Выбрать главу

— Myślisz? Myślisz? — przerwała mu babcia. — Ktoś w końcu wziął się tu za myślenie? Jak pan poznaje Upiora, panie policjancie?

— No… nosi maskę…

— Doprawdy? Powtórz to jeszcze raz i słuchaj tego, co mówisz! Na bogów! Rozpoznajesz go po tym, że ma maskę? Poznajesz po tym, że nie wiesz, kim jest? Życie nie jest takie proste! Kto powiedział, że jest tylko jeden Upiór?

Tajemniczy osobnik biegł przez mrok, otoczony powiewającą peleryną. Niania Ogg, wyraźnie widoczna na tle światła, patrzyła w dół.

— Witam, panie Upiorze — powiedziała, nie odwracając głowy. — Wrócił pan po swoją piłę, co?

Przeskoczyła za linę i odwróciła się do cienia.

— Miliony ludzi wiedzą, że tu jestem! Nie skrzywdzisz przecież biednej starowinki, prawda? Ojej, moje biedne serce…

Upadła na plecy, tak ciężko, że aż zakołysała się lina.

Napastnik zawahał się. Po chwili wyjął z kieszeni kawałek cienkiej linki i podszedł ostrożnie. Przyklęknął, owinął końce linki wokół dłoni i schylił się.

Kolano czarownicy kopnęło mocno.

— Czuję się już o wiele lepiej, drogi panie! — powiedziała niania, kiedy Upiór poleciał do tyłu.

Podniosła się i chwyciła piłę.

— Wróciłeś, żeby dokończyć sprawę, co? — Machnęła nią przed sobą. — Ciekawe, jak chciałeś zrzucić winę na Waltera! Cieszyłbyś się, gdyby wszystko tu się spaliło?

Napastnik cofał się przed nianią, dość niezgrabnie stawiając kroki. Nagle odwrócił się, utykając przebiegł po chwiejnym pomoście i zniknął w mroku.

Niania ruszyła za nim. Zauważyła go znowu, jak schodzi po drabinie. Rozejrzała się szybko, chwyciła gruby sznur i skoczyła. W górze słyszała klekot bloczka.

Opadała ze spódnicą wzdymającą się wokół nóg. Była mniej więcej w połowie drogi, kiedy minęła grono sunących szybko w górę worków z piaskiem.

Zjeżdżając, widziała między swymi butami, jak ktoś siłuje się z klapą prowadzącą do piwnic. Wylądowała o kilka stóp od niego, wciąż ściskając sznur.

— Pan Salzella?

Wsunęła dwa palce do ust i gwizdnęła tak, że mogłaby roztopić woskowinę w uszach.

Puściła sznur.

Salzella spojrzał na nią, podnosząc klapę. I spostrzegł jakiś kształt opadający spod sklepienia.

Sto osiemdziesiąt funtów worków z piaskiem trafiło w klapę i zatrzasnęło ją na głucho.

— Uwaga! — zawołała wesoło niania.

Kubeł czekał nerwowo za kulisami. Niepotrzebnie nerwowo, oczywiście. Upiór zginął. Nie ma się o co martwić. Ludzie opowiadali, że widzieli, jak ginął, chociaż — Kubeł musiał się z tym pogodzić — nieco mętnie przedstawiali szczegóły.

Nie ma powodów do niepokoju.

Absolutnie.

W żaden sposób.

Nic nie dawało żadnych, nawet najmniejszych powodów do odczuwania niepokoju.

Przesunął palcem pod kołnierzykiem. Właściwie życie hurtownika serów wcale nie było takie złe. Jedyne, czym człowiek się wtedy przejmował, to guzik od spodni biednego starego Rega Plenty w Farmerskim Orzechowym, czy kiedy młody Weevins przemielił sobie kciuk w mieszalniku, i całe szczęście, że akurat robili wtedy jogurt truskawkowy…

Jakiś człowiek stanął mu za plecami. Kubeł chwycił kurtynę dla zachowania równowagi i dopiero wtedy się odwrócił. Z ulgą zobaczył wspaniały i uspokajający brzuch Enrica Basiliki. Tenor wspaniale wyglądał w kostiumie wielkiego koguta, z ogromnym dziobem, koralami i grzebieniem.

— Ach, senor — bełkotał Kubeł. — Imponujące, muszę przyznać.

— Si — odpowiedział mu stłumiony głos z jakiegoś punktu za dziobem.

Inni członkowie zespołu przebiegali obok, spiesząc na scenę.

