Выбрать главу

— Jak się tego dowiedział? — zdziwiła się babcia.

— Wiesz, tam było dużo ołowiu. To wymaga pracy. Mówił, że najbardziej lubił te hałaśliwe. Mógł wtedy sobie nucić i nikt nie słyszał młotka.

Czarownice ruszyły dalej.

— Zauważyłaś tę młodą Agnes, jak o mało co na nas nie wpadła? — zapytała babcia.

— Owszem. Ledwo się powstrzymałam, żeby się nie obejrzeć.

— Nie była zadowolona, że nas spotyka. Słyszałam niemal, jak syknęła.

— To bardzo podejrzane, moim zdaniem — stwierdziła niania. — Wiesz, widzi nagle dwie przyjazne twarze, zna je z domu… Można by się spodziewać, że podbiegnie…

— W końcu jesteśmy jej starymi przyjaciółkami. No, starymi przyjaciółkami jej babki i matki, ale praktycznie na jedno wychodzi.

— Pamiętasz te oczy w fusach? Może ona jest pod wpływem jakiejś dziwnej okultystycznej mocy? Musimy być ostrożne. Ludzie czasem dziwnie się zachowują, kiedy zawładnie nimi dziwna okultystyczna moc. Pamiętasz pana Skrupuła z Kromki?

— To nie była dziwna okultystyczna moc. Miał nadkwasotę.

— Ale przez jakiś czas wyglądało to na dziwną okultystyczną moc. Zwłaszcza przy zamkniętych oknach.

Spacerkiem doszły do drzwi dla aktorów. Babcia spojrzała na rząd afiszy.

— „La Triviata” — przeczytała. — „Pierścień Nibelungingungów”…

— Bo widzisz, w zasadzie są dwa rodzaje oper — wyjaśniła niania, która posiadła także prawdziwie czarowniczą umiejętność wypowiadania stanowczych i fachowych opinii, opartych na całkowitym braku wiedzy i doświadczenia. — Są takie ciężkie, poważne opery, gdzie ludzie śpiewają po zagranicznemu i to idzie tak: „Och, och, och, umieram, och, umieram, och, och, och, to właśnie robię”. I masz takie lekkie, weselsze opery, gdzie śpiewają po zagranicznemu, i to idzie tak: „Piwo! Piwo! Piwo! Piwo! Kocham pić dużo piwa!”, chociaż czasem zamiast piwa piją szampana. I to w zasadzie cała opera, tak po prawdzie.

— Znaczy, albo umierają, albo piją piwo? — dziwiła się babcia.

— W zasadzie tak. — Niania zdołała tonem głosu zasugerować, że jest to również pełen zakres możliwych doświadczeń życiowych.

— I to cała opera?

— No wiesz… może jeszcze być o czym innym, ale na ogół to albo chlanie, albo dźganie.

Babcia zdała sobie sprawę, że jest tu ktoś jeszcze. Odwróciła się.

Jakaś postać wyszła drzwiami dla aktorów, niosąc afisz, wiadro kleju i pędzel. Była to postać dziwaczna, podobna do zadbanego stracha na wróble, w ubraniu trochę za małym, choć trudno sobie wyobrazić, by jakakolwiek odzież pasowała do tej figury, której kości i stawy wydawały się nieskończenie elastyczne i poruszały się chyba niezależnie od siebie.

Postać dotarła do dwóch czarownic przed tablicą z afiszami, zatrzymała się grzecznie. Widziały niemal słowa ustawiające się w szyku za patrzącymi w pustkę oczami.

— Przepraszam panie uprzejmie. Przedstawienie musi trwać.

Słowa znajdowały się na właściwych miejscach i miały sens, ale każde zdanie zostało wypuszczone na świat jako odrębna całość.

Babcia odciągnęła nianię na bok.

— Dziękuję.

Przyglądały się w milczeniu, jak dziwna postać z wielką starannością smaruje klejem równy prostokąt, po czym umieszcza tam afisz, metodycznie wyrównując wszystkie zmarszczki.

— Jak ci na imię, młody człowieku? — spytała babcia.

— Walter!

— Masz bardzo ładny beret.

— Mama mi go kupiła!

Walter usunął spod papieru ostatni bąbel powietrza i odstąpił. Potem, zaabsorbowany swoim zadaniem, kompletnie ignorując czarownice, chwycił wiadro z klejem i wrócił do wnętrza.

Przyjaciółki w milczeniu oglądały afisz.

— Wiesz, chętnie bym zobaczyła taką operację — oświadczyła po chwili niania. — Senor Basilica dał nam bilety.

