Upadł.
Zespół czekał jeszcze. Publiczność grupowo wstrzymała oddech.
Niania Ogg trąciła Salzellę butem.
— Tak, to chyba wszystko — stwierdziła. — Wygląda na to, że po raz ostatni wyszedł przed kurtynę.
— Przecież Walter go nie trafił! — zawołała Agnes. — Czemu nikt mnie nie słucha? Patrzcie, ten miecz go nie przebił! On go tylko trzyma pod pachą!
— Tak — zgodziła się niania. — Naprawdę szkoda, że tego nie zauważył. — Podrapała się po ramieniu. — Wiecie, te kostiumy baletowe strasznie łaskoczą…
— Ale on nie żyje!
— Pewnie za bardzo się zdenerwował. — Niania usiłowała odpiąć pasek.
— Zdenerwował?
— Rozgorączkował. Znasz artystów… Zresztą sama do nich należysz, oczywiście.
— Naprawdę nie żyje? — upewnił się Kubeł.
— Na to wygląda — potwierdziła babcia. — Głowę dam, że to jedna z najlepszych śmierci w historii opery.
— To straszne! — Kubeł chwycił byłego Salzellę za kołnierz i postawił na nogi. — Gdzie są moje pieniądze? No dalej, gadaj, co zrobiłeś z moimi pieniędzmi!!! Nie słyszę!!!! On nic nie mówi!!!
— Bo jest martwy — wyjaśniła babcia. — Zmarli nie są zbyt rozmowni. Z zasady.
— Ale pani jest czarownicą!!! Może pani zrobić jakąś sztuczkę z kartami i kieliszkami!!!
— No, właściwie… moglibyśmy zagrać w pokera — uznała niania. — Dobry pomysł.
— Pieniądze są w piwnicy — poinformowała babcia. — Walter panu pokaże.
Walter Plinge stuknął obcasami.
— Oczywiście — zapewnił. — Z przyjemnością.
Kubeł wytrzeszczył oczy. Był to głos Waltera Plinge i wydobywał się z ust na twarzy Waltera Plinge, ale i twarz, i głos były inne. Subtelnie różniły się od dawnych. Głos stracił odcień niepewności i lęku. Z twarzy zniknęło skrzywienie…
— Coś podobnego… — mruknął Kubeł i puścił kołnierz Salzelli. Ciało uderzyło głucho o deski.
— A że będzie panu potrzebny nowy dyrektor muzyczny — dodała babcia — łatwo może pan trafić gorzej niż z tym tutaj Walterem.
— Walterem?
— Wie wszystko o operze. I o gmachu Opery.
— Powinien pan zobaczyć, jaką pisze muzykę… — wtrąciła niania.
— Walter? Dyrektorem muzycznym? — powtarzał Kubeł.
— …można naprawdę sobie nucić…
— Tak. Będzie pan zaskoczony.
— …jest taka, gdzie dużo marynarzy tańczy i śpiewa, że nie ma kobiet…
— Chodzi o Waltera? Dobrze rozumiem?
— …i w teatrze jedna dziewczyna występuje za inną…
— Tak, to Walter — zapewniła babcia. — Ta sama osoba.
— …i jeszcze takie, naprawdę świetne, jak koty skaczą dookoła i śpiewają, bardzo zabawne — paplała niania. — Naprawdę nie mam pojęcia, skąd ma takie pomysły…
Kubeł podrapał się po brodzie. I tak już kręciło mu się w głowie.
— Jest też godny zaufania — mówiła babcia. — I uczciwy. Jak wspomniałam, doskonale zna gmach Opery. A także… wie, gdzie jest wszystko…
Dla Kubła tyle wystarczyło.
— Chcesz zostać dyrektorem muzycznym, Walterze?
— Dziękuję, panie Kubeł — odparł Walter Plinge. — Bardzo bym chciał. Ale co z czyszczeniem wygódek?
— Słucham?
— Nie będę musiał przestać ich czyścić? Bo w końcu zaczęły działać jak należy.
— Tak? No cóż… naprawdę? — Kubeł na chwilę zrobił zeza. — No świetnie. Możesz śpiewać, kiedy się tym zajmujesz — dodał łaskawie. — I nawet nie zmniejszę ci pensji! Ja… dam ci podwyżkę! Sześć… Nie, siedem błyszczących dolarów!
Walter potarł dłonią policzek.
