— Przecież ja nie wierzę w reinkarnację! — zaprotestował.
PIP.
A to — co pan Pounder zrozumiał z absolutną, szczurzą pewnością — oznaczało: reinkarnacja wierzy w ciebie.
Pan Kubeł bardzo ostrożnie przejrzał pocztę i wreszcie odetchnął, kiedy w stosie nie znalazł kolejnego listu z godłem Opery w Ankh-Morpork.
Oparł się wygodnie i wysunął szufladę biurka.
Leżała tam koperta.
Przyjrzał się jej, a potem bardzo powoli sięgnął po nóż do papieru.
Zzziuut…
…szur szur…
Będę zobligowany, jeśli Christine wystąpi jako Iodyna w dzisiejszym przedstawieniu „La Triviata”.
Pogoda nadal dopisuje. Mam nadzieję, że cieszy się pan dobrym zdrowiem.
Łączę wyrazy szacunku
— Salzella! Panie Salzella!
Kubeł odsunął fotel i pędem ruszył do drzwi. Otworzył i stanął twarzą w twarz z baleriną, która zaczęła wrzeszczeć.
Ponieważ i tak miał nerwy napięte jak postronki, wrzasnął w odpowiedzi. Przyniosło to skutek taki, jaki zwykle osiąga mokry ręcznik albo silny policzek: umilkła i spojrzała na niego z urazą.
— Zaatakował znowu, prawda? — jęknął Kubeł.
— Jest tutaj! To Upiór! — krzyknęła dziewczyna, która wyraźnie postanowiła wygłosić swoją kwestię, choć nie było to już potrzebne.
— Tak, tak, chyba wiem! — ryknął Kubeł. — Mam tylko nadzieję, że nie był to nikt kosztowny!
Zatrzymał się jeszcze w połowie korytarza i odwrócił gwałtownie. Dziewczyna cofnęła się przerażona przed jego wyciągniętym groźnie palcem.
— Przynajmniej stawaj na paluszkach! — krzyknął. — Samo twoje przyjście tutaj kosztowało już pewnie z dolara!
Na scenie zebrała się spora grupka. W samym środku była nowa dziewczyna, ta gruba. Klęczała, uspokajając jakąś starszą kobietę. Tę Kubeł niejasno sobie przypominał: należała do pracowników, których zyskał razem z budynkiem — element całości, podobnie jak szczury i gargulce, które obsiadły dach.
Kobieta przyciskała coś do piersi.
— Spadł tutaj — powtarzała. — Jego nieszczęsny kapelusz…
Kubeł spojrzał w górę. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do ciemności, rozróżnił wśród belek jakiś wirujący powoli kształt.
— Och… — westchnął. — A już mi się wydawało, że napisał taki uprzejmy list…
— Doprawdy? — odezwał się Salzella, podchodząc z tyłu. — To niech pan teraz przeczyta ten.
— Muszę?
— Jest adresowany do pana.
Kubeł rozłożył arkusik papieru.
Hahahaha! Ahahahaha!
Z wyrazami szacunku
PS Ahahahaha!!!!!
Spojrzał zrozpaczony na Salzellę.
— Kim jest ten biedak na górze?
— Pan Pounder, szczurobójca. Sznur oplatał mu się wokół szyi, a do drugiego końca umocowane były worki z piaskiem. Worki spadły na dół, on… poleciał w górę…
— Nie rozumiem! Czy ten Upiór oszalał?
Salzella objął go za ramiona i odprowadził na bok.
— No cóż — powiedział jak najłagodniej. — Jest to człowiek, który zawsze nosi strój wieczorowy, czai się w mroku, a od czasu do czasu zabija innych ludzi. Potem wysyła liściki, w których zapisuje obłąkańczy śmiech. Znowu pięć wykrzykników, jak zauważyłem. Zadajmy więc sobie pytanie: czy to kariera dla kogoś całkiem zdrowego na umyśle?
— Ale dlaczego on to robi? — jęknął Kubeł.
— To pytanie jest sensowne tylko wtedy, gdy mamy do czynienia z kimś psychicznie normalnym — odparł spokojnie Salzella. — Ale ten może to robić, bo tak mu każą małe żółte skrzaty.
