— Eee… tak — powiedziała. — Tak. To będzie… bardzo pomocne.
— Muszę już iść. — Uśmiechnął się do niej lekko i poklepał ją po ręce. — I wiesz… naprawdę mi przykro, że tak się ułożyło. Bo… to było niesamowite.
Odwrócił się już i odszedł kilka kroków, ale przystanął.
— Eee… przepraszam, jeśli cię wczoraj wystraszyłem — powiedział.
— Co?
— Na schodach.
— Ach, to. Nie przestraszyłam się.
— Ale… no… nie wspomniałaś o tym nikomu? Nie chciałbym, żeby uważali, że przejmuję się głupstwami.
— Nie myślałam już o tym, prawdę mówiąc. Wiem, że nie możesz być Upiorem, jeśli o to ci chodzi. Prawda?
— Ja? Upiorem? Cha, cha!
— Cha, cha — zgodziła się Agnes.
— No to… do zobaczenia jutro.
— Świetnie.
Głęboko zamyślona ruszyła do swojego pokoju.
A tam była Christine, krytycznie spoglądającą w lustro. Odwróciła się gwałtownie, kiedy weszła Agnes — nawet poruszała się z wykrzyknikami.
— Och, Perdito!! Słyszałaś?! Mam dzisiaj śpiewać partię Iodyny!! Czy to nie cudowne?!
Podbiegła, spróbowała podnieść Agnes i ją uściskać. W końcu poprzestała na uściskach.
— I podobno pozwolili ci już wystąpić w chórze?!
— Rzeczywiście.
— Czy to nie miłe?! Cały ranek ćwiczyłam z panem Salzellą!! Kesta?! Mallydetta!! Porter sy bloker!!
Zawirowała radośnie. Niewidzialne cekiny wypełniły powietrze blaskiem.
— Kiedy będę już sławna, nie pożałujesz, że byłam twoją przyjaciółką!! Zrobię, co tylko można, żeby ci pomóc!! Jestem pewna, że przynosisz mi szczęście!!
— Rzeczywiście — zgodziła się załamana Agnes.
— Bo kiedyś mój kochany tato powiedział, że pewnego dnia zjawi się kochany mały skrzat i pomoże mi osiągnąć mój wielki cel, i wiesz co?! Myślę, że ten skrzacik to ty!!
Agnes uśmiechnęła się smętnie. Kiedy człowiek już trochę poznał Christine, musiał walczyć z pragnieniem, by zajrzeć jej do ucha i sprawdzić, czy nie zobaczy światła wpadającego z drugiej strony.
— Wiesz… zdawało mi się, że zamieniłyśmy pokoje.
— Ach, to!! — Christine uśmiechnęła się. — Czy to nie było niemądre?! Zresztą będzie mi potrzebne duże lustro, skoro mam zostać primadonną!! Nie przeszkadza ci to, prawda?!
— Co? Aha… Nie, oczywiście, że nie. No… skoro jesteś pewna…
Agnes spojrzała na lustro, potem na łóżko. I w końcu na Christine.
— Nie — powiedziała, zaszokowana ogromem idei, jaka się właśnie pojawiła w jej głowie, nadesłana przez Perditę. — Wcale mi to nie przeszkadza.
Doktor Undershaft wytarł nos i spróbował się uspokoić. Nie musi się przecież zgadzać. Może rzeczywiście to dziecko jest trochę tęgie, ale Gigli na przykład zgniotła kiedyś tenora na śmierć i nikt nie miał jej tego za złe.
Złoży Kubłowi protest.
Doktor Undershaft miał w życiu tylko jedną ideę: wierzył w głosy. To nieważne, jaki kto ma kształt. Nigdy nie oglądał opery z otwartymi oczami. Liczyła się muzyka, nie gra, a już z pewnością nie sylwetki śpiewaków.
Co to ma za znaczenie, jak się wygląda? Donna Tessitura miała na brodzie szczecinę, o którą można było zapalać zapałki, i spłaszczony nos na połowę twarzy, ale nadal była jednym z najlepszych kontraltów, jakie otwierały kciukiem butelkę piwa.
Naturalnie, Salzella twierdzi, że o ile ludzie zaakceptują wielką i grubą pięćdziesięcioletnią kobietę, która gra szczupłą siedemnastolatkę, to nie zgodzą się, że może to robić gruba siedemnastolatka. Uważał, że bez oporów przełkną wielkie oszustwo, ale udławią się małym kłamstewkiem. Salzella często powtarzał takie rzeczy.
