Выбрать главу

— Jakie historie?

— Ta mała gruba uznała, że każdy musi opowiedzieć jakąś historię, by czas szybciej mijał.

— Tak? Nie rozumiem, w jaki sposób mogło to spowolnić przejazd.

— Powinieneś pan usłyszeć jej historię. Tę o bardzo wysokim człowieku i fortepianie. Tak się zawstydziłem, że spadłem z powozu. Ja takich słów nie użyłbym nawet przy mojej własnej drogiej babci.

— I oczywiście — rzekł agent, który szczycił się swym ironicznym stosunkiem do świata — podczas tego wszystkiego nawet nie przemknęły panu przez myśl słowa „rozkład jazdy”?

Woźnica przystanął i po raz pierwszy spojrzał wprost na agenta. Ten cofnął się o krok — zobaczył twarz człowieka, który na lotni przefrunął nad piekłem.

— Sam im pan to powiedz — rzucił woźnica i odszedł.

Agent spojrzał za nim zdziwiony, po czym zbliżył się do drzwi.

Chudy człowieczek z udręką na twarzy wysiadł, ciągnąc za sobą wielkiego, grubego mężczyznę. Mówił coś szybko w języku, którego agent nie rozumiał.

A potem agent został sam przy powozie i koniach, wewnątrz rozszerzającego się szybko kręgu odchodzących pasażerów.

Otworzył drzwiczki i zajrzał do środka.

— Dzień dobry — powiedziała niania Ogg.

Ze zdziwieniem spoglądał to na nią, to na babcię Weatherwax.

— Czy wszystko w porządku, drogie panie?

— Bardzo przyjemna podróż — zapewniła niania, ujmując go pod ramię. — Następnym razem stanowczo skorzystamy z usług tej linii.

— Woźnica wspominał, że były jakieś problemy…

— Problemy? — zdziwiła się babcia. — Niczego nie zauważyłam. A ty, Gytho?

— Mógłby się trochę bardziej pospieszyć z drabiną — stwierdziła niania, wysiadając z powozu. — I jestem pewna, że mruczał coś pod nosem, kiedy się zatrzymaliśmy, żeby podziwiać widoki. Ale skłonna jestem mu wybaczyć.

— Zatrzymaliście się, żeby podziwiać widoki? — zdumiał się agent. — Kiedy?

— Och, kilka razy. Przecież nie ma sensu tak ciągle pędzić, prawda? Wolniej jedziesz, dalej dojedziesz i w ogóle. Czy mógłby pan wskazać nam drogę na ulicę Wiązów? Mamy kwaterę u pani Palm. Nasz Nev bardzo dobrze się o niej wyrażał. Mówił, że nikt go tam nigdy nie szukał…

Agent cofnął się, jak prawie wszyscy wobec niesamowitego tempa wymowy niani.

— Ulica Wiązów? — powtórzył. — Ale… szanowane damy nie powinny tam bywać…

Niania poklepała go po ramieniu.

— Bardzo dobrze — powiedziała. — W ten sposób nie spotkamy nikogo znajomego.

Kiedy babcia mijała konie, usiłowały schować się za powozem.

Kubeł uśmiechnął się promiennie. Na jego twarzy błyszczały drobne kropelki potu.

— Ach, Perdita — powiedział. — Siadaj, moja droga. Tego… podoba ci się u nas, jak dotąd?

— Tak. Bardzo dziękuję, proszę pana — odparła grzecznie Agnes.

— Dobrze. To dobrze. Czy to nie dobrze, Salzella? Czy nie uważa pan, że to dobrze, panie Undershaft?

Agnes spojrzała na trzy zatroskane twarze.

— Bardzo nas to cieszy — zapewnił ją Kubeł. — I jeszcze, tego… mamy dla ciebie wspaniałą propozycję, dzięki której spodoba ci się u nas jeszcze bardziej.

Agnes przyglądała się im z uwagą.

— Tak? — spytała czujnie.

— Wiemy, że… że dopiero od niedawna jesteś tu z nami, ale postanowiliśmy, eee… — Kubeł przełknął nerwowo ślinę. — Postanowiliśmy, że pozwolimy ci zaśpiewać partię Iodyny w dzisiejszym przedstawieniu „La Triviaty”.

— Tak?

— Ehm… Nie jest to żadna z głównych ról, ale oczywiście zawiera słynną arię „Pożegnanie”…

— Aha. I co?

