Serce w niani zamarło.
— Co pani powie! — skomentowała ostrożnie. — Miała dobry, śpiewny głos, jak pamiętam. Naturalnie, udzieliłam jej kilku rad. Słyszałam czasem, jak śpiewa w lesie.
— To przez tutejsze powietrze — wyjaśniła pani Nitt. — Zawsze miała potężną pierś.
— Tak, trzeba przyznać. Znana była z tego. Czyli… no… nie ma jej tutaj, prawda?
— Zna pani naszą Agnes. Nigdy wiele nie mówi. Zdaje mi się, że było jej tu trochę nudno.
— Nudno? W Lancre?
— To samo jej powtarzałam — zgodziła się pani Nitt. — Powiadam: mamy czasami piękne zachody słońca. A w każdy Wtorek Duchowego Ciasta jest przecież jarmark, regularnie.
Niania Ogg myślała o Agnes. Trzeba wielkich myśli, żeby zmieścić ją w nich całą.
W Lancre zawsze rodziły się mocne, zdrowe kobiety. Lancrański farmer potrzebował żony, która bez trudu własnym fartuchem zatłucze wilka na śmierć, gdy spotka go podczas wycieczki do lasu po drewno. I chociaż całowanie początkowo ma więcej uroku od gotowania, porządny lancrański chłopak, szukający narzeczonej, ma w pamięci ojcowską radę, że pocałunki z czasem tracą na znaczeniu, natomiast kuchnia z latami staje się zwykle coraz lepsza. Dlatego swoje zaloty kieruje raczej ku tym rodzinom, które wyraźnie zdradzają tradycję dobrego jedzenia.
Agnes była, zdaniem niani, całkiem atrakcyjna w dość ekspansywnym stylu: piękny przykład typowej lancrańskiej kobiecości. To znaczy, że była w przybliżeniu jak dwie kobiecości z dowolnych innych okolic.
Niania pamiętała też, że była milkliwa i jakby wiecznie zakłopotana — pewnie chciała zmniejszyć zajmowany przez siebie fragment świata.
Ale zdradzała już oznaki odpowiednich zdolności. Właściwie należało się tego spodziewać. Nic nie stymuluje magicznych nerwów bardziej od uczucia niedopasowania. Dlatego Esme jest taka dobra. W przypadku Agnes poczucie to manifestowało się noszeniem czarnych koronkowych rękawiczek i bladego makijażu oraz przedstawianiem się jako Perdita plus inicjał z samego tyłka alfabetu. Niania uważała jednak, że wszystko to szybko jej przejdzie, gdy tylko zajmie się uczciwym czarownictwem.
Powinna bardziej uważać z tą muzyką. Moc znajduje wejścia różnymi drogami…
Muzyka i magia mają ze sobą wiele wspólnego. Na przykład obie są na „m”.
Niech to licho… Niania liczyła na tę dziewczynę.
— Często pisała do Ankh-Morpork, żeby jej przysyłali muzykę — powiedziała pani Nitt. — Sama popatrz.
Wręczyła niani stos kartek.
Niania przerzuciła je. Nuty były w Ramtopach dość popularne, a śpiewy w izbie uznawano za trzecie w kolejności najlepsze zajęcie na długie zimowe wieczory. Ale niania widziała, że nie jest to żadna normalna muzyka. Kartki były za bardzo zaczernione.
— Cos ifan Hita — przeczytała. — Die Meistersinger von Scrote.
— To zagraniczne — wyjaśniła z dumą pani Nitt.
— Rzeczywiście — przyznała niania.
Pani Nitt spoglądała na nią wyczekująco.
— Co? — zdziwiła się niania, ale natychmiast zrozumiała. — Aha.
Pani Nitt zerknęła szybko na pustą filiżankę po herbacie.
Niania westchnęła i odsunęła nuty. Czasami rzeczywiście pojmowała, o co chodzi babci Weatherwax: ludzie często zbyt mało oczekują od czarownic.
— Tak, oczywiście. — Starała się uśmiechać. — Zobaczmy, co przeznaczenie, w postaci tych wyschniętych już kawałków liści, postawiło na naszej drodze.
Przybrała odpowiednio okultystyczny wyraz twarzy i zajrzała na dno filiżanki.
Która sekundę później roztrzaskała się, uderzając o podłogę.
Pokój był mały. Właściwie była to połówka małego pokoju, gdyż przedzielono go cienką ścianką. Młodsze chórzystki w Operze stały jeszcze niżej niż zmieniający dekoracje uczniowie maszynistów.