— Normalny? Jak tutaj może być normalny? — rzucił Kubeł. — Miał pan rację, wie pan? Atmosfera tego miejsca każdego może doprowadzić do szaleństwa. Możliwe, że jestem tu jedyny, który pewnie stoi obiema nogami na ziemi.
Obejrzał się. Zmrużył gniewnie oczy, widząc grupę dziewcząt z baletu, które nerwowo szeptały między sobą.
— Hej, wy tam! — krzyknął. — Nie stójcie tak! Chcę widzieć, jak wysoko podskakujecie! Na jednej nodze!
Wrócił do Salzelli.
— Co to ja mówiłem?
— Mówił pan, że pewnie stoi obiema nogami na ziemi. W przeciwieństwie do corps de ballet. I corps de Pounder.
— Sądzę, że ta uwaga była w złym guście — zauważył chłodno Kubeł.
— Moim zdaniem — rzekł dyrektor muzyczny — powinniśmy zamknąć Operę, zebrać wszystkich sprawnych mężczyzn, wydać im pochodnie, przeszukać budynek od dachu po piwnice, wykurzyć go, pogonić przez miasto, złapać, rozbić na miazgę, a to, co zostanie, wrzucić do rzeki. To jedyny sposób, by mieć pewność.
— Wie pan, że nie stać nas na zamknięcie Opery — odparł Kubeł. — Podobno zarabiamy tysiące dolarów tygodniowo, ale i wydajemy tysiące dolarów tygodniowo. Nie mam pojęcia, co się z nimi dzieje. Myślałem, że kierowanie tutaj polega na ściągnięciu ludzi na widownię, ale ile razy podniosę wzrok, widzę kogoś ściągniętego do góry, obracającego się wolno w powietrzu… Sam siebie pytam, co jeszcze nas czeka…
Popatrzyli na siebie, a potem ich spojrzenia, jakby kierowane jakimś zwierzęcym magnetyzmem, równocześnie skierowały się ku widowni… I odnalazły potężną, migotliwą bryłę żyrandola.
— Och nie… — jęknął Kubeł. — Do tego się nie posunie, prawda? Wtedy naprawdę musielibyśmy zamknąć…
Salzella westchnął tylko.
— Proszę posłuchać… To waży niemal tonę, a wisi na linie grubszej niż pańskie ramię. Bloki, kiedy się ich nie używa, są zamknięte na kłódkę. Nic nam nie grozi.
Popatrzyli na siebie znowu.
— Postawię kogoś na straży. W czasie przedstawienia mocowanie nie zostanie bez nadzoru ani przez minutę — obiecał Salzella. — Sam przypilnuję, jeśli pan woli.
— Ale on chce, żeby Christine zaśpiewała dziś partię Iodyny! Przecież ona ma głos jak gwizdek!
Salzella uniósł brew.
— To chyba najmniejszy z naszych problemów, nie sądzi pan?
— Doprawdy? Przecież to istotna rola!
Salzella objął właściciela ramieniem.
— Chyba już czas, by odkrył pan kilka mniej znanych zakątków tego cudownego świata, jakim jest opera — powiedział.
Dyliżans zahamował i stanął na placu Sator w Ankh-Morpork. Agent biura czekał niecierpliwie.
— Jest pan spóźniony o piętnaście godzin, panie Reever! — zawołał.
Woźnica obojętnie skinął głową. Odwiesił lejce, zeskoczył z kozła i sprawdził konie. Jego ruchy wydawały się odrobinę sztywne.
Pasażerowie pospiesznie brali swoje bagaże.
— I co? — zapytał agent.
— Zatrzymaliśmy się na piknik — odparł woźnica. Twarz miał poszarzałą.
— Stanęliście na piknik?
— I trochę śpiewów. — Woźnica wyjął spod kozła worki z obrokiem.
— Chce pan powiedzieć, że zatrzymał pan pocztowy dyliżans na piknik i śpiewy?
— Aha, i jeszcze kot utknął na drzewie. — Woźnica possał dłoń i agent zauważył, że jest obwiązana chustką. Oczy woźnicy zaszły mgiełką wspomnień. — A potem były historie.