— Tak, panie Salzella!
— Nie.
Salzella rozejrzał się.
— Nikt by nie uwierzył Walterowi Plinge. Nawet Walter Plinge nie jest pewien rzeczy, które Walter Plinge widzi. Nawet jego matka obawiała się, że mógł mordować. Ludzie skłonni są podejrzewać Waltera Plinge o wszystko.
Głosowi z dołu towarzyszyło jednostajne stukanie.
Obok Salzelli otworzyła się klapa w podłodze.
Z otworu powoli wynurzył się spiczasty kapelusz, a po nim reszta babci Weatherwax z rękami skrzyżowanymi na piersi. Przestała stukać nogą o deski, gdy fragment podłogi opadł na miejsce.
— No, no… — powiedział Salzella. — Lady Esmeralda, co?
— Przestałam już być lady, panie Salzella.
Zerknął na jej kapelusz.
— I teraz jest pani czarownicą?
— W samej rzeczy.
— Złą czarownicą, jak sądzę?
— Gorzej.
— Ale to — rzekł Salzella — jest miecz. Wszyscy wiedzą, że czarownice nie potrafią zaczarować żelaza ani stali. Z drogi!!!
Klinga świsnęła.
Babcia wyciągnęła rękę. Zamigotała stal przesłonięta ciałem i…
…babcia trzymała miecz za ostrze.
— Wie pan co, panie Salzella? — odezwała się spokojnie. — Wszystko zakończyć powinien Walter Plinge. To jego pan skrzywdził, poza tymi, których pan zamordował, oczywiście. Nie musiał pan. Ale nosił pan maskę, prawda? W maskach ukryta jest pewna magia. Zasłaniają twarz, ale odkrywają inną. Tę, która ujawnia się tylko w ciemności. Założę się, że w masce mógł pan robić wszystko, na co przyszła panu ochota…
Salzella zamrugał zdziwiony. Pociągnął za miecz, mocno szarpnął ostrą klingą trzymaną w nieosłoniętej dłoni…
Kilku członków chóru jęknęło głośno. Babcia uśmiechnęła się tylko. Kostki jej pobielały, kiedy ścisnęła mocniej.
Obejrzała się na Waltera Plinge.
— Załóż maskę, Walterze.
Wszyscy spojrzeli na pognieciony karton na podłodze.
— Już jej nie mam, pani Weatherwax!
Babcia zobaczyła, na co patrzy.
— Och, jej, co za nieszczęście — westchnęła. — Coś trzeba będzie na to poradzić. Spójrz na mnie, Walterze.
Spełnił polecenie. Babcia przymknęła oczy.
— Ufasz Perdicie… prawda, Walterze?
— Tak, pani Weatherwax!
— To dobrze, Walterze Plinge, ponieważ ona ma dla ciebie nową maskę. Jest taka jak poprzednia, ale zakłada się ją pod skórę, nie trzeba zdejmować. I nikt oprócz ciebie nie musi wiedzieć, że ją nosisz. Masz ją, Perdito?
— Ale ja… — zaczęła Agnes.
— Masz ją?
— Eee… Tak. Tu jest. Tak. Trzymam w ręku. — Niepewnie machnęła pustą dłonią.
— Trzymasz ją odwrotnie, dziewczyno!
— Oj, przepraszam.
— Już dobrze? Podaj mu.
— Już. Tak.
Agnes zbliżyła się do Waltera.
— Odbierz maskę, Walterze — poleciła babcia, wciąż ściskając miecz.
— Tak, pani Weatherwax.
Wyciągnął rękę do Agnes. A kiedy ją cofał, była pewna, że przez krótką chwilę czuła delikatny nacisk na czubki palców.
— No? Załóż.
Walter wahał się.
— Wierzysz, że trzymasz maskę. Prawda, Walterze? — zapytała babcia. — Perdita jest rozsądna i umie poznać niewidzialną maskę. Zna się na tym.
Wolno pokiwał głową i podniósł dłonie do twarzy.
Agnes miała wrażenie, że nagle się wyostrzył. Z pewnością nie zaszło nic, co można by zmierzyć dowolnym instrumentem — jak nie można zważyć idei ani sprzedawać szczęścia na łokcie. Ale Walter wyprostował się i uśmiechnął lekko.