W pokoju znalazło się dość miejsca na łóżko, szafę, garderobę i — całkiem tu nie na miejscu — wielkie lustro, duże jak drzwi.
— Imponujące, prawda?! — stwierdziła Christine. — Próbowali je wynieść, ale jest chyba wmurowane. Na pewno bardzo się przyda!!
Agnes nie odpowiadała. W swojej połówce pokoju — drugiej części tego tutaj — nie miała lustra. I była z tego zadowolona. Nie uważała luster za obiekty z natury przyjazne. Nie chodziło tylko o pokazywane obrazy. Było w lustrach coś… coś niepokojącego. Zdawało się, że na nią patrzą. Agnes nie znosiła, gdy ktoś na nią patrzył.
Christine stanęła w niewielkiej pustej przestrzeni na środku podłogi i okręciła się dookoła. Obserwowanie jej było przyjemnym zajęciem. Zdawała się skrzyć. Coś w niej sugerowało cekiny.
— To miło, prawda?! — powiedziała.
Nie lubić Christine to jakby nie lubić małego puchatego zwierzątka. Na przykład królika. Z pewnością niemożliwe było dla niej objęcie umysłem całej jednej myśli naraz. Musiała ją dzielić na mniejsze kawałki.
Agnes zerknęła w lustro. Odbicie patrzyło na nią. Przydałaby się jej teraz chwila samotności. Wszystko wydarzyło się tak prędko… A to miejsce jakoś ją niepokoiło. Wolałaby mieć chwilę tylko dla siebie.
Christine przestała się kręcić.
— Dobrze się czujesz?!
Agnes przytaknęła.
— Opowiedz mi coś o sobie!!
— Ja… tego… — Mimowolnie poczuła wdzięczność. — Pochodzę z takiego kraiku w górach, o którym pewnie nigdy nie słyszałaś…
Urwała. W głowie Christine ktoś przekręcił wyłącznik i światło zgasło. Agnes zdała sobie sprawę, że pytanie zostało zadane nie dlatego, by Christine chciała się czegokolwiek dowiedzieć, ale po prostu by przerwać milczenie. Mówiła dalej…
— Mój ojciec był imperatorem Klatchu, a matka miseczką budyniu malinowego.
— To ciekawe — zapewniła Christine, patrząc w lustro. — Jak myślisz, dobrze mi w tej fryzurze?!
Oto co Agnes by opowiedziała, gdyby Christine była zdolna słuchać dłużej niż kilka sekund:
Pewnego dnia obudziła się z przerażającą świadomością, że żyje z brzemieniem wspaniałego charakteru. Po prostu. Aha, i niezłych włosów.
Właściwie to nie charakter był problemem, lecz „ale”, które ludzie zawsze dodawali, kiedy o tym wspominali. „Ale za to ma wspaniały charakter”, mówili. Właśnie brak wyboru tak ją irytował. Nikt jej nie spytał przed narodzinami, czy woli wspaniały charakter, czy raczej paskudny charakter, a za to ciało, które wciśnie się w suknię rozmiaru dziewiątego. Ludzie usilnie starali się ją przekonać, że uroda to tylko zewnętrzna forma, liczy się wnętrze — tak jakby jakiś mężczyzna zakochał się kiedyś w parze nerek.
Czuła, że przyszłość usiłuje ją zgnieść.
Przyłapała się, że mówi „niedoczekanie” i „choroba”, kiedy chce zakląć, i że używa różowego papieru listowego.
Że cieszy się reputacją osoby spokojnej i opanowanej w sytuacjach kryzysowych.
Jeszcze trochę, a zacznie piec herbatniki i jabłeczniki nie gorsze niż matka. Wtedy nie będzie już dla niej nadziei.
Powołała więc do życia Perditę. Słyszała gdzieś, że wewnątrz każdej grubej kobiety tkwi szczupła kobieta, która usiłuje się wydostać,[3] więc nazwała ją Perditą. Była świetną powierniczką dla wszystkich tych myśli, które Agnes nie powinny nawet przychodzić do głowy ze względu na jej wspaniały charakter. Perdita używałaby czarnego papieru, gdyby tylko było to możliwe, i byłaby cudownie blada, a nie irytująco zarumieniona. Perdita chciała być interesująco zagubioną duszą z fioletową szminką. Od czasu do czasu jednak Agnes uznawała, że Perdita jest równie niemądra jak ona.