— Byłyśmy tu… w ważnych sprawach.
Rozjarzyła się lampa. André obejrzał się zaskoczony.
— Wy? — zapytał.
Agnes kiwnęła głową i spojrzała na babcię. Czarownica nie poruszyła się; sporego wysiłku wymagało dostrzeżenie jej wśród przypadkowych kształtów i cieni.
André chwycił lampę i postąpił o krok.
Cienie się przesunęły.
— Ktoś tu jest?
Agnes przeszła przez pokój i machnęła ręką w powietrzu. Było oparcie krzesła, był wazon, było… nie, nie było nic więcej.
— Przecież stała tutaj!
— Upiór, co? — mruknął ironicznie André.
Agnes cofnęła się.
Światło lampy trzymanej poniżej twarzy wywiera dziwny efekt. Cienie są nie takie, jak trzeba, zęby wydają się większe… Agnes uświadomiła sobie nagle, że jest w pokoju sam na sam z człowiekiem, którego twarz nagle przybrała wygląd o wiele groźniejszy niż przed chwilą.
— Proponuję — rzekł — żebyś zaraz wróciła na scenę. Dobrze? To najlepsze, co możesz zrobić. I nie mieszaj się do spraw, które cię nie dotyczą. I tak już narozrabiałaś.
Lęk nie opuścił Agnes, ale znalazł sposób, by przemienić się w gniew.
— Nie muszę cię słuchać! Przecież to ty możesz być Upiorem!
— Doprawdy? A mnie ktoś mówił, że to Walter Plinge — odparł André. — Ilu osobom to powiedziałaś? Bo teraz, jak się okazuje, Walter Plinge nie żyje…
— Właśnie że żyje!
Wyrzuciła te słowa, nim zdążyła się powstrzymać. Wypowiedziała je tylko po to, by zetrzeć z jego twarzy wyraz szyderstwa. To się jej udało. Ale wyraz, który pojawił się po nim, wcale nie był lepszy.
Zatrzeszczała podłoga.
Obejrzeli się oboje.
W rogu pokoju stał wieszak, tuż obok biblioteczki. Wisiało na nim kilka płaszczy i szali. Z pewnością tylko dziwnie padające cienie sprawiały, że o, z takiego kąta, wyglądał jak stara kobieta. Albo…
— Przeklęta podłoga — mruknęła babcia, wypływając na pierwszy plan. Odsunęła się od płaszczy.
Jak później tłumaczyła Agnes, nie chodzi o to, że była niewidzialna. Po prostu stała się fragmentem tła do chwili, gdy znowu nie wystąpiła naprzód; była tam, a jednak jej nie było. Wcale się nie wyróżniała. Pozostawała niewidoczna, jak najlepsi kamerdynerzy.
— Jak pani tu weszła? — zdumiał się André. — Sprawdziłem pokój!
— Zobaczyć znaczy uwierzyć — odpowiedziała chłodno. — Oczywiście, kłopot polega na tym, że również uwierzyć znaczy zobaczyć, a tego mamy ostatnio aż nazbyt wiele. Do rzeczy. Wiem, że nie jesteś Upiorem. Kim więc jesteś, że zakradasz się do miejsc, gdzie nie powinieneś wchodzić?
— Mógłbym zapytać panią o to…
— Mnie? Jestem czarownicą i jestem w tym dobra!
— Ona jest, no, z Lancre. Ja też stamtąd pochodzę — wymamrotała Agnes, usiłując dokładnie przyjrzeć się własnym stopom.
— Tak? Ale to nie ta, która napisała książkę? — upewnił się André. — Słyszałem, jak ludzie rozmawiają o…
— Nie! Jestem o wiele gorsza od tamtej, rozumiesz?
— Jest gorsza — przyznała Agnes.
André spojrzał na babcię z miną człowieka, który stara się zważyć swoje szanse. Musiał uznać, że kołyszą się pod sufitem.
— Ja… włóczę się po ciemnych zakamarkach i szukam kłopotów — oświadczył.
— Doprawdy? — rzuciła gniewnie babcia. — Jest pewne brzydkie słowo określające takich ludzi.
— Owszem, jest — zgodził się André. — Policjant.
Niania Ogg wyszła schodami z piwnicy. W zadumie rozcierała podbródek. Muzycy i śpiewacy wciąż kręcili się po scenie, niepewni, co będzie dalej. Upiór miał dość przyzwoitości, by pozwolić się ścigać i zabić w czasie przerwy. W teorii oznaczało to, że nie ma powodów, by nie miał nastąpić trzeci akt — gdy tylko Herr Trubelmacher przeczesze pobliskie bary i zapędzi orkiestrę z powrotem.