— Ehm… Widzisz, jest… tego… jest coś… — Kubeł zrezygnował i bezradnie obejrzał się na dyrektora muzycznego. — Salzella!

Salzella pochylił się nad Agnes.

— Właściwie chcielibyśmy, Perdito, żebyś zaśpiewała tę rolę, ale nie… ale nie żebyś ją zagrała.

Agnes słuchała ich wyjaśnień. Będzie stała w chórze, tuż za Christine. Christine dostanie polecenie, by śpiewać bardzo cicho. Takie rzeczy robiło się już dziesiątki razy, tłumaczył Salzella. O wiele częściej, niż publiczność się domyśla: kiedy śpiewaków bolało gardło albo całkiem stracili głos, albo przyszli na przedstawienie tak pijani, że ledwie mogli ustać, albo — przy pewnej dramatycznej okazji wiele lat temu — kiedy umarli w czasie przerwy i w konsekwencji odśpiewali swoją słynną arię, korzystając z przywiązanego do grzbietu kija od miotły i sznurka poruszającego szczęką.

To nie było niemoralne. Przedstawienie musi trwać.

Otaczał ją krąg desperacko uśmiechniętych twarzy.

Mogę zwyczajnie stąd wyjść, myślała. Mogę zostawić te wyszczerzone twarze i tego tajemniczego Upiora. Nie zdołają mnie zatrzymać.

Ale nie miała dokąd pójść — mogła najwyżej wrócić.

— Tak, no… zgoda — powiedziała. — Jestem… no… ale dlaczego w ten sposób? Czy nie mogę normalnie zająć jej miejsca i zaśpiewać?

Mężczyźni spojrzeli po sobie z zakłopotaniem, a potem zaczęli mówić wszyscy naraz.

— Tak, ale widzisz, Christine jest… ma większe doświadczenie…

— …orientację techniczną…

— …osobowość sceniczną…

— …widoczne umiejętności liryczne…

— …pasuje do kostiumu…

Agnes popatrzyła na swoje duże dłonie. Czuła, że rumieniec nadciąga niczym horda barbarzyńców, paląc wszystko na swojej drodze.

— Chcielibyśmy, jak to mówią — rzekł Kubeł — żebyś była duchem tej roli…

— Duchem? Takim niby-upiorem?

— To taki sceniczny termin — wyjaśnił Salzella.

— Aha, rozumiem — mruknęła Agnes. — Tak, oczywiście. Postaram się jak najlepiej.

— Doskonale — ucieszył się Kubeł. — Nie zapomnimy ci tego. I jestem przekonany, że idealna dla ciebie rola pojawi się już niedługo. Zgłoś się po południu do pana Undershafta, który nauczy cię wszystkiego.

— Hm… Całkiem dobrze znam tę partię, dziękuję.

— Doprawdy? Skąd?

— Ja… brałam lekcje.

— Brawo, moja droga. To dowodzi wielkiej bystrości. Jesteśmy pełni podziwu. Ale mimo to zjaw się u pana Undershafta…

Agnes wstała i wyszła ze spuszczoną głową.

Undershaft westchnął ciężko.

— Biedne dziecko — stwierdził. — Za późno przyszła na świat. Kiedyś w operze chodziło tylko o głosy. Wiecie, pamiętam czasy wielkich sopranów. Donna Violetta Gigli, donna Clarissa Extendo… Ciekawe, co się z nimi stało.

— Czy klimat się nie zmienił w tym czasie? — spytał złośliwie Salzella.

— A tam mamy figurę, która powinna się przyczynić do wznowienia „Pierścienia Nibelungingungów” — ciągnął Undershaft. — To dopiero była opera…

— Trzy dni bogów pokrzykujących na siebie i dwadzieścia minut wpadających w ucho melodii? — mruknął Salzella. — Nie, dziękuję bardzo.

— Ale czy nie słyszy pan jej śpiewającej Hildabrunę, pierwszą z Walkirii?

— Tak. O tak. Niestety, słyszę ją również śpiewającą karła Nobbo i Io, przywódcę bogów.

— To były czasy! — westchnął smutnie Undershaft. — Wtedy mieliśmy prawdziwe opery. Pamiętam, jak donna Veritasi wepchnęła trębacza do jego własnej tuby, bo ośmielił się ziewnąć…

— Tak, tak, ale teraz mamy Wiek Nietoperza. — Salzella wstał. Rzucił okiem na drzwi i pokręcił głową. — Zadziwiające — stwierdził. — Myślicie, że ona zdaje sobie sprawę z tego, jaka jest gruba?