Выбрать главу

…i scen.

Śniadanie podawano we wspólnej jadalni w Operze, o wpół do dziesiątej. Aktorzy nie słyną raczej z wczesnego wstawania.

Agnes zaczęła już padać na twarz w swoją jajecznicę, lecz ocknęła się w ostatniej chwili.

— Dzień dobry!!

Christine przysiadła się do niej z tacą, na której — co wcale Agnes nie zaskoczyło — leżał talerzyk z jednym zielonym selerem, jedną rodzynką i mniej więcej łyżka mleka w kubku. Dziewczyna pochyliła się nad Agnes, chwilowo nieco zatroskana.

— Dobrze się czujesz?! Źle wyglądasz!!

Agnes drgnęła w połowie chrapnięcia.

— Nic mi nie dolega — zapewniła. — Jestem tylko trochę zmęczona.

— To świetnie!! — Krótki dialog wyczerpał chyba jej bardziej zaawansowane procesy myślowe i Christine przeszła w tryb automatyczny. — Podoba ci się moja nowa suknia?! — wykrzyknęła. — Czy nie jest śliczna?!

Agnes przyjrzała się.

— Tak — przyznała. — Bardzo… biała. Bardzo koronkowa. Bardzo podkreślająca figurę.

— I wiesz co?!

— Nie. A co?

— Mam już tajemniczego wielbiciela!! To strasznie emocjonujące!! Wszystkie wielkie śpiewaczki takich miały, wiesz?!

— Tajemniczego wielbiciela…

— Tak!! Ta suknia!! Przed chwilą dostarczono ją do wejścia dla aktorów!! Czy to nie ekscytujące?!

— Rzeczywiście dziwne — mruknęła posępnie Agnes. — A przecież jeszcze nawet nie zaśpiewałaś. Hm. Od kogo to?

— Nie zdradził, oczywiście!! Przecież wielbiciel musi być tajemniczy!! Pewnie będzie przysyłał mi kwiaty i pił szampana z mojego bucika!!

— Naprawdę? — Agnes skrzywiła się. — Ludzie tak robią?

— To tradycja!!

Sympatia dla świata aż się z niej wylewała i Christine musiała się nią z kimś podzielić.

— Rzeczywiście wyglądasz na zmęczoną!! — powiedziała. Nagle uniosła dłoń do ust. — Oj!! Przecież zamieniłyśmy pokoje!! Taka byłam niemądra!! A wiesz — dodała z tą pustą przebiegłością, która była najlepszym możliwym dla niej przybliżeniem spostrzegawczości — mogłabym przysiąc, że słyszałam w nocy śpiew!! Ktoś ćwiczył oktawy?!

Agnes była nauczona mówić prawdę. Wiedziała, że powinna odpowiedzieć: „Chyba przez pomyłkę dostałam kawałek twojego życia. Przykro mi, nastąpiło nieporozumienie”.

Ale nauczono ją też, by robić, co jej każą, nie pchać się do przodu, szanować starszych i nie przeklinać słowami gorszymi niż „choroba”.

A teraz mogła sobie pożyczyć bardziej interesującą przyszłość. Tylko na jedną, najwyżej dwie noce. Przecież w każdej chwili może zrezygnować.

— Wiesz, to zabawne — stwierdziła. — Bo przecież byłam w sąsiednim pokoju, a niczego nie słyszałam.

— Nie?! No to wszystko w porządku!!

Agnes przyjrzała się skromnemu posiłkowi koleżanki.

— To całe twoje śniadanie?

— O tak!! Mogłabym przecież nadąć się jak balon!! Ty masz szczęście, możesz jeść wszystko!! Nie zapomnij, że za pół godziny mamy próbę!!

I odbiegła.

Ma w głowie tylko powietrze, uznała Agnes. Na pewno nie chciała mnie urazić.

Ale głęboko w jej wnętrzu Perdita X. Dream pomyślała brzydkie słowo.

Pani Plinge wyjęła z komórki miotłę i obejrzała się.

— Walterze!

Głos zabrzmiał echem na pustej scenie.

— Walterze!

Niespokojnie zastukała w podłogę kijem od miotły. Walter zawsze postępował zgodnie z rutynową procedurą. Nauczenie go tej rutyny zajęło całe lata. Dlatego tak dziwna była jego nieobecność na właściwym miejscu we właściwej chwili.

Pani Plinge pokręciła głową i wzięła się do pracy. Widziała, że nie obejdzie się bez szorowania. I miną wieki, zanim uda się pozbyć tego zapachu terpentyny.

Ktoś przeszedł po scenie, pogwizdując.