— Panie Kubeł…
— Tak, Walterze?
— Wydaje mi się, że pan Salzella dostawał czterdzieści błyszczących dolarów.
Kubeł zwrócił się do babci.
— Czy to jakiś potwór?
— Niech pan tylko posłucha, jaką pisze muzykę — mówiła niania. — Świetne piosenki, nawet nie po zagranicznemu. Niech pan tylko popatrzy… Przepraszam…
Odwróciła się plecami do widowni…
…twing, twang, twong…
i z powrotem, tym razem trzymając plik papieru nutowego.
— Potrafię rozpoznać dobrą muzykę — zapewniła, wręczając plik Kubłowi i w podnieceniu wskazując palcem fragmenty. — Wszędzie są kleksy i te zawinięte kawałki, widzi pan?
— Ty napisałeś tę muzykę? — zwrócił się Kubeł do Waltera. — Muzykę, która z nieznanych przyczyn jest dziwnie ciepła?
— Istotnie, panie Kubeł.
— W godzinach pracy?
— Jest tu taka śliczna piosenka — opowiadała niania. — „Nie czekaj mnie w Genoi”. Bardzo smutna. Co mi przypomina, że powinnam iść sprawdzić, czy pani Plinge już wróciła do się… to znaczy, czy się obudziła. Może trochę przesadziłam z jabłkownikiem. — Odeszła, poprawiając elementy kostiumu. Po drodze szturchnęła zafascynowaną baletnicę. — Od tych tańców to się człowiek nie spoci, nie uważasz?
— Przepraszam, ale jest coś, w co ciągle nie mogę uwierzyć — rzekł André. Podniósł miecz Salzelli i sprawdził ostrze. — Au… — syknął.
— Ostre, co? — spytała Agnes.
— Tak. — André ssał kciuk. — A ona złapała je w rękę!
— Jest czarownicą — przypomniała Agnes.
— Ale to stal! Przecież nikt nie może zaczarować stali. Wszyscy o tym wiedzą!
— Nie dziwiłabym się tak na twoim miejscu — powiedziała kwaśnym tonem Agnes. — To pewnie zwykła sztuczka.
André zwrócił się do babci.
— Pani dłoń nie jest nawet skaleczona! Jak… pani…
Jej spojrzenie trzymało go przez moment niczym w szafirowym, imadle. Kiedy się odwrócił, minę miał lekko zdziwioną — jak człowiek, który nie może sobie przypomnieć, gdzie coś położył.
— Mam nadzieję, że nie zranił Christine — wymamrotał. — Dlaczego nikt się nią nie zajmuje?
— Pewnie dlatego że ona zawsze pamięta, by krzyknąć i zemdleć, zanim cokolwiek się stanie — odpowiedziała Perdita ustami Agnes.
André ruszył w poprzek sceny. Agnes wlokła się za nim. Kilka tancerek klęczało przy Christine.
— Byłoby straszne, gdyby coś się jej stało — powiedział André.
— O tak…
— Wszyscy twierdzą, że świetnie się zapowiada…
Walter stanął obok niego.
— Tak. Trzeba ją gdzieś przenieść — rzucił. Mówił wyraźnie i precyzyjnie.
Agnes poczuła, że z jej świata odrywa się dno.
— Ale przecież… wiesz, że to ja śpiewałam.
— No tak… tak, oczywiście — przyznał zakłopotany André. — Ale… to jest opera… no wiesz…
Walter ujął ją za rękę.
— Mnie uczyłeś, nie ją! — oświadczyła zrozpaczona.
— W takim razie byłaś bardzo dobra — przyznał. — Podejrzewam, że ona nie będzie taka nawet w przybliżeniu, mimo wielu miesięcy moich nauk. Ale, Perdito, słyszałaś kiedyś określenie „potencjał gwiazdy”?
— Czy to jest to samo co „talent”? — rzuciła gniewnie Agnes.
— Coś rzadszego.
Popatrzyła na Waltera. Twarz, choć panował nad nią, miał całkiem miłą w blasku świec przed sceną. Wyrwała mu dłoń.
— Bardziej cię lubiłam, kiedy byłeś Walterem Plinge! — powiedziała.
Odwróciła się i poczuła na sobie wzrok babci Weatherwax. Była pewna, że to drwiący wzrok.
— Ehm… Lepiej przenieśmy Christine do gabinetu pana Kubła — zaproponował André.