W ogóle ostatnio źle się układało. Cały gmach zdawał się… chory, o ile budynki mogą chorować. Wciąż zjawiały się tłumy, ale jakoś nie było już pieniędzy. Wszystko strasznie podrożało… A teraz kupił ich handlarz sera, na miłość bogów… Jakiś brudny sklepikarz, który pewnie zechce realizować swoje wymysły. Tutaj potrzebny jest człowiek interesu, jakiś księgowy, który potrafi sprawnie dodawać kolumny liczb i nie będzie się wtrącał. Na tym polegał cały kłopot z właścicielami, których tu przeżył — na początku mieli się tylko za ludzi interesu, a potem zaczynali uważać, że mogą wnieść jakieś artystyczne przemyślenia.
Chociaż z drugiej strony handlarze sera muszą przecież dodawać swoje sery. Byle ten obecny siedział w swoim gabinecie, a nie łaził wszędzie i nie zachowywał się jak właściciel tylko dlatego, że akurat jest właścicielem…
Undershaft zamrugał. Znowu skręcił nie tam, gdzie trzeba. Nieważne, jak długo człowiek tu pracuje, Opera jest prawdziwym labiryntem. Trafił za scenę, do pomieszczenia orkiestry. Wszędzie stały instrumenty i składane krzesła. Nogą zaczepił o butelkę po piwie…
Brzęk struny sprawił, że rozejrzał się uważnie. Połamane instrumenty zalegały na podłodze. Zauważył kilka rozbitych skrzypiec, jakieś połamane oboje, puzon z wyrwanym suwadłem…
Spojrzał prosto w czyjąś twarz.
— Ale… dlaczego ty…
Półkoliste okulary wirowały przez chwilę w powietrzu, aż roztrzaskały się o podłogę.
Potem napastnik zsunął maskę, gładką i białą jak czaszka anioła, i zrobił krok naprzód.
Doktor Undershaft zamrugał…
Panowała ciemność. Jakaś postać w czarnej pelerynie uniosła głowę i spojrzała na niego przez białe jak kość oczodoły. Ostatnie wspomnienia Undershafta były nieco zamglone, ale co do jednego nie miał wątpliwości.
— Aha! — zawołał. — Mam cię! To ty jesteś Upiorem!
WIE PAN, DOŚĆ ZABAWNIE SIĘ PAN POMYLIŁ.
Undershaft zauważył inną zamaskowaną postać, która chwyciła ciało… ciało doktora Undershafta… i powlokła je gdzieś na bok.
— Ach, rozumiem. Jestem martwy.
WYDAJE SIĘ, ŻE TAK JEST W ISTOCIE.
— To było morderstwo! Czy ktoś o tym wie?
MORDERCA. I PAN, NATURALNIE.
— Ale on? Jak mógł… — zaczął Undershaft.
MUSIMY IŚĆ, przypomniał Śmierć.
— Przecież on właśnie mnie zabił! Udusił gołymi rękami!
TAK. MOŻE PAN TO ZALICZYĆ DO NOWYCH DOŚWIADCZEŃ.
— Chcesz powiedzieć, że nic nie można zrobić w tej sprawie?
MUSI PAN ZOSTAWIĆ JĄ ŻYWYM. OGÓLNIE RZECZ BIORĄC, DENERWUJĄ SIĘ, KIEDY ZMARLI PODEJMUJĄ KONSTRUKTYWNĄ ROLĘ W ŚLEDZTWIE W SPRAWIE MORDERSTWA. UTRUDNIA IM TO KONCENTRACJĘ.
— A wiesz, masz bardzo dobry głos. Piękny bas.
DZIĘKUJĘ.
— Czy tam będą… chóry i różne takie?
A CHCIAŁBY PAN?
Agnes wymknęła się wejściem dla aktorów na ulice Ankh-Morpork. Zamrugała w jasnym świetle. Powietrze wydawało się trochę kłujące, ostre i za zimne.
To, co miała zamiar zrobić, było złe. Bardzo złe. A przez całe swoje życie robiła wyłącznie rzeczy słuszne.
No, dalej, powiedziała Perdita.
Prawdę mówiąc, pewnie wcale tego nie zrobi. Ale przecież nie ma nic złego w samym pytaniu, gdzie jest sklep z ziołami. Więc spytała.
Nie ma nic złego w wejściu do niego. Więc weszła.
Z całą pewnością żadne prawo nie zabrania kupowania składników, które kupiła. W końcu może ją kiedyś rozboleć głowa albo zacznie dręczyć bezsenność.
I przecież to zupełnie nie ma znaczenia, że zabierze je ze sobą i schowa pod materacem.
Zgadza się, potwierdziła Perdita.
Właściwie jeśli wyciągnie się średnią z moralnych trudności tego, co planowała, i wszystkich drobnych działań, które musiała podjąć, by plan zrealizować, prawdopodobnie nie było to aż takie złe…