— Dobrze — pochwaliła go babcia. Popatrzyła groźnie na Salzellę. — Uważam, że powinniście walczyć jeszcze raz. Ale nikt nie powie, że nie jestem sprawiedliwa. Spodziewam się, że ma pan przy sobie maskę Upiora? Pani Ogg widziała, jak pan nią wymachuje. Nie jest taka tępa, na jaką wygląda…
— Dziękuję ci uprzejmie — obruszyła się gruba balerina.
— …i zastanowiła się, skąd ludzie mają pewność, że widzieli Upiora? Bo go rozpoznają po masce. Czyli muszą istnieć dwie maski.
Pod jej spojrzeniem, tłumacząc sobie, że przecież może odmówić, jeśli tylko zechce, Salzella sięgnął do kieszeni i wyjął własną maskę.
— Proszę ją włożyć. — Babcia puściła ostrze. — Wtedy ten, którym pan jest, będzie mógł walczyć z tym, którym jest on.
W dole, w kanale, perkusista patrzył bezradnie, jak jego pałeczki wznoszą się i wybijają werbel.
— Ty to robisz, Gytho? — spytała babcia Weatherwax.
— Myślałam, że ty.
— W takim razie to opera. Przedstawienie musi trwać.
Walter Plinge podniósł miecz. Zamaskowany Salzella spojrzał na niego, potem na babcię… i zaatakował.
Szczęknęły klingi.
Agnes uświadomiła sobie, że oba Upiory toczą sceniczny pojedynek. Miecze dzwoniły i szczękały, walczący tańczyli tam i z powrotem po scenie. Walter nie próbował trafić Salzelli. Każde pchnięcie było odparowane. Każda okazja kontrataku — gdy dyrektor muzyczny zaczął odczuwać zmęczenie — zignorowana.
— To nie jest walka! — krzyknął Salzella i cofnął się. — To…
Walter pchnął.
Salzella zatoczył się na nianię Ogg. Utykając, odszedł na bok. Potem zatoczył się do przodu, opadł na kolano, wstał chwiejnie i, zataczając się ciągle, dotarł na środek sceny.
— Cokolwiek mnie czeka — wydyszał — nie będzie gorsze od kolejnego sezonu w operze!!!! Nieważne, gdzie trafię, byle nie było tam grubych mężczyzn udających szczupłych chłopców!!!! I żadnych długich i głośnych pieśni, którymi wszyscy się zachwycają tylko dlatego, że nie mają pojęcia, o czym jest mowa!!!! Ach… aargh…
Osunął się na podłogę.
— Przecież Walter go… — zaczęła Agnes.
— Cicho bądź! — szepnęła niania samym kącikiem ust.
— Ale on nie… — spróbował Kubeł.
— A jest też druga rzecz, której nienawidzę w operze — powiedział Salzella, wstając. Zachwiał się i poleciał na bok, w stronę kulisy. — To fabuły. Nie mają sensu!! Ale nikt tego głośno nie powie!!! A gra aktorska? Nie istnieje!! Wszyscy stoją dookoła i gapią się na osobę, która śpiewa. Na bogów, to prawdziwa ulga, że się od tego uwolniłem… ach… argh…
Upadł na podłogę.
— To już koniec? — spytała niania.
— Nie przypuszczam — mruknęła babcia Weatherwax.
— A co do ludzi, którzy przychodzą do opery — powiedział Salzella, wstając znowu z wysiłkiem i zataczając się w bok — myślę, że może ich nienawidzę jeszcze bardziej!!! To tacy ignoranci!!! Rzadko który wie cokolwiek o muzyce!!! Gadają o melodiach!!! Cały dzień starają się być ludźmi rozsądnymi, a potem wchodzą tutaj i odwieszają inteligencję na gwóźdź przy drzwiach…
— Dlaczego pan nie odszedł? — spytała Agnes. — Jeśli ukradł pan tyle pieniędzy, czemu pan gdzieś nie wyjechał, skoro tak bardzo pan tego nienawidzi?
Salzella patrzył na nią, kołysząc się w przód i w tył. Raz czy dwa otworzył i zamknął usta, jakby bezgłośnie próbował powtórzyć obce słowa.
— Odejść? — wykrztusił w końcu. — Odejść? Opuścić operę? Argh, argh, argh…
Znów runął na podłogę.
André szturchnął ciało.
— Czy już umarł?
— Jak mógł umrzeć? — zirytowała się Agnes. — Wielcy bogowie, czy nikt nie widzi, że…
— A wiecie, co mnie naprawdę dobija? — spytał Salzella, unosząc się na kolana. — To, że w operze każdy potrzebuje tyle!!!!!… czasu!!!!!… żeby!!!!!… argh… argh… argh…