Tak, myślała niania; musi trwać. To jak cisza przed burzą albo… albo jak kochać się z kimś. Tak, to o wiele bardziej Oggistyczne porównanie. Człowiek wkładał w to wszystko, czym dysponował, aż wcześniej czy później nadchodził moment, kiedy musiał kontynuować, bo nie mógł sobie nawet wyobrazić, że przestanie. Dyrekcja mogłaby odjąć po parę dolarów z ich honorariów, a oni dalej by występowali. I wszyscy o tym wiedzieli. Występowaliby dalej…
Znalazła drabinę i wolno zaczęła się wspinać w przestrzeń komina scenicznego.
Nie miała pewności. A musiała ją mieć.
Na poddaszu było pusto. Niania przeszła ostrożnie pomostem i znalazła się nad widownią. Gwar rozmów docierał tu przez strop pod nią, nieco przytłumiony.
Światło padało z dołu w miejscu, gdzie znikała w otworze gruba lina żyrandola. Niania przestąpiła klapę w suficie i spojrzała w dół.
Żar niemal przypalił jej włosy. Kilka łokci niżej płonęły setki świec.
— Straszne, gdyby to wszystko spadło — powiedziała cicho. — Cały budynek zająłby się jak stóg siana.
Podążyła wzrokiem wzdłuż sznura, aż do miejsca gdzie był do połowy przecięty. Nigdy by nie zauważyła, gdyby nie spodziewała się czegoś takiego.
Opuściła wzrok, przeszukując ciemną podłogę, aż odkryła coś ukrytego w kurzu.
Za nią cień pośród cieni stanął na nogi, wyprostował się i ruszył biegiem.
— Znam policjantów — oświadczyła babcia Weatherwax. — Mają wielkie hełmy, wielkie stopy i widać ich na milę. Dwóch chodzi teraz za sceną. Każdy pozna, że to policjanci. Ty nie wyglądasz na takiego. — Obracała w palcach jego odznakę. — Wcale mi się nie podoba pomysł tajnych policjantów — stwierdziła. — Po co komu tajni policjanci?
— Ponieważ czasami zdarzają się tajni przestępcy.
Babcia uśmiechnęła się niemal.
— To fakt — przyznała. Przyjrzała się małym literom na odznace. — Tu jest napisane „Chłopaki z Kablowej”.
— Nie ma nas wielu — wyjaśnił André. — Dopiero zaczęliśmy. Komendant Vimes uznał, że skoro niewiele można zrobić w sprawie Gildii Złodziei i Gildii Skrytobójców, powinniśmy szukać innych przestępstw. Przestępstw ukrytych. Do takich potrzebni są strażnicy… o innych umiejętnościach. A ja całkiem nieźle gram na fortepianie…
— A jakież to umiejętności ma tamten troll i krasnolud? — zdziwiła się babcia. — Według mnie potrafią tylko stać i rzucać się w oczy, jak głu… Aha! No tak!
— Właśnie. I nawet nie wymagali specjalnego szkolenia. Komendant Vimes uznał, że to najbardziej rzucający się w oczy policjanci, jakich można sobie wyobrazić. Nawiasem mówiąc, kapral Nobbs ma dokumenty stwierdzające, że należy do gatunku ludzkiego.
— Podrobione?
— Raczej nie.
Babcia Weatherwax przechyliła głowę.
— Gdyby w twoim domu wybuchł pożar, co próbowałbyś wynieść jako pierwsze?
— Ależ babciu… — zaczęła Agnes.
— Hm… a kto go podpalił? — spytał André.
— Rzeczywiście, jesteś policjantem. — Babcia oddała mu odznakę. — Przyszedłeś aresztować biednego Waltera?
— Wiem, że nie zamordował doktora Undershafta. Obserwowałem go. Przez całe popołudnie starał się odetkać wygódkę…
— Miałam dowód, że Walter nie jest Upiorem — dodała Agnes.
— Byłem prawie pewien, że to Salzella — mówił dalej André. — Wiem, że czasami w tajemnicy chodzi do piwnic, i jestem pewien, że kradnie pieniądze. Ale Upiór pojawiał się także wtedy, kiedy Salzella był doskonale widoczny. Myślę…