Pani Plinge była oburzona.

— Panie Pounder!

Zawodowy szczurobójca zatrudniony w gmachu Opery przystanął i odłożył wyrywający się worek. Nosił cylinder, by pokazać, że należy do kategorii wyższej niż zwykły szczurzy funkcjonariusz; rondo było grube od wosku ściekającego ze świec, jakimi oświetlał sobie drogę w ciemnych piwnicach.

Pracował wśród szczurów tak długo, że sam stał się nieco podobny do szczura. Jego twarz wyglądała na przedłużenie nosa do tyłu. Wąsiki sterczały. Przednie zęby były duże. Ludzie odruchowo szukali wzrokiem jego ogona.

— O co chodzi, pani Plinge?

— Wie pan przecież, że nie wolno gwizdać na scenie! To przynosi pecha!

— No tak, ale to z radości, pani Plinge. Gdyby wiedziała pani to, co ja wiem, też byłaby pani szczęśliwym człowiekiem. Chociaż w pani przypadku byłaby pani raczej szczęśliwą kobietą, a to z powodu tego, że jest pani kobietą. Ach! Czegóż to ja nie widziałem, pani Plinge!

— Znalazł pan złoto w tych piwnicach, panie Pounder?

Pani Plinge przyklęknęła, by starannie zeskrobać plamkę farby. Pan Pounder chwycił worek i ruszył dalej.

— Mogłoby to być złoto, pani Plinge! — zapewnił jeszcze. — Równie dobrze mogłoby to być złoto!

Chwilę trwało, nim pani Plinge zmusiła swe artretyczne kolana, by pozwoliły jej wstać i odwrócić się.

— Słucham, panie Pounder?

Z pewnej odległości dobiegło głuche uderzenie, jak gdyby kiść worków z piaskiem wylądowała miękko na podłodze.

Scena była rozległa, naga i pusta — jeśli nie liczyć sunącego z determinacją ku wolności worka pana Poundera.

Pani Plinge rozejrzała się uważnie.

— Panie Pounder? Gdzie pan jest?

Nagle odniosła wrażenie, że scena jest jeszcze większa i jeszcze wyraźniej pusta niż przed chwilą.

— Panie Pounder! Hej, hej!

Wyciągnęła szyję.

— Halo! Panie Pounder!

Coś sfrunęło z góry i wylądowało obok niej…

Był to brudny czarny cylinder z ogarkami świec na rondzie.

Uniosła głowę.

— Panie Pounder? — szepnęła.

Pan Pounder był przyzwyczajony do mroku. Mrok nie budził w nim lęku. Zawsze też był dumny z tego, że widzi w ciemności. Jeśli zauważył jakiekolwiek światło, jasną plamkę czy lśnienie fosforyzującego próchna, potrafił je wykorzystać. Kapelusz ze świecami służył mu bardziej na pokaz niż do praktycznego stosowania.

Kapelusz… Zdawało mu się, że go zgubił, ale — to dziwne — wciąż go miał na głowie. Rzeczywiście. W zadumie potarł szyję. Chodziło o coś ważnego, czego nie mógł sobie przypomnieć…

Było bardzo ciemno.

PIP?

Uniósł głowę.

W powietrzu, mniej więcej na wysokości oczu, unosiła się okryta czarną szatą postać wielkości jakichś sześciu cali. Spod kaptura wystawał kościsty nos z zakrzywionymi wąsikami. Drobne kościste palce ściskały bardzo małą kosę.

Pan Pounder pokiwał ze zrozumieniem głową. Człowiek, którego przyjęli do Wewnętrznego Kręgu Gildii Szczurobójców, musiał przez lata słyszeć różne powtarzane szeptem plotki. Szczury mają swojego Śmierć, podobnie jak swoich królów, parlamenty i narody. Co prawda żaden człowiek nigdy ich nie widział…

Aż do teraz.

Poczuł się zaszczycony. Od pięciu lat co roku zdobywał Złoty Młotek za najwięcej schwytanych szczurów, ale szanował je, tak jak żołnierz czuje szacunek dla chytrego i odważnego przeciwnika.

— Eee… Jestem martwy, prawda?

PIP.

Pan Pounder czuł, że obserwują go liczne oczy. Liczne malutkie, błyszczące oczka.

— I… co teraz?

PIP.

Dusza pana Poundera spojrzała na jego ręce. Zdawały się wydłużać, porastać sierścią… Czuł, jak rosną mu uszy, czuł także pewne krępujące wydłużenie u podstawy kręgosłupa. Większą część swego życia poświęcił dość jednostajnym czynnościom w ciemnych miejscach, ale mimo to…