— Niech wolno mi będzie przeprosić za to wcześniejsze zamieszanie. Muszę też zapewnić, że nie zdarza się to co wieczór, ahaha…

— Si?

— To pewnie dlatego, że cały zespół jest podniesiony na duchu, ahaha…

Dziób skierował się w jego stronę. Kubeł cofnął się.

— Si!

— …tak… Cieszę się, że pan to rozumie…

Ma temperament, myślał.

Tenor wkroczył na scenę. Zaczynała się uwertura aktu trzeciego.

Tacy już oni są, ci prawdziwi artyści. Nerwy napięte jak gumki. Właściwie to całkiem podobne do czekania na ser. Człowiek robi się nerwowy, kiedy nie wie, czy ma już pół tony najlepszego pleśniowego, czy kadź pełną świńskiej karmy. Pewnie mniej więcej to samo się odczuwa, kiedy aria podnosi się do gardła…

— Gdzie poszedł? Gdzie się podział?

— Kto? Och… Pani Ogg…

Stara kobieta machnęła mu piłą przed nosem. W obecnym stanie napięcia psychicznego nie był to uspokajający gest.

Nagle otoczyły go inne osoby, także sprzyjające używaniu wielokrotnych wykrzykników.

— Perdita? Czemu nie jesteś na scenie?! Och, lady Esmeralda, nie zauważyłem pani tutaj, ale oczywiście, jeśli ma pani ochotę zajrzeć za scenę, wystarczy…

— Gdzie Salzella? — przerwał mu André.

Kubeł rozejrzał się niepewnie.

— Był tu parę minut temu… To znaczy — dodał, prostując się z godnością — pan Salzella zapewne gdzieś wypełnia swoje obowiązki, a to więcej, młody człowieku, niż mógłbym…

— Żądam natychmiastowego przerwania przedstawienia! — krzyknął André.

— Ach, przerwania? A na jakiej podstawie, jeśli wolno spytać?

— On chciał przeciąć linę! — zawołała niania.

André wyjął odznakę.

— Na takiej!

Kubeł przyjrzał się z bliska.

— „Członek Gildii Muzyków w Ankh-Morpork, numer 1244”?

André spojrzał gniewnie na niego, potem na odznakę, po czym zaczął nerwowo klepać się po kieszeniach.

— Nie! Do licha, przecież pamiętam, że jeszcze przed chwilą miałem tę drugą! Niech pan posłucha, trzeba opróżnić budynek, musimy go przeszukać, a to znaczy…

— Nie przerywajcie przedstawienia — wtrąciła babcia.

— Nie przerwę przedstawienia — zapewnił Kubeł.

— Bo wydaje mi się, że on chciałby je przerwać. A przedstawienie musi trwać, prawda? Czy nie w to wszyscy wierzą? Mógł się wydostać z budynku?

— Posłałem kaprala Nobbsa do wyjścia dla aktorów, a sierżant Detrytus pilnuje foyer — odparł André. — Jeśli chodzi o stanie w drzwiach, należą do najlepszych.

— Przepraszam bardzo, ale co się właściwie dzieje? — spytał Kubeł.

— Przecież on może być wszędzie! — wtrąciła Agnes. — Tutaj są setki kryjówek.

— Kto? — spytał Kubeł.

— A co z tymi piwnicami, o których wszyscy opowiadają? — zainteresowała się babcia.

— Gdzie?

— Mają tylko jedno wejście — wyjaśnił André. — Nie jest głupi.

— Nie dostanie się do piwnic! — oświadczyła niania Ogg. — Uciekł! Pewnie schował się w jakimś zakamarku!

— Nie, zostanie raczej tu, gdzie są ludzie — sprzeciwiła się babcia. — Tak ja bym zrobiła.

— Co? — spytał Kubeł.

— Czy mógł się stąd przedostać na widownię?

— Kto? — spytał Kubeł.

Babcia skinęła kciukiem w stronę sceny.

— Jest gdzieś tam. Czuję to.

— Więc zaczekajmy, aż zejdzie.

— Osiemdziesiąt osób schodzi ze sceny równocześnie — przypomniała Agnes. — Nie wiecie, co się tam dzieje, kiedy opada kurtyna!

— A przecież nie chcemy przerywać teraz przedstawienia — zauważyła babcia.

— Nie, nie chcemy przerywać przedstawienia — zgodził się Kubeł, wychwytując w morzu niezrozumiałości znajomą treść. — Ani też w jakikolwiek sposób zwracać ludziom pieniędzy. Ale o czym właściwie mówimy? Ktoś wie?