Historia mówi właśnie o zmianach.

NIE.

Babcia wyprostowała się.

— W takim razie rzucam ci wyzwanie. Zagramy. Taka jest tradycja. To dozwolone.

Śmierć milczał przez chwilę.

TO PRAWDA.

— Dobrze.

RZUCENIE MI WYZWANIA ZA POŚREDNICTWEM GRY JEST DOPUSZCZALNE.

— Tak.

ALE… ROZUMIE PANI, ŻE ABY WYGRAĆ WSZYSTKO, MUSI PANI WSZYSTKO POSTAWIĆ?

— Podwójna stawka albo nic? Tak, wiem.

ALE NIE W SZACHY.

— Nie znoszę szachów.

ANI W OKALECZ PANA CEBULE. NIGDYNIE POTRAFIŁEM ZROZUMIEĆ ZASAD.

— Zgoda. Co powiesz na jedno rozdanie pokera? Po pięć kart, bez dobierania? Nagła śmierć, jak na to mówią.

Śmierć zastanowił się.

ZNA PANI TĘ RODZINĘ?

— Nie.

WIĘC DLACZEGO?

— Gramy czy rozmawiamy?