— Och, znasz mnie przecież — odparła babcia. — Nie chcę mieć nic wspólnego z takimi przedsięwzięciami.

Niania zerknęła na nią z ukosa i uśmiechnęła się do siebie. Było to znane otwarcie Weatherwax. Oznaczało: Oczywiście, że mam ochotę, ale musisz mnie przekonać.

— Masz rację, naturalnie — zgodziła się chytrze. — To raczej dla tych ludzi w pięknych karocach. Nie dla takich jak my.

Babcia wahała się przez chwilę.

— Myślę, że to za wysokie progi — mówiła dalej niania. — Gdybyśmy poszły, oni pewnie by powiedzieli: Precz stąd, paskudne staruchy…

— Tak by powiedzieli?

— Na pewno nie chcą, żeby takie baby ze wsi, podobne do nas, mieszały się z tymi eleganckimi arystokratami.

— Tak uważasz? Nie chcą nas? No to chodźmy!

Babcia pomaszerowała do frontowego wejścia, gdzie ludzie wysiadali już z powozów. Przedostała się na szczyt schodów i pomagając sobie łokciami, dotarła do kasy.

Pochyliła się. Człowiek za kratką odsunął się odruchowo.

— Paskudne staruchy, co?

— Przepraszam bardzo…?

— W samą porę! Popatrz no, młody człowieku, mamy tu bilety na… — Zerknęła na kartoniki i skinęła na nianię Ogg. — Tu jest napisane: parter. Co za bezczelność… Nas sprowadzać do parteru? — Zwróciła się do kasjera: — Rozumiesz chyba, że zwykła widownia nas nie zadowoli. Chcemy miejsca odpowiednio wysokie… — Przyjrzała się tablicy obok kasy. — Balkon będzie lepszy. Tak, najwyższy balkon.

— Słucham? Chcą panie zamienić miejsca z parteru na balkon?

— Tak, i nawet nie próbuj żądać od nas dodatkowych pieniędzy.

— Nie zamierzałem…

— I bardzo dobrze! — Babcia uśmiechnęła się tryumfalnie, z aprobatą oglądając nowe bilety. — Idziemy, Gytho.

— Przepraszam! — zawołał kasjer, gdy niania już odchodziła. — Co pani ma na ramieniu?

— To… futrzany kołnierz.

— Ale przecież wyraźnie widziałem, że pomachał ogonem.

— Tak. Ponieważ wierzę w piękno bez okrucieństwa.

Agnes zauważyła, że coś się dzieje za sceną. Co chwilę tworzyły się niewielkie grupki; rozpraszały się prawie natychmiast, gdy kolejne osoby ruszały wypełniać jakieś tajemnicze zadania.

W kanale dla orkiestry muzycy stroili nowe instrumenty. Chór ustawiał się do sceny Zatłoczonego Placu Targowego, gdzie rozmaici żonglerzy, Cyganie, połykacze mieczy i odświętnie ubrani wieśniacy wcale się nie zdziwią, kiedy na pozór pijany baryton wkroczy, by odśpiewać przechodzącemu tenorowi znaczną część fabuły.

Zobaczyła Kubła i Salzellę pogrążonych w dyskusji z inspicjentem.

— Jak możemy przeszukać cały budynek? To prawdziwy labirynt!

— Może gdzieś zabłądził…?

— Bez okularów jest ślepy jak nietoperz.

— Przecież nie wiemy, czy przytrafiło mu się coś złego!

— Ach, tak? Ale nie był pan taki pewny, kiedy pan otwierał futerał kontrabasu! Uważał pan, że znajdzie go pan w środku! Niech pan się przyzna!

— Ja… rzeczywiście nie spodziewałem się, że będzie tam połamany kontrabas. To prawda. Ale w owej chwili byłem nieco wzburzony.

Połykacz mieczy szturchnął Agnes.

— Co?

— Kurtyna w górę za minutę, moja droga — wyjaśnił, smarując klingę musztardą.

— Czy coś się stało panu Undershaftowi?

— Nie wiem, skarbie. Nie masz przypadkiem odrobiny soli?

— Przepraszam… Przepraszam… Chcemy przejść… To pańska noga? Przepraszam…

Zostawiając za sobą linię zirytowanych i obolałych widzów, czarownice przeciskały się na swoje miejsca.

Babcia odepchnęła sąsiada i usadowiła się wygodnie. A że w pewnych kwestiach miała próg znudzenia czterolatka